Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Europosłanka Anna Fotyga: Prowadzę życie na walizkach [ROZMOWA]

Aleksandra Dylejko
T.Bołt
Z Anną Fotygą, europosłanką Prawa i Sprawiedliwości z Pomorza, rozmawia Aleksandra Dylejko.

To dla Pani bardzo gorący czas w Parlamencie Europejskim...
Prawdę mówiąc, od rozpoczęcia tej kadencji nie zauważyłam czasu spokojnego. Sama się temu dziwię, bo swoją poprzednią kadencję wspominam jako spokojniejszą, mimo że przeżywałam podobny okres - też trwały przesłuchania komisarzy. Tym razem jest jednak inaczej ze względu na moje zaangażowanie w dziedzinę bezpieczeństwa. A mamy przecież do czynienia z tyloma wyzwaniami...

Podejmując decyzję o ponownym kandydowaniu do PE, wiedziała Pani, na co się pisze. Zdawała sobie sprawę chociażby z nawału obowiązków.
Z uwagi na to, czym się teraz zajmuję, jest ich więcej. Jestem przewodniczącą dość ważnej podkomisji, a w czasie takim, jaki mamy obecnie, oznacza to dodatkowe zaangażowanie, i organizacyjne, i merytoryczne. Wynikają sprawy nagłe, a moje usytuowanie w Komisji Spraw Zagranicznych, w Podkomisji Bezpieczeństwa i Obrony oraz dodatkowo w Komisji Gospodarczej i Walutowej oznacza wyjazdy zagraniczne. Nie tylko z Polski do Brukseli czy Strasburga, ale i dalej. W tym tygodniu z Brukseli lecę do Ankary, a pod koniec tygodnia będę w Warszawie.
Prowadzę życie na walizkach, ale jestem osobą dobrze zorganizowaną. Zresztą przy takim trybie nie da się inaczej. Trzeba działać trochę jak automat i to mi się udaje, ale odczuwam napięcie.
W poprzedniej kadencji, w roku 2004, uczestniczyłam w głosowaniu nad kandydaturą Rocco Buttiglione, który nie uzyskał akceptacji Komisji Europejskiej na stanowisko komisarza do spraw sprawiedliwości. To był chyba precedens, który teraz pozostawia ślad. Wydaje się, że w tej komisji jest więcej zagrożonych kandydatur. To powoduje napięcia, nawet przed dzisiejszym przesłuchaniem Federiki Mogherini, podczas którego zadaję pytanie w imieniu Komisji Bezpieczeństwa i Obrony. Zresztą napięcie dało się odczuć już w trakcie posiedzenia prezydium.
Wcześniej uczestniczyłam w przesłuchaniu Johanessa Hahna, zadałam mu pytanie. Jestem zadowolona i z pytania, i z odpowiedzi; zdaje się, że miały pewien wydźwięk międzynarodowy. Komisarz Hahn wypowiedział się w sposób bardzo zadowalający, a wcześniej miałam do niego zastrzeżenia. Zdecydowanie zapowiedział, że dopilnuje, aby umowy stowarzyszeniowe były wdrażane i aby strony trzecie nie miały na to wpływu. Oczywiście, pojawia się pytanie, na ile jest to stwierdzenie realistyczne, bo wiemy, z jakimi naciskami partnerzy mają do czynienia. Ale trzeba przewidywać wydarzenia. I wydaje się, że ze strony Komisji Europejskiej widać pod tym względem determinację.

Jak bardzo trudnym zadaniem jest przewodniczenie Podkomisji Bezpieczeństwa i Obrony Parlamentu Europejskiego w sytuacji, jaką mamy teraz chociażby na Ukrainie czy Bliskim Wschodzie?
Jest trudno w tym sensie, że reprezentuję - a to w tej podkomisji zdarzyło się po raz pierwszy - Europę Środkową i Wschodnią, której kraje bardzo dużą rolę przywiązują do członkostwa w NATO. Upatrujemy w tym swojego bezpieczeństwa, tymczasem, moim zdaniem, główny nurt Unii Europejskiej to od dłuższego czasu poprawność w wyrażaniu się. Mówi się o bezpieczeństwie i wspólnej polityce obronnej, bardzo rzadko wymieniając Sojusz Północnoatlantycki. To jest chyba pewien rys, który wprowadza Europa Środkowa i Wschodnia. I nie mówię tu tylko o Polakach. Nie ma wątpliwości, że akcenty trochę zostały przesunięte, pojawia się więcej naszych priorytetów, ale trzeba brać pod uwagę także wszystkie inne zagrożenia, bo taka jest moja rola.
Z drugiej strony, w sprawy Bliskiego Wschodu byłam zaangażowana podczas poprzedniej kadencji w PE czy jako minister spraw zagranicznych. Byłam obserwatorem w trudnym czasie wyborów w Libanie po zamachu na al-Haririego. Angażowałam się też w innych miejscach na Bliskim Wschodzie, więc nie są to tematy mi obce. Zresztą Polska tradycyjnie była krajem, który cieszył się autorytetem u obydwu stron konfliktu na Bliskim Wschodzie.

To trudne tematy, przez wielu uważane za męskie.
Rzeczywiście, moje obecne skupienie na polityce bezpieczeństwa i duża rola komponentu obrony to pewna nowość, ale proszę pamiętać, że już jako minister spraw zagranicznych miałam wiele wspólnego z polityką obronną kraju, ze sprawami bezpieczeństwa zewnętrznego. Byłam członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, więc nie są to dla mnie nowe dziedziny.
Oczywiście, jak każda kobieta mam swoje sprawy domowe i rodzinne. To, czym się zajmuję, traktuję jak normalną pracę, choć faktycznie bardzo absorbującą. Czasami bym chciała, żeby była bardziej nudna...

Myślę jednak, że teraz nie powinnam się też skupiać na swojej wygodzie. Czas jest tak trudny, że swoją obecność za granicą i na forum międzynarodowym trzeba wykorzystać, by wspierać sprawy Polski, regionu. Przecież tuż u naszych granic jest szalenie niebezpieczna sytuacja. Trzeba o tym pamiętać. Tu, w Brukseli, często można odnieść wrażenie istnienia konkurencji zagrożeń: kto na które zwróci uwagę, a wtedy zaczyna się dyskusja, które jest ważniejsze. Tymczasem Unia powinna zwracać uwagę na wszystkie elementy.

Swoją pracę w Parlamencie Europejskim zaczynałam rok po wejściu w życie Europejskiej Strategii Bezpieczeństwa. Do dziś pamiętam fragmenty mówiące o tym, że Unia chce, żeby otaczały ją państwa suwerenne, rządzące się prawem, demokratyczne. Minęło dziesięć lat, a nasze sąsiedztwo płonie - i to coraz bliżej naszych granic. Już nie można ograniczać się tylko do życzeń, bo istnieją poważne zagrożenia, z którymi musimy się zmierzyć.

Dostrzegam pewien niedostatek solidarności, także w postrzeganiu zagrożeń. Każde państwo jest skłonne do widzenia raczej tych terenów, które są mu bliższe. Pół biedy, jeśli w grę wchodzi tylko dostrzeganie lub nie. Gorzej, jeżeli zagrożenia się lekceważy. Nawiązuję w oczywisty sposób to takich spraw jak program mistrali. Stały się symbolem i Francja stosowną porcję łajania otrzymała również na forum europejskim, ale są podobne programy, z którymi trzeba się uporać.

Mówi Pani o zagrożeniu u granic Polski, a te granice są bardzo blisko Pomorza. Na ile region, z którego została Pani wybrana, jest obecny w Pani działalności jako europosłanki?
Mam cztery biura poselskie, wkrótce otwieram piąte, w planach jest szóste. Bardzo się angażuję w życie społeczności lokalnej. Uczestniczyłam niedawno w uroczystości upamiętnienia 75 rocznicy rozstrzelania w Gdańsku polskich pocztowców, w tym samym czasie moi przedstawiciele byli obecni na uroczystościach w Piaśnicy. Nie tylko historią żyję, rzecz jasna. Jestem członkiem komisji gospodarczej i bardzo interesuje mnie życie gospodarcze Pomorza. Chciałabym, żeby się rozwijało.
Nie umyka mojej uwadze to, co się dzieje w obwodzie królewieckim. Chodzi nie tylko o plany budowy tam portu. Z naszego punktu widzenia ta polityka zawsze była polityką trudną, również w dziedzinie bezpieczeństwa. To okręg zmilitaryzowany, musimy go niezwykle bacznie obserwować. A że jest tak blisko, nie możemy sobie pozwalać na naiwność w ocenie.
Zamierzam także zaangażować się w prace intergrupy bałtyckiej, której głównym zadaniem w bieżącej kadencji będzie monitorowanie strategii Morza Bałtyckiego.

Postawiła Pani sobie jakiś cel na tę kadencję?
Tak. Chciałabym, żeby sprawy Europy Środkowej i Wschodniej były bardzo widoczne. Żeby połączyła nas naprawdę gęsta nić projektów i interesów. Żebyśmy stanowili realną, widoczną i współpracującą siłę.

Mogą w tym pomóc Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej i Elżbieta Bieńkowska jako unijna komisarz do spraw rynku wewnętrznego?
Ważne stanowisko unijne zawsze jest okazją do zrobienia dla Polski czegoś dobrego. Nie wiem, jakie zadania sobie postawili i postawią. Nie wiem, jakie będą mieli realne możliwości. Są w trudnej sytuacji, bo mieli w Polsce tak nierealistyczną ocenę medialną, tak wielką kampanię promocyjną, że będzie im ciężko sprostać oczekiwaniom. Tu, w Brukseli, sprawa wyglądała inaczej - może mniej, jeśli chodzi o Donalda Tuska, bo jeszcze nie był tak widoczny na poziomie parlamentu. W wypowiedziach przesłuchujących Elżbietę Bieńkowską polityków oraz przysłuchujących się temu dziennikarzy jej gwiazda została przyćmiona. Nie jestem tak radykalna w ocenach jak niektórzy dziennikarze, bo wiem, jakim stresem jest takie wysłuchanie, ale nie ma wątpliwości, że daleko było od tego, co ogłoszono w Polsce.

Nie przeniosła się Pani z Gdańska do Brukseli na stałe, żyje Pani na dwa domy.
Nie mam mieszkania w Brukseli i nie będę miała - podczas poprzedniej kadencji też tak było. Długo szukałam tu miejsca, które byłoby odpowiednie, i znalazłam. Mieszkam dokładanie w tym samym miejscu co poprzednio, w dobrej jakości apartamencie hotelowym z obsługą: śniadaniem, sprzątaniem... Nie muszę więc martwić się tym, że trzeba uprać firanki, a wyjeżdżając, wynieść śmieci. Mieszkanie jest ładne, czyste, eleganckie. Robi wrażenie domowego, ale nie chcę się przyzwyczajać.
Mieszkałam przez kilka lat w Warszawie, utrzymywałam dwa domy i już wiem, że to jest bardzo absorbujące również w jakimś sensie emocjonalnie, bo jednak człowiek powinien mieć jeden dom. Mnie jest tak łatwiej, mimo że co tydzień jeżdżę z walizką.

Ile dni w tygodniu spędza Pani w Brukseli?
Zwykle cztery, chyba że są wyjazdy takie jak w tym tygodniu, gdy czas dzielę między Brukselę, Ankarę i Warszawę.

Zdarza się Pani budzić i zastanawiać, "gdzie jestem"?
Tak, bardzo często. Bywa, że zasypiając, sprawdzam, jaka jest topografia pomieszczenia, w którym się znajduję, żeby się nie poobijać. (śmiech) Już się do tego odczucia przyzwyczaiłam.

O której zaczęła Pani dziś dzień?
O siódmej rano. Załatwiłam kilka spraw w domu, w Gdańsku, i pojechałam na lotnisko, by polecieć do Brukseli przez Kopenhagę. A potem to już pani widziała... (śmiech) Wpadam do biura i nie mam wolnej chwili. Na dobrą sprawę tak jest zawsze, nie tylko w okresie przesłuchań komisarzy.
Trudny jest zawsze dzień przylotu do Brukseli i dzień wylotu do Gdańska, bo oba wiążą się z pracą do późna. Dzień wcześniej przygotowuję czy czytam dokumenty - dostajemy od kilkudziesięciu do kilkuset maili dziennie i to takich, z którymi należałoby przynajmniej pobieżnie się zapoznać. Jest też pewne napięcie organizacyjne, bo trzeba przemieścić się z walizkami, rozpakować, przygotować na dzień następny...

Znajduje Pani czas na prywatne spotkania z innymi europosłami? Poznawanie uroków Brukseli?
Szczerze przyznam, że nie, choć mam nadzieję, że w tej kadencji uda mi się chodzić do filharmonii i galerii. Mam do obejrzenia zaległą wystawę o malarstwie sieneńskim, patronuje jej prezydencja włoska.
Jestem z Brukselą bardzo zżyta i wiąże się z nią wiele wspomnień z różnych okresów mojego życia. To już kilkadziesiąt lat... Pierwszy raz przyjechałam tu w 1981 roku, na bardzo krótko co prawda, wtedy była to pewnego rodzaju fascynacja. Przyleciałam z delegacją Solidarności na spotkanie Międzynarodowej Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych. Bruksela była wówczas czymś fenomenalnym. Wydawało się, że jest piękna, pełna zabytków, czysta. Dziś nie powiedziałabym tego samego. (śmiech) W 1981 roku miałam szansę zwiedzić miasto i skorzystać z oferty kulturalnej. Teraz mi się nie udaje. Przykro mi, bo bardzo to lubię i ciągle mam nadzieję, że mi się uda.

Rozmawiała Aleksandra Dylejko
Bruksela, 6 października 2014 r.

ZOBACZ NASZ SERWIS SPECJALNY

WYBORY SAMORZĄDOWE 2014 NA POMORZU

Kandydaci, komitety wyborcze, zasady głosowania, okręgi wyborcze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki