Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Warsztaty przekleństw i medytacji. Coraz więcej cudzoziemców chce się uczyć polskiego

Lucyna Milanowska
Joanna Sławkowska: Myślę, że uczenie polskiego jest trochę związane z matkowaniem. My się naszymi obcokrajowcami trochę opiekujemy, szczególnie młodymi ludźmi, którzy tu przyjeżdżają
Joanna Sławkowska: Myślę, że uczenie polskiego jest trochę związane z matkowaniem. My się naszymi obcokrajowcami trochę opiekujemy, szczególnie młodymi ludźmi, którzy tu przyjeżdżają Tomasz Bołt
Przyjeżdżają do nas do pracy albo dlatego, że mają tu partnera/partnerkę, albo, tak jak ostatnio Ukraińcy, bo tu się żyje bezpieczniej. A skoro myślą o pozostaniu na dłużej, wielu z nich trafia w ręce lektorek języka polskiego

To było gdzieś trzy lata temu - opowiada Jadwiga, lektorka języka polskiego z Trójmiasta. - Pierwszy obcokrajowiec, z którym pracowałam. Francuz. Młody, sympatyczny, pracowity. Przyjechał do Polski, bo chciał zarobić więcej, a we Francji kryzys. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że coś się zmieniło. Zachód szuka pracy u nas. I co więcej, Zachód chce się uczyć polskiego.

Jeszcze kilkanaście lat temu stała obecność obcokrajowców w naszym kraju była zjawiskiem rzadkim. Odkąd znaleźliśmy się w Unii Europejskiej, sprawy nabrały przyspieszenia.

- W Warszawie, Krakowie czy Łodzi, ze względu na wielość firm z zagranicznym kapitałem, można spotkać wszystkie nacje uczące się języka polskiego. W Trójmieście najwięcej uczy się teraz Ukraińców, Skandynawów i Niemców, są też Francuzi i Hiszpanie, Arabowie i Azjaci, głównie Japończycy i Chińczycy - mówi Joanna Sąwkowska-Marszeniuk, wieloletnia lektorka języka polskiego, założycielka i szefowa Akademii Języka Polskiego w Gdańsku.

Odrobina łaciny

Jeszcze niedawno w wielu dużych zagranicznych korporacjach dominował angielski. Teraz sytuacja powoli się zmienia. Sporo dużych firm traktuje obowiązek nauki polskiego przez zagranicznych pracowników jako oczywistość.

- Niektórzy chcą się uczyć, żeby po prostu wiedzieć, co się szepcze za ich plecami - mówi Joanna.
- Miałam kiedyś studenta, pana koło pięćdziesiątki, za zawodu był rzeźnikiem - dodaje Jadwiga. - Bardzo kochał swój zawód... ale nauka języka mu nie szła i drugiego, czy trzeciego dnia po wymownej pauzie poprosił mnie, żebym mu wymieniła wszystkie wulgarne określenia, jakich pracownicy mogą użyć, mówiąc o nim obraźliwie. Poczułam się średnio, ale rozumiałam trochę tego faceta, po prostu czuł się bardzo niepewnie.

- Ja w takich sytuacjach, szczególnie jeżeli zdarza mi się to na zajęciach grupowych, proszę, żeby poszukali sobie w internecie - opowiada Edyta, inna wieloletnia nauczycielka polskiego.

Ale przecież przekleństwa, obraźliwe słowa to także język polski, dla wielu środowisk częstotliwość używania tych słów jest o wiele wyższa niż innych.
- Dlatego wprowadziliśmy specjalny warsztat z przekleństw polskich - wyjaśnia Joanna.

"Miś" nadal działa

- Uczyłam kiedyś Francuzkę z dwójką dzieci - opowiada Jadwiga. - Mąż cały dzień w pracy, dzieci w międzynarodowej szkole, a ona całymi dniami w domu. Do tego pięknego domu wchodziło się jak do grobu, a ona z tygodnia na tydzień wyglądała coraz gorzej. Ile w końcu można chodzić po galeriach, do fryzjera i do kosmetyczki?

Coraz więcej do Polski przyjeżdża takich kobiet. Brak im przyjaciół, brak zajęcia, tylko ciągłe czekanie na męża. Integracja w nowym, obcym środowisku dla wielu nie jest łatwa. Trudny język, zimny klimat, zimą mało światła... Nauka języka staje się często jakimś pomysłem na przetrwanie.

- Najszybciej integrują się osoby pracujące. Tak więc ci biedniejsi, często Ukraińcy, są paradoksalnie w lepszej sytuacji - mówi Joanna. - Gorzej z tymi lepiej sytuowanymi. Organizujemy dla nich warsztaty wprowadzające w różne aspekty polskiej kultury. Opowiadamy o historii Gdańska, o katolicyzmie w Polsce, o polskiej kuchni. Mamy też specjalny warsztat o komunie. Nasi uczniowie, często z krajów anglosaskich, pytają nas, dlaczego w Polsce ludzie są często tacy niemili. Nie uśmiechają się, pytani, odburkują coś pod nosem. Oni są zwyczajnie przestraszeni i myślą, że to ich wina, że coś zrobili nie tak. Wtedy zapraszamy ich na pokaz filmów Barei, np. "Miś". Śmieją się, bo te filmy nadal śmieszą. I kiedy oglądają parodię życia za czasów komuny, szczególnie te sceny z paniami zza lady czy w barze, zaczynają nas lepiej rozumieć. To działa.

Medytacja i postne lekcje

Na lekcjach często zdarzają się sytuacje, w których trzeba się odpowiednio zachować i w sposób otwarty przyjąć inne podejście do spraw religii czy obyczajowości.

- Miałam małżeństwo - mówi Joanna. - On Arab. Uczyła się żona. Mąż przygotowywał z nami cały program nauczania. Tematy lekcji nie mogły wybiegać poza robienie zakupów, gotowanie, prowadzenie domu. I oczywiście siedział w sali w trakcie zajęć. Inny mąż Arabki naciskał, że zajęcia nie mogą się skończyć po zmroku, więc siedziałyśmy z koleżanką i sprawdzałyśmy w kalendarzu, o której słońce zachodzi w dni jej lekcji.

- A mój student, Chińczyk, pracował w korporacji i kiedy przychodził na lekcję, był po prostu bardzo zmęczony - opowiada Edyta. - "Edyta, muszę pomedytować, inaczej niczego się nie nauczę", mówił. Te jego medytacje trwały często 30 minut, więc zostawało nam 15 minut lekcji, ale on był zadowolony, a ja się przyzwyczaiłam.

Dywaniki do modlitwy w trakcie przerwy lekcyjnej, chustki na głowach arabskich studentek w największy upał czy ramadan, w trakcie którego nawet dzieci poszczą i są osłabione, co dla nauczyciela znaczy: mniej skoncentrowane na lekcji - wszystko to rzecz naturalna w międzykulturowym świecie, w którym już żyjemy...

Matka polonistka

Wśród nauczycieli polskiego zdecydowanie przeważają kobiety.
- Myślę, że uczenie polskiego jest związane trochę z matkowaniem - mówi Joanna. - My się naszymi obcokrajowcami trochę opiekujemy, szczególnie młodymi ludźmi, którzy tu przyjeżdżają: studentami Erasmusa czy młodymi Chińczykami i Japończykami z Akademii Muzycznej, ale teraz szczególnie młodzieżą z Ukrainy, którą rodzice wysłali do szkoły za granicę, bo się po prostu boją.

To są czasami bardzo trudne sytuacje.
- Prowadziłam ostatnio lekcję w klasie młodych Ukraińców - mówi Jadwiga. - Po miesiącu nauki mieli już studiować po polsku, i wchodzi nowy uczeń, spóźniony kilka dni. Widać, że jest zdenerwowany, dopiero przyjechał, pewnie wczoraj stał jeszcze w kolejce w ambasadzie, noc w pociągu, a na tablicy temat "rodzina" i ja mu każę narysować swoją rodzinę: mamę, tatę, brata. Siedział nad kartką i nic. Ściana. Tylko trzymał ołówek i nic.

- My stanowimy dla nich jakąś namiastkę rodziny - mówi Joanna. - Tłumaczymy zawiłości kulturowe i pomagamy w kupnie biletu miejskiego.

Nie macie kogo kochać

Ale nie każdy oczekuje matkowania. Gdy młody biznesmen przyjeżdża do Polski i uczy go piękna, wykształcona Polka, poprzez kontakt z nią poznaje mentalność kobiet w Polsce. A znając ich język, sposób myślenia i zachowania, zaczyna się rozglądać.
- Kilka moich koleżanek wyszło za mąż - opowiada Edyta, która sama ma męża Turka.

Podtekst seksualny w sytuacji nauczania języka zdarza się często.
- Starsi panowie, często menedżerowie, lekcje polskiego traktują czasem jak niedrogi dopalacz - opowiada Jadwiga. - Taka miła przerwa w pracy, firma płaci, nauczycielka ładna, a polski przecież i tak jest trudny, więc to oczywiste, że starszy pan nie robi postępów. "Wy, Polki, jesteście takie biedne, takie piękne, wykształcone, zaradne i nie macie kogo kochać, nie macie fajnych mężczyzn w tej Polsce" słyszałam czasem na lekcji.

Co mamy pod językiem?

Hiszpan, kiedy patrzy na księżyc, myśli o niej: la luna, a dla nas księżyc jest rodzaju męskiego. Dla Araba nie ma różnicy między kelnerem a barmanem, dla Europejczyka to różne zawody. Anglik powie "I like", a my rozróżniamy "lubię" i "podoba mi się". Język kształtuje sposób myślenia i postrzeganie świata.

- Polski to język patriarchalny - mówi Joanna. - Dominuje w nim końcówka męska i w liczbie mnogiej podział na rodzaj męskoosobowy i niemęskoosobowy, do którego wrzuca się kobiety, rzeczy i dzieci. Poza tym Polacy budują dystans. Tam, gdzie Anglosas powie "you", my raczej powiemy "pan" i "pani". Poza tym patrząc na nasz język, Polak lubi się ruszać, przynajmniej w języku. Nie dość że to właśnie podobno czasownik jest najbardziej frekwencyjny w języku polskim, to jeszcze mamy bardzo precyzyjne określenia czasowników ruchu: wchodzić, wychodzić, przechodzić, jechać, jeździć itd. Dla obcokrajowca to prawdziwy dramat. Na razie Polak rusza się dużo w języku, rzadziej w życiu. Może to właśnie ta nasza ułańska fantazja? A może faktycznie jesteśmy ruchliwi i przedsiębiorczy na tle innych narodów, tylko jeszcze tego nie dostrzegamy - zastanawia się Joanna.

Imiona nauczycielek zostały zmienione na ich prośbę.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki