Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Pisz pan książkę" Zbigniewa Buczkowskiego. Książka aktora trafiła do ksiegarń

Ryszarda Wojciechowska
Z. Buczkowski: Aktorstwo, proszę pani, to prawdziwy narkotyk. Odurzenie, uzależnienie...
Z. Buczkowski: Aktorstwo, proszę pani, to prawdziwy narkotyk. Odurzenie, uzależnienie... archiwum db
Jestem szczęśliwym mężem, ojcem i dziadkiem, spełnionym aktorem, nagrałem płytę, więc czas na książkę - mówi Zbigniew Buczkowski. "Pisz pan książkę" właśnie trafiła do księgarń .

Był czas, kiedy nazywano go królem polskich seriali. Największą popularność przyniosła mu rola Henia Lermaszewskiego w serialu "Dom". Zagrał tam warszawskiego cwaniaczka, który sypał powiedzonkami jak z rękawa: "wchodzę w to", "spirytus nie dziewczyna", pieprz mu w oko" albo "włożyć, wyjąć - męska sprawa" - to tylko niektóre z nich. Popularność serialu była tak wielka, a rola tak udana, że przez długi czas wołano za nim "panie Heniu", chociaż tak naprawdę na imię ma Zbigniew.
Zbigniew Buczkowski, bo o nim mowa. Dla przyjaciół Zbyniu albo po prostu Sibą (o czym dalej).

Aktor, gawędziarz, autor

Aktor zadebiutował ostatnio w nowej roli - autora książki o sobie. I już od pierwszej strony wiemy, że to urodzony gawędziarz. Z charakterystycznym dla siebie wdziękiem i poczuciem humoru opowiada historie i anegdoty z prywatnego i aktorskiego życia.

Niektóre wydają się nawet nieprawdopodobne, jak ta, że przez kilka godzin był bodyguardem... samej Jacqueline Kennedy. Ale prawdziwe, na dowód są nawet zdjęcia.

Pomysł na wydanie "Pisz pan książkę" zrodził się na bazarze w Piasecznie. Aktor mieszka w Piasecznie z rodziną od 30 lat. Wszyscy go tu znają, wszyscy mu się kłaniają i zagadują. Opowiadają, co u nich słychać, a on - co u niego.
Zdarza się, że przystanie przy jakimś bazarkowym straganie i zachęcony, przypomina kolejną anegdotę ze swojego zawodowego życia. I kiedy podchodzi ktoś niezorientowany, żeby zrobić zakupy, słyszy wtedy od zebranych: - Zaraz, chwileczkę, handel nieważny, teraz pan Zbyszek opowiada.

Ten tekst: - Pan to powinieneś, panie Zbyszku, książkę napisać - pojawiał się nieraz. Więc słysząc po raz kolejny, pomyślał: - Jestem szczęśliwym mężem, ojcem i dziadkiem, spełnionym aktorem, który zagrał w ponad stu osiemdziesięciu filmach, nagrałem płytę, może faktycznie przyszedł czas na książkę?
Zaczęło się od wycieczki

A życie ma wyjątkowo ciekawe. Flirt z filmem zaczął jako dziecko. Gdy miał mniej więcej dziesięć lat, sąsiadka z kamienicy na warszawskim Czerniakowie zabrała jego i swojego synka do słynnej Wytwórni Filmów Fabularnych. Daleko nie mieli, bo wytwórnia była po przeciwnej stronie ulicy, na której mieszkali.
Mały Zbynio najpierw się przyglądał pracy na planie, a potem zaczęło się dziecięce statystowanie. Zwłaszcza że każdy grosz się w domu przydał. Bo jego ojciec pilot zginął w katastrofie lotniczej, kiedy Zbigniew Buczkowski miał osiem miesięcy (jest zresztą cały rozdział poświęcony ojcu i tej tragedii). Matce wychowującej trójkę synów nie było łatwo.

Sibą, Sibą...

To była jego ksywka przez lata. Sibą nazywali go Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz. A wzięła się z piosenki, którą wykonywał jako kelner w "Dziewczynach do wzięcia" Janusza Kondratiuka. To był jego debiut filmowy.
Sibą, Sibą śpiewał potem w różnych miejscach świata. W książce wspomina, że na Bora Bora miejscowa dama po wysłuchaniu tej piosenki, sprzedała mu czarne perły za pół ceny. Śpiewał ją na swoim weselu, a chórek stanowili zaprzyjaźnieni reżyserzy. Na lotnisku w Miami do łez rozbawił celniczki, wykonując Sibą Sibą.
Buczkowski sporo pisze też o przyjaźniach w aktorskim świecie. Najwięcej i najciekawiej o "wniebowziętych", czyli Zdzisławie Maklakiewiczu i Janie Himilsbachu.
Maklakiewicz - jak wspomina - był dla niego czymś więcej niż kolegą. Opiekował się nim. Kiedy, już z kilkudziesięcioma rólkami na koncie, Buczkowski zdawał do łódzkiej filmówki i się nie dostał, poczuł się tak, jak uderzony obuchem w głowę (egzaminy aktorskie zdał eksternistycznie dopiero po dwunastu latach).

Załamany egzaminacyjnym niepowodzeniem spotkał się w SPATiF z Maklakiewiczem. Powiedział mu, co się stało, a Maklakiewicz tylko się zaśmiał i stwierdził: - Sibą, jak ja się cieszę, żeś się nie dostał! Oni by cię zepsuli. Dasz sobie radę, dzieciaku, zobaczysz. Wspomnisz moje słowa. Potem odwrócił się w stronę kuchni: - Panie kelner, poproszę pół litra i dwa śledzie.

To tylko jedna z ich wspólnych anegdot. Są też opowieści o innym przyjacielu, Janie Himilsbachu, który bywał dla niego czasami jak ojciec. Buczkowski szczerze pisze, że jednej rzeczy bardzo żałuje. Tego, że nie zaprosił Janka na swoje wesele. Wtedy nie chciał - jak przyznaje - komplikacji, bo Janek był nieobliczalny.

W trakcie realizacji "Psa" - filmu, w którym zagrał obok Himilsbacha, obaj mieszkali w jednym pokoju. - Miałem go pilnować. Ktoś raczył sobie żartować - komentuje dzisiaj.
Bodyguard Jacqueline

Jeden z rozdziałów zatytułowany jest: Byłem bodyguardem Jacqueline Kennedy. Zdarzyło się to, kiedy miał szesnaście lat. O tym, że była prezydentowa przyjeżdża do Polski na pogrzeb jednego z Radziwiłłów (razem z młodszą siostrą Lee Bouvier, która była żoną Stanisława Albrechta Radziwiłła) dowiedział się od mamy pracującej w Polskich Liniach Lotniczych.
Poszedł więc na cmentarz, żeby poobserwować, co się będzie działo. Kiedy Jacqueline Kennedy wyszła nagle sama przed cmentarną bramę, tłum przyglądających się ruszył w jej kierunku, napierając na byłą prezydentową mocno. Wtedy do akcji wkroczył on, krzycząc, żeby się rozstąpili.

Jak pisze - nie wie, co w niego wtedy wstąpiło. Wziął byłą prezydentową pod rękę i wyprowadził, a potem - mówiąc już skrótowo - wsiadł z nią do tramwaju. Na dowód widzimy zdjęcie młodego Buczkowskiego przy boku byłej amerykańskiej prezydentowej.

Jest też opowieść o tym, jak aktor zagrał w amerykańskiej produkcji (zdjęcia kręcono pod... Lublinem) i dostał za to niebywałą jak na tamte czasy gażę, 1200 dolarów. Ale sam film przepadł.
Sporo jest też o rodzinie, o żonie, którą nazywa Zulą i z którą jest szczęśliwy od lat, oraz o dzieciach.
Z książki wyłania się taki sam Zbyszek Buczkowski, jaki jest w życiu prywatnym - towarzyski, niezmanierowany.
Nie ma w sobie nic z gwiazdy. Kiedy podczas jednego z wywiadów powiedziałam mu o tym, odparł: - A to się wynosi z domu. Czy pani wie, że ja pochodzę z takiej rodziny, w której ciotka przed wojną była Słowikiem Warszawy? Nazywała się Lucyna Szczepańska, przedwojenna, wielka gwiazda. I to ona mi powiedziała takie mądre zdanie: - Pamiętaj Zbyszku, musisz robić wszystko, żeby ludzie cię kochali, nie możesz przechodzić obok nich obojętnie. Dlatego ja kocham ludzi i lubię z nimi rozmawiać.

Mówi też, że stara się tak żyć, żeby nikomu na odcisk nie nadepnąć. Pytany o aktorstwo, odpowiada: - Ja ten zawód kocham pierwszą miłością. To dla mnie przedłużenie dzieciństwa, młodości. W filmie mogę zagrać, kogo chcę. Aktorstwo, proszę pani, to narkotyk. Odurzenie, uzależnienie. Bywały dni, kiedy byłem zmęczony. Miałem dość. Ale tylko na chwilę.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Pisz pan książkę" Zbigniewa Buczkowskiego. Książka aktora trafiła do ksiegarń - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki