Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autosalon: Kim był kierowca, który wiózł arcyksięcia Ferdynanda w dniu zamachu w Sarajewie?

Marek Ponikowski
Niedziela, 28 czerwca 1914 roku. Arcyksiążę Franciszek Ferdynand i księżna Zofia odjeżdżają sprzed dworca w Sarajewie. Przed nimi siedzą: gubernator Bośni i Hercegowiny gen. Oskar Potiorek (odwrócony) i hrabia Franz Harrach. Za kierownicą - Leopold Lojka
Niedziela, 28 czerwca 1914 roku. Arcyksiążę Franciszek Ferdynand i księżna Zofia odjeżdżają sprzed dworca w Sarajewie. Przed nimi siedzą: gubernator Bośni i Hercegowiny gen. Oskar Potiorek (odwrócony) i hrabia Franz Harrach. Za kierownicą - Leopold Lojka Domena publiczna
W opisach wydarzeń w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku wspomina się, że to przytomność umysłu kierowcy ocaliła arcyksiążęcą parę podczas pierwszej próby zamachu. Dodał gazu, widząc człowieka z granatem w ręku.

O tym, że zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda Habsburga, dokonane przez grupę zamachowców wysłanych przez wywiad serbski do Sarajewa, zapoczątkowało ciąg zdarzeń prowadzących do niewyobrażalnie krwawego konfliktu zbrojnego, nazwanego potem I wojną światową, wie, a w każdym razie powinien wiedzieć każdy, kto ukończył szkołę średnią. Znacznie mniej osób zdaje sobie sprawę z tego, iż był to pierwszy zamach terrorystyczny, w którym istotną rolę odegrał samochód.

* * *
W niedzielę, 28 czerwca 1914 roku arcyksiążę Ferdynand, następca tronu i inspektor sił zbrojnych dualistycznej monarchii, oraz jego żona, księżna Zofia, ignorowana przez wiedeński dwór za swoje niskie, ledwie hrabiowskie pochodzenia, przybyli pociągiem do Sarajewa, wówczas stolicy cesarsko-królewskiej prowincji Bośnia i Hercegowina, anektowanej przez Austro-Węgry w 1908 roku. Wizyta wiązała się z zakończeniem manewrów wojskowych w okolicach miasta oraz czternastą rocznicą ślubu arcyksiążęcej pary.

Na dworcu dostojnych gości powitał gubernator prowincji generał Oskar Potiorek, wraz z gronem sarajewskich osobistości. Arcyksiążę szczególnie serdecznie uścisnął dłoń swego przyjaciela, hrabiego Franza Harracha, który miał towarzyszyć Ferdynandowi podczas pobytu w Sarajewie i oddał do jego dyspozycji samochód wraz z kierowcą.

* * *
Sprzed dworca kolumna sześciu samochodów ruszyła w kierunku miejskiego ratusza, gdzie zaplanowano oficjalne powitanie arcyksięcia. Należący do Harracha Gräf&Stift, rocznik 1910, z nadwoziem typu "double phaeton" i pięciolitrowym silnikiem o mocy 32 KM, jechał jako trzeci.

Na specjalne życzenie Ferdynanda płócienny dach został złożony. Arcyksiążę siedział z tyłu, obok żony w białej sukni, z parasolką osłaniającą od słońca. Przed nimi zajęli miejsca Harrach i Potiorek. Obok kierowcy ulokował się adiutant. Nikt w samochodzie nie podejrzewał, że wśród gapiów zgromadzonych wzdłuż reprezentacyjnej Appel Quai rozlokowała się grupa zamachowców z organizacji Młoda Bośnia.

Jeden z nich, nazwiskiem Cabrinovic, rzucił w kierunku samochodu arcyksięcia ręczny granat. Odbił się on od złożonego dachu i wybuchł pod kołami następnego auta w kolumnie. Kierowca chciał odjechać z miejsca zamachu, ale arcyksiążę kazał mu zatrzymać samochód. Okazało się, że eksplozja raniła dwóch oficerów i około 20 osób stojących na chodniku.

Nieco później, w ratuszu miejskim, stwierdzono, że odłamek lekko skaleczył w plecy księżną Zofię. Po uroczystości powitalnej arcyksiążę nakazał zmienić program wizyty i wieźć się do szpitala, gdzie trafili ranni oficerowie. Księżna postanowiła mu towarzyszyć. Kawalkada samochodów znów wyjechała na Appel Quai. Na skrzyżowaniu z ulicą Franciszka Józefa kierowcy dwóch aut pojechali prosto. Auto arcyksięcia skręciło w prawo. "Pomyliłeś się!" - krzyknął zdenerwowany generał Potiorek. Kierowca, któremu nie powiedziano o zmianie trasy, ostro zahamował.

Niewiarygodny zbieg okoliczności sprawił, że dokładnie w tym miejscu stał na chodniku inny członek grupy zamachowców, niespełna 20-letni Gavrilo Princip. W kieszeni ściskał rewolwer. Z odległości czterech, pięciu kroków nie mógł chybić nawet tak kiepski strzelec jak Princip.

Pierwsza kula przebiła tętnicę arcyksięcia, druga trafiła w brzuch jego małżonkę. Księżna Zofia osunęła się na podłogę samochodu. "Nie umieraj!" - wyszeptał, tracąc przytomność, Ferdynand. Wkrótce po przyjeździe samochodu do siedziby generała Potiorka lekarz stwierdził zgon obojga małżonków.

* * *
W niezliczonych opisach tamtych wydarzeń pomijane jest nazwisko człowieka, który w tych dramatycznych momentach wykazywał się wielką przytomnością umysłu. Kierowca samochodu arcyksięcia nazywał się Leopold Lojka i był synem woźnicy z małego miasteczka Telcz, leżącego między Brnem a Czeskimi Budziejowicami.

Skończył szkołę powszechną, potem aż do powołania do wojska uczył się rzeźnictwa. W szóstym pułku dragonów dosłużył się stopnia podoficerskiego. Jego los odmienił się w nocy z 10 na 11 sierpnia 1909 roku. Po wielkich manewrach, które obserwowali dwaj cesarze, Franciszek Józef I i Wilhelm II, światło samochodowych reflektorów spłoszyło konie.

Oszalałe stado zdołał powstrzymać i okiełznać Leopold Lojka. Działo się to tuż obok posiadłości hrabiego Harracha, w której zatrzymali się obaj monarchowie. Poturbowany przez wierzchowce podoficer zyskał wdzięczność i sympatię gospodarza. Po wyjściu ze szpitala dowiedział się, że przeniesiono go do rezerwy, a hrabia Harrach przyjął go do służby. W roku następnym został wysłany do Wiednia na kurs kierowców. Wkrótce Lojka zaczął wozić chlebodawcę nowo kupionym samochodem Gräf&Stift.

* * *
Wiosną 1914 roku Harrach, który był oficerem sztabowym, otrzymał polecenie wyjazdu samochodem na manewry do Bośni. Podróż z Wiednia na Bałkany trwała od 31 maja do 18 czerwca. To, że zakończyła się pomyślnie, dobrze świadczy o umiejętnościach Leopolda Lojki: dróg bitych było w cesarstwie tyle co nic.

W niektórych opisach wydarzeń na ulicach Sarajewa 28 czerwca wspomina się, że to właśnie przytomność umysłu kierowcy, który widząc Cabrinovicia z granatem w ręku, dodał gazu, uratowała książęcą parę podczas pierwszej próby zamachu. Za drugim razem nie miał szans…

W zamieszaniu, które powstało po śmierci arcyksięcia i jego żony, to właśnie kierowcy Lojce powierzono misję wysłania telegramów z wieścią o tragedii do cesarza Franciszka Józefa I, do cesarza Niemiec Wilhelma II oraz do trójki osieroconych dzieci. Później zeznawał na procesie zamachowców i identyfikował Principa, który zresztą uniknął kary śmierci, bo w chwili zamachu nie był jeszcze pełnoletni.

* * *
Od cesarza Karola I, następcy Franciszka Józefa, na którego dworze służył aż do upadku monarchii, Leopold Lojka dostał nagrodę - 400 tysięcy koron. Po wojnie przeznaczył te pieniądze na kupno restauracji- najpierw w mieście Znojmo, potem w Brnie. Życie mu się jednak nie układało. Zmarł w samotności i opuszczeniu, w wieku ledwie 40 lat.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki