Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityki znieść się nie da

Jarosław Zalesiński
Robert Kwiatek/archiwum
Łza się w oku kręci... Dziesięć lat temu w gdańskiej hali Olivia odbył się zjazd założycielski Platformy Obywatelskiej. Łezka w moim oku pojawia się nie tyle na wspomnienie tego wszystkiego, co się wydarzyło w czasie obrad w szacownej sali, tej samej, w której odbył się w 1980 roku I Zjazd NSZZ Solidarność (notabene ci, którzy twierdzą, że rządy PR-u zaczęły się w Platformie, odkąd sprawuje władzę, powinni się nad tamtym PR-owym chwytem zadumać...). Leciutkie wzruszenie budzi we mnie pamięć tego, co się działo wokół hali Olivia, ten autentyczny zbiorowy entuzjazm, radosny wiec, który rzeczywiście mógł się wydawać dalekim echem solidarnościowego karnawału z 1980 roku.

Tym, którzy wówczas wiwatowali, wydawało się, że nowy ruch da im w ówczesnej dusznej politycznej rzeczywistości łyk świeżego powietrza. Nareszcie miało być inaczej - prawdziwiej, uczciwiej, mądrzej. A dziś? Ech, szkoda gadać. Platforma stała się tym wszystkim, co miała zmienić, esencją tej polityczności, z którą miała raz na zawsze skończyć.
Rozczarowanie zatem, zawód, frustracja? W moim przypadku nie. Fakt, na moment uległem 10 lat temu tym nadziejom, że polityka może być także powabna. Ale uległem na krótko. Pewnego dnia rano stanąłem przed lustrem i powiedziałem do swego odbicia: przyrzeknij, że już nigdy więcej. I tego do dzisiaj się trzymam.

Podobne sentymenty z pewną regularnością budzą się w obywatelach żyjących w demokratycznych krajach. Przeżywali je niegdyś Austriacy, przeżywali Włosi. W Ameryce niemal co wybory prezydenckie pojawia się nadzieja czegoś nowego, złudzenie, że ktoś lub coś wywróci funkcjonujący z dawien dawna system polityczny i wprowadzi nową jakość. Odtąd będzie prawdziwiej, uczciwiej, mądrzej, polityka przestanie być polityką, a wszyscy obywatele poczują się braćmi. Potem jednak wszystko wraca w dawne koleiny albo nawet jest jeszcze lepiej, jak we Włoszech za Berlusconiego.

W jednym punkcie wskazać trzeba na różnicę między nami a Zachodem. Oni się męczą ze swoimi demokracjami dziesiątki lat, a my raptem dwie dekady. Punkt środkowy, wydarzenie sprzed 10 lat w hali Olivia, wydaje mi się w tej 20-letniej historii ważny, ale z innych powodów niż o tym się mówi. Warto, myślę, patrzeć na tamto wydarzenie nie jak na moment, od którego mogłoby być prawdziwiej, uczciwiej i mądrzej, tylko że pechowo nie wyszło. Lepiej widzieć w nim moment, który pozwala pozbyć się podobnych złudzeń. Nie, innego końca świata nie będzie, polityczność nie stanie się powabna, niezależnie od tego kto będzie nami rządził. Zawsze będziemy sfrustrowani polityką, raz mniej, a raz bardziej. Jeśli poziom naszej frustracji przekroczy stan alarmowy na Wiśle, zmienimy rządzących, ot i wszystko. Ale nie łudźmy się, że oni zmienią jakość polityki. A jeśli nawet, to na krótko.

Powstanie Platfomy wydaje mi się ważne z jeszcze jednego powodu. Pierwsza dekada polskiej demokracji to czas ciągłego miksowania, zlepiania, rozpadania się - jedna wielka wirówka. Tak, pamiętam, są od tej reguły szlachetne ludowe wyjątki, niemniej z czegoś wzięło się to, że nikt do tej pory nie rządził nami dłużej niż przez jedną kadencję. A ilu kończyło przed czasem? Ile powstawało ruchów, partii i ugrupowań? Ktoś by je wszystkie jeszcze dzisiaj spamiętał, wyliczył?

Pojawienie się PO było, jak mi się wydaje, początkiem końca epoki chaotycznych "ruchów Browna" w polskiej polityce. Utworzenie silnej partii wymusiło podobny ruch na pozostałych graczach. Pewnie, zawsze będą jacyś harcownicy á la Palikot. Ale jak widać, prędzej czy później lądują oni na politycznym marginesie. Jakkolwiek oceniać kondycję rozgrywającej się na naszych oczach polityki, to akurat jest bardzo zdrowe.
Podziwiam dziś mądrość nieodżałowanego świętej pamięci Stefana Kisielewskiego. Już w 1990 roku prognozował w jednym ze swoich felietonów, że Polaków czeka teraz dwadzieścia parę lat chaosu, tarć, powstawania i rozpadania się partii. Wszystko się sprawdziło. Minęło dwadzieścia parę lat i polityczne struktury stały się stabilniejsze.

Nie wiem, czy Platforma będzie pierwszą partią, której się uda rządzić przez dwie kadencje. Wiele na to wskazuje, ale jeśli noga jej się powinie, przejdzie do opozycji, a rządzić będą inni. Ratunku, czyżby PiS? A czemu nie? Jeśliby prezes Kaczyński rządził w tym samym napoleońskim stylu, straci władzę, ot i wszystko. Jeśli wygra lewica, nie będzie to końcem świata.

Nic też nie będzie początkiem świata nowego. - Polityki znieść się nie da - zwykł mawiać Włodzimierz Iljicz Lenin. Chodziło mu o to, że polityki nie da się zlikwidować. Maksymę Włodzimierza Iljicza można by jednak rozumieć na dwa sposoby. Polityka jest zarazem nie do zniesienia i nie do zmienienia.
I tego się trzymajmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki