Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tylko postój ku pamięci. Tropami zapomnianych prasowych bohaterów

Irena Łaszyn
U jednych się pysznią chryzantemy i róże, u innych straszy sucha trawa. U jednych ciągle tłok, do innych mało kto zagląda. Gdy ktoś odchodzi samotnie, to i na cmentarzu nie ma przy nim ludzi. Nawet gdy kiedyś trafił na prasowe łamy, miał swoje pięć minut w historii Gdańska albo każdego dnia przemierzał to miasto wzdłuż i wszerz.

Oto pan Józio z Biskupiej Górki, który w przepastnych kieszeniach nosił landrynki i żołędzie. Cukierkami, wprost z niebieskiej koperty, częstował panie o smutnych oczach. Żołędzie zanosił na cmentarz. Bo pan Józio miał taki zwyczaj, że gdy umarł człowiek, którego chociaż raz w życiu spotkał, to szedł na jego pogrzeb, a przy jego grobie sadził dęby, brzózki i włoskie orzechy. - To dobre drzewa - pouczał niezorientowanych. - W przeciwieństwie do topoli, które trzeba tępić.

Te dębczaki to właściwie wszystkim sadził, nie tylko umarłym. Każdego dnia obchodził pół Gdańska, lustrował ulice, skwery, parki. Gdy znalazł miejsce, wygrzebywał ręką dołek, wkładał żołędzie, polewał wodą z butelki. A potem sprawdzał, czy roślinka kiełkuje i czy ktoś jej nie wyrwał.

Przez pół wieku pan Józio sprawdzał porządek w mieście. I meldował w urzędach, sklepach, redakcjach, co nie gra. Wytykał dziury w jezdniach, nierówne chodniki, niesprawne latarnie, przepełnione śmietniki, brak łaźni miejskich, w których człowiek bez łazienki i ciepłej wody mógłby się wykąpać. No i te nieszczęsne topole.

Nasz Al Capone - mówili o panu Józiu sąsiedzi z Biskupiej Górki. Bo trochę się tam szarogęsił i mimo osiemdziesiątki na karku, nieco dokazywał. Zrywał stare plakaty wyborcze, w trosce o estetykę miasta. Rzucał czary na topole, w trosce o zdrowie mieszkańców. I o dziwo, te wypatrzone przez niego topole zaczynały wtedy chorować.

Na podwórku kamienicy, w której mieszkał, też pan Józio zadbał o zieleniec, posadził orzechy i paprocie, urządził piaskownicę.
- To mój prezent dla sąsiadów - informował. - Tyle po mnie zostanie. Może czasami ktoś zajrzy na mój grób, chwilę postoi ku pamięci? Kwiatów nie potrzebuję, wystarczy garść ziemi i garść żołędzi…

* * *
Al Capone umarł na Trzech Króli, w roku 2004. Pogrzeb miał skromny, na koszt państwa. Na cmentarzu Łostowickim żegnali go sąsiedzi i koledzy z byłej łaźni parowej w Nowym Porcie, panie ze sklepu i panie z redakcji. Nikt nie przyniósł żołędzi, bo kto by tam w styczniu takich rzeczy szukał. A potem jakoś to wszystkim wyleciało z głowy. A i grób pana Józia gdzieś się zapodział, tyle nowych przybyło dokoła.

I nagle pan Józio, a właściwie Józef Brzostowski, rocznik 1921, który był prostym człowiekiem, chodził w gumofilcach i nawet nie miał ciepłej wody, trafił do internetu. - Czyste jajca! - wykrzyknąłby zdumiony, jak dawniej, gdyby mu teraz ktoś ten ekran pokazał. Bo wystarczy wejść na stronę cmentarze-gdanskie.pl, wpisać imię i nazwisko, a wyskoczy pełna informacja o miejscu spoczynku: Kwatera 73, rząd 9, numer grobu 19.

Na ekranie znaleźć łatwiej, na cmentarzu człowiek i tak pobłądzi. Mija kwaterę dzieci nienarodzonych, mija zbiorowy grób pensjonariuszy DPS Ostoja, widzi linię wysokiego napięcia i… aleję obsadzoną młodymi dębami. Ale tam grobu pana Józia nie ma, on jest dalej, skryty wśród chaszczy. Po sąsiedzku prężą się zielone świerki i tuje, u pana Józia - tylko spłowiałe sztuczne lilie w wyschniętej trawie.

Gdzie wykopać dołek, posadzić zebrane żołędzie, polać wodą z butelki? Czy one tu wykiełkują?

* * *
Marta Flisikowska, rocznik 1909, nie lubiła rozgłosu, unikała dziennikarzy, jej nazwisko rzadko się pojawiało w publikacjach. A przecież w przedwojennym Gdańsku nie była osobą anonimową. Działała w Gminie Polskiej Związku Polaków, założyła Sekcję Pań KS Gedania, została komendantką Przysposobienia Wojskowego Kobiet, tajnej sekcji klubu Gedania.

- Posługiwałyśmy się bronią nie gorzej niż mężczyźni, lecz nie sprawdziłyśmy swoich umiejętności w praktyce - tłumaczyła młodej dziennikarce, która odwiedziła jej skromne mieszkanie w starym Wrzeszczu. - Pod koniec sierpnia 1939 roku kierownik Wydziału Wojskowego w Komisariacie Generalnym RP ppłk Wincenty Sobociński orzekł, że musimy z Gdańska wyjechać. Może dzięki temu rozmawiamy? Bo ci, którzy nie wyjechali, zostali aresztowani, a potem rozstrzelani…

Do Gdańska, po wojennej tułaczce, wróciła w kwietniu 1945 roku. Organizowała brygady odbudowujące poszczególne ulice. Dom, w którym potem zamieszkała, tuż przy klubie Gedania, też zbudowała własnymi rękami. Mieszkała samotnie, coraz bardziej chora, bezradna, ignorowana przez urzędy i urzędników. Na podłączenie telefonu czekała ponad 30 lat! Doczekała się, gdy była już bardzo słaba, ważyła 33 kg. Pomogła redakcja "Wieczoru Wybrzeża". Tam więc po raz pierwszy ze swojego nowego aparatu zadzwoniła…
Zmarła 11 marca 1987 roku. Została pochowana na łostowickim cmentarzu, z dala od Gedanii i cmentarza na Zaspie, na którym chciała spocząć. Ówczesny wojewoda jej prośbę zignorował.

Dziś w internecie nie można znaleźć grobu Marty Flisikowskiej. Jest - Marty Flisowskiej, o 16 lat młodszej. Ale, jak się okazuje, to pomyłka. Wchodzimy na cmentarz Łostowicki główną bramą, przy pomniku Sybiraków skręcamy w prawo, odnajdujemy kwaterę 20, odliczamy rząd 50, pod numerem 18 widzimy płytę z lastrika i tablicę z właściwą datą urodzin pani Marty.
W doniczce stoją białe chryzantemy, palą się znicze. Te ogniki pamięci pojawiają się zawsze przed 1 listopada, choć od śmierci pani Marty minęło już 27 lat.

* * *
O Elżbiecie Gąsiorowskiej zrobiło się głośno w roku 1991, gdy wspólnie z innymi mieszkankami gdańskiej Olszynki, rozsierdzonymi beznadzieją i biedą, założyła Stowarzyszenie Samopomocy "Krąg". Zamiast narzekać na los i krytykować niemrawość instytucji zobowiązanych do pomocy, panie wzięły sprawy w swoje ręce. Otworzyły biuro w prywatnym mieszkaniu, na podwórku postawiły trzy barakowozy i zaczęły kolędę po sklepach i hurtowniach. Zwoziły żywność, odzież, środki czystości, garnki. W kolejce po dary zaczęło się niebawem ustawiać 5 tysięcy osób! Na Olszynkę przyjeżdżało pół Gdańska, ludzie stali w deszczu i chłodzie godzinami.
A gdy dziennikarze napisali, jakie skarby kryją się w tych skromnych barakach, to pod osłoną nocy przyszedł ktoś jeszcze bardziej potrzebujący i wszystkie te rzeczy ukradł.

Potem udało się wydzierżawić zrujnowany domek po sąsiedzku, tam się znalazła siedziba stowarzyszenia, tam podopieczni mogli się schronić w razie niepogody. Tam też, trzy lata później, powstał punkt pomocy doraźnej dla osób maltretowanych. Pierwsze miejsce w Gdańsku, gdzie gnębione przez domowych tyranów kobiety nawet w środku nocy znajdowały nocleg, posiłek, pomoc medyczną i poradę prawną.

Prezes stowarzyszenia Elżbieta Gąsiorowska odeszła nagle, w maju 1999 roku. Została pochowana na cmentarzu Łostowickim. Odprowadzali ją wolontariusze i podopieczni.

Ale, według internetu, Elżbiety Gąsiorowskiej tam nie ma. Jest - Teresa, spoczywa w kwaterze 68. Szukamy, mijając budujące się kolumbarium i zryte przez dziki zieleńce, skręcamy przy białej brzozie, tuż przy pomniku z wizerunkiem Chrystusa. Ósmy grób w 18 rzędzie przykrywa jasnoszara płyta, z wyrysowanym czarnym krzyżem, napis jest jednoznaczny: Elżbieta Gąsiorowska, zmarła 22 maja 1999.

Zapalamy kolejny znicz.

* * *
Na grobie Sat-Okha, czyli Stanisława Supłatowicza, już nie ma orlich piór. Tych, które Indianie z całej Polski przywieźli zamiast kwiatów, gdy Długie Pióro, ich wódz i przyjaciel, odszedł do Krainy Wiecznych Łowów. Oprócz Indian w pióropuszach i Indian w garniturach, na pogrzeb Sat-Okha na gdański cmentarz Srebrzysko przyjechali wielbiciele jego książek. Bo któż nie czytał "Walczącego Lenapy", "Białego Mustanga" czy "Ziemi Słonych Skał"? Który chłopak, zanim komputery nie zniewoliły wyobraźni, nie chciał być Indianinem tropiącym blade twarze? Który nie oglądał "Teleranka", gdy Sat-Okh w nim gościł?

Sat-Okh umarł 3 lipca 2003 roku, miał wtedy 83 lata. A może mniej lub więcej? Jak tłumaczył niedowiarkom, którzy podważali różne zdarzenia z jego życia, nie znał dokładnej daty swoich urodzin. A życie miał kolorowe, nawet bez podkolorowywania. Wychowywał się w indiańskiej wiosce, gdzieś w Górach Skalistych, jego ojcem był wódz plemienia Shawnee, matką - polska szlachcianka, zesłana na Syberię, która uciekając przez Alaskę do Kanady, trafiła przypadkiem do namiotu Wysokiego Orła i przybrała imię Biały Obłok…

Sat-Okh wiele przeszedł, a potem osiadł w gdańskim Wrzeszczu i uczył młodych ludzi indiańskości.

Dziś na rodzinnym grobie, w którym spoczywa, stoją donice z chryzantemami. One są kompromisem, bo Sat-Okh nie pozwalał zabijać kwiatów, nie chciał umarłych róż.

Grób Sat-Okha Supłatowicza jest na wzniesieniu, z prawej strony głównej alei. Komputer go nie pokaże, bo cmentarz Srebrzysko "nie posiada jeszcze poszukiwanej informacji w bazie".

Tu trzeba szukać w realu.

* * *
Pan Tadzio, czyli Tadeusz Florjański, rocznik 1929, kolekcjonował stare kolejki i lwowskie fetysze, był człowiekiem wielowątkowym i, jak nikt inny, umiał rozmawiać z kobietami, choć nigdy się nie ożenił. W szufladach trzymał autografy znanych osób i stare programy teatralne, na półkach - przedwojenne zabawki, a nielicznym gościom opowiadał o słynnych przodkach.

Jego dziadek Władysław Florjański-Kohman, śpiewak operowy światowej sławy, występował przed cesarzem Franciszkiem Józefem i przed Franklinem Rooseveltem. Ojciec ze stryjem zbudowali w roku 1913 samolot. Samolot był z bambusa, skrzydła miał kryte płótnem i latał, co potem odnotowała prasa, a nawet grubaśna księga "Pionierzy Politechniki Gdańskiej", bo stryj Władysław Florjański po wojnie tam wykładał.

Pan Tadzio był sentymentalny, skrzętnie zbierał różne skarby, wycinki z gazet i fragmenty wspomnień. I bardzo się martwił, że to wszystko przepadnie, gdy jego już zabraknie.

Właściwie to miał rację. Kto dziś potrzebuje cudzych wspomnień i pożółkłych afiszy? Nieliczne eksponaty zdążył przekazać do Galerii Starych Zabawek w Gdańsku, los pozostałych nie jest znany.

Tadeusz Florjański umarł 16 października 2013 roku, spoczął na cmentarzu Srebrzysko, z lewej strony głównej alei. Grób ma niepozorny i surowy, jak kawalerskie życie, a przy nim dwa krzyże i dwie tablice, jedna nowa, druga stara i prawie nieczytelna. Na jednej i drugiej to samo nazwisko, tylko daty śmierci dzieli 60 lat z okładem.

Pali się czerwony znicz, kolejny znak pamięci.

* * *
Trochę bliżej głównej bramy, pierwsza aleja w lewo, spoczywa Teresa Michalak, zwana Babcią Internetową. Pewnie dlatego że gdy w roku 1999 zakładała pierwszy w Polsce Internetowy Telefon Zaufania, miała już 69 lat i ulubionego wnuka.

Ten telefon pani Teresa nazwała "Anonimowy Przyjaciel", została jego jedynym pracownikiem, a rachunki opłacała z własnej emerytury. Otrzymywała 4000-5000 e-maili rocznie, na wszystkie skrupulatnie odpowiadała. Miała doświadczenie i życiową mądrość. Od lat dyżurowała przy Gdańskim Telefonie Zaufania "Anonimowy Przyjaciel", była sekretarzem Polskiego Towarzystwa Pomocy Telefonicznej, współorganizowała ogólnopolskie konferencje poświęcone pomaganiu.

Oburzała się, gdy ktoś ją pytał, czy w dzisiejszych czasach Telefon Zaufania nie jest przeżytkiem. Tłumaczyła: To tak jakby pytać, czy przeżytkiem jest pogotowie ratunkowe.

Teresa Michalak odeszła 28 stycznia 2014 roku. Spoczęła obok mamy, Anny Januszajtis, która była też mamą Andrzeja Januszajtisa, miłośnika i znawcy Gdańska. I w pobliżu bratanicy Aleksandry Januszajtis, która była zdolną młodą skrzypaczką i zginęła w Tatrach.

W tej samej alejce, parę grobów dalej, jest grób prof. Tadeusza Kielanowskiego, który w roku 1966 ideę telefonów zaufania przywiózł z Anglii do Polski.

Tu wszędzie płoną znicze. Tu przychodzi najwięcej osób.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki