Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Kaczmarek: Dzisiaj bezpieczeństwo dziennikarzy wydaje się być niezagrożone [ROZMOWA]

Dorota Abramowicz
Janusz Kaczmarek
Janusz Kaczmarek Archiwum DB
Dzisiaj, na szczęście, bezpieczeństwo dziennikarza w Polsce wydaje się raczej oczywiste - mówi Janusz Kaczmarek, były szef MSWiA. - Także krwawe walki gangów, wybuchające samochody czy żądania haraczy nie są już na porządku dziennym, jak w latach 90.

Sprawa Jarosława Ziętary, mimo upływu lat, szokuje, bo był to pierwszy i jedyny przypadku zamordowania dziennikarza w postkomunistycznej Polsce.
Trzeba przypomnieć rzeczywistość pierwszej połowy lat 90. w Polsce. To były zupełnie odmienne czasy. Prawie co drugi dzień gdzieś w kraju wybuchał ładunek, umieszczony pod samochodem lub domem. Nieustannie dochodziły wieści o krwawych rozrachunkach między grupami przestępczymi, o porwaniach tirów wypełnionych cennym ładunkiem. Policjanci, częściej na drodze operacyjnej niż na podstawie zgłoszeń od poszkodowanych, dowiadywali się o haraczach, jakie musieli płacić właściciele firm i restauracji grupom przestępczym, o tym, że osoba, która odmówiła zapłaty, została wywieziona do lasu, pobita, oparzona wrzątkiem lub straciła palce u rąk. Polska zaczęła przypominać Stany Zjednoczone z lat 30. XX wieku, kiedy w Ameryce narodziła się silna mafia.

Czy to prawda, że bezkarność bandytów była skutkiem "zaprzyjaźniania się" z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości?
Osobiście czegoś takiego nie zauważyłem. W Trójmieście widoczna była raczej determinacja policjantów i prokuratorów, dążących do zniszczenia panoszących się na naszym terenie grup przestępczych. Chociaż w tej chęci "zaprzyjaźniania się" ze strony przestępców jest trochę prawdy. Wystarczy przypomnieć przypadek Nikodema S., pseudonim Nikoś. Występował przecież w filmach fabularnych, pokazywał się w kasynie, w towarzystwie znanych aktorów. Postrzegany był jako miły, tolerowany towarzysko człowiek.

Trudno było zachować ostrożność i nie dopuścić, aby na towarzyskim spotkaniu nie pojawili się i gangster, i prokurator?
Zawsze gdy otrzymywałem zaproszenie na takie spotkanie, prosiłem wcześniej o listę innych zaproszonych osób.


Nie zdarzały się wpadki?

Pamiętam takie zdarzenie. Ówczesny prokurator wojewódzki Leszek Lackorzyński został zaproszony do prałata księdza Henryka Jankowskiego. Ksiądz prałat zasugerował, by szef zabrał ze sobą także szefów prokuratur z Gdańska, Gdyni i Sopotu. Na miejscu zastaliśmy wielu znanych i nieznanych ludzi. W pewnej chwili, gdy prokurator wojewódzki wdał się w luźną, towarzyską rozmowę z grupą gości prałata, podszedł do nas komendant wojewódzki policji. Poprosił, byśmy odciągnęli szefa, bo wśród jego rozmówców jest osobnik podejrzewany o przemyt dużej ilości broni na skalę międzynarodową.

Skąd handlarz bronią u księdza Jankowskiego?

Był jednym ze sponsorów współfinansujących jakiś projekt prałata. Proszę nie pytać, czy nasz gospodarz wiedział o działalności przestępczej gościa, bo nie wiem. W tamtym czasie przestępcy próbowali zakładać legalne interesy, szukali kontaktów i dojść do świata polityki. Osoby te były widziane na salonach politycznych, gdzie przedstawiano je jako biznesmenów.

Przypadek Ziętary pokazuje, że zbytnia dociekliwość dotycząca ówczesnych polityków mogła stanowić poważne zagrożenie dla dziennikarza. Jednak już informacja o aresztowaniu byłego senatora w tej sprawie była ogromnym zaskoczeniem.
Z tego, co usłyszałem z ust prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, Aleksandrowi G. zarzuca się podżeganie do zabójstwa dziennikarza. Prokuratura zapewne dysponuje w tej sprawie odpowiednim materiałem dowodowym. Oczywiście, materiał zebrany przez prokuratorów będzie podlegać weryfikacji sądowej. A wracając do dociekliwości dziennikarzy - w tamtych czasach ukazywały się w mediach zarówno materiały pełne zachwytów nad rodzącym się w Polsce nowym biznesem, jak i teksty, w których dociekliwie szukano przyczyn pojawienia się nowych fortun i spektakularnych karier. Także w Trójmieście dziennikarze zajmowali się tematami uznawanymi za niebezpieczne, ujawniając różnego rodzaju ciemne interesy. Dzisiaj, na szczęście, bezpieczeństwo dziennikarza w Polsce wydaje się raczej oczywiste. Także krwawe walki gangów, wybuchające samochody czy żądania haraczy nie są już na porządku dziennym, jak w latach 90. Również osoby, które się decydują na karierę polityczną, muszą sobie zdawać sprawę z tego, że informacje o ich przeszłości, kontaktach, pochodzeniu, majątku trafią do opinii publicznej.

Co sprawiło, że stało się u nas bezpieczniej?
Wiele czynników, w tym bardzo istotne i potrzebne odważne nagłaśnianie przypadków negatywnych przez media. Pod koniec lat 90. i na początku kolejnej dekady wprowadzono wiele nowych rozwiązań prawnych. Świat prawników, policjantów, polityków zauważył potrzebę współpracy. Podjęto działania, by Polska nie stała się państwem przyjaznym zorganizowanym grupom naruszającym prawo. Przede wszystkim policja otrzymała oręż do walki z przestępczością. Korzystając z doświadczeń amerykańskich, z pewnymi podpowiedziami z krajów Europy Zachodniej, ustanowiono instytucję świadka koronnego. Policjanci zaczęli także korzystać z możliwości zakupu kontrolowanego, a dla osób, które bały się zeznawać, utworzono przepis o świadku incognito. Dalej - podwyższono progi karalności, a w kodeksie karnym pojawiły się nowe typy przestępstw. To wszystko pozwoliło na walkę nie tylko z pojedynczymi przypadkami przestępstw, ale z grupami zorganizowanymi na kształt mafii.

Nadal jednak pojawiają się, między innymi w filmach, serialach, książkach, artykułach, spiskowe teorie, mówiące o ówczesnych politykach uwikłanych w mafijne interesy. Ludziach, którym wcale nie zależało na tak radykalnym poprawieniu prawa...
Nie mam wiedzy w tym zakresie. W czasach, gdy wprowadzano zmiany, działałem na szczeblu lokalnym i nie zauważyłem, by ktoś tu, na Pomorzu, próbował je zatrzymać. W końcu liczą się efekty. Dzięki nowym przepisom i determinacji policjantów udało się zlikwidować mafię pruszkowską, łódzką ośmiornicę, grupy działające w Trójmieście, gang Terminatora i wiele innych organizacji przestępczych, których nazwy brzmią dziś bardzo egzotycznie.

Problem w tym, że niektórzy gangsterzy z tamtych lat nie ponieśli do dziś odpowiedzialności. Korzystając z nieuczciwie zarobionych pieniędzy, żyją dostatnio, inwestują i udają szacownych biznesmenów. Także w Trójmieście...
Bolączką dzisiejszych czasów nie są już zorganizowane grupy zajmujące się przestępczością kryminalną. Problem to przestępczość "białych kołnierzyków", nieuderzająca bezpośrednio w ludzkie życie czy zdrowie, ale mająca podłoże ekonomiczne. O wiele trudniej takie przestępstwo wykryć i je wyeliminować.

Wróćmy do lat 90. Co w tamtych czasach w środowisku prokuratorów mówiono o zaginięciu poznańskiego dziennikarza?
Niewiele. Sprawa stała się głośna dopiero wtedy, gdy media nagłośniły podpisaną przez dziennikarzy petycję do prokuratora generalnego z prośbą o zainteresowanie się przebiegiem śledztwa. To doprowadziło do przekazania go do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.

Słyszy się, że zamordowanie Ziętary może mieć związek z działalnością służb specjalnych. Prokuratura w Krakowie potwierdziła, że UOP próbował zwerbować dziennikarza, a sam senator G. ma z kolei w swoim życiorysie epizod współpracy z Służbą Bezpieczeństwa...
Taki wątek pojawia się rzeczywiście w wielu publikacjach i uważam, że powinien on być jak najszybciej dokładnie sprawdzony. W tak trudnym śledztwie (a przypominam, że do tej pory nie znaleziono ciała dziennikarza i nie ustalono miejsca dokonania zbrodni) trzeba sięgnąć zazwyczaj dalej, głębiej i zbadać wszystkie oficjalne i nieoficjalne kontakty reportera.

Jak ocenia Pan szanse na rozwikłanie tej sprawy?

Byłbym bardzo ostrożny w rysowaniu scenariusza sukcesu. Z wypowiedzi prokuratora generalnego wynika, że zatrzymanie G. nie przesądza o rozwiązaniu sprawy, ale jest "elementem układanki". Od wielu czynników zależy, czy prokuratorzy prowadzący śledztwo dopasują do siebie wszystkie fragmenty tej układanki, by powstał spójny obraz, pokazujący, co się przed 22 laty stało z poznańskim dziennikarzem. I kto za to odpowiada.

Janusz Kaczmarek

W latach 90. był prokuratorem rejonowym w Gdyni, później prokuratorem okręgowym i apelacyjnym w Gdańsku, prokuratorem krajowym oraz ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Obecnie prowadzi praktykę adwokacką.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki