Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Wałęsa: W Brukseli politykę robi się inaczej [ROZMOWA]

Aleksandra Dylejko
Jarosław Wałęsa
Jarosław Wałęsa Tomasz Bołt
Z Jarosławem Wałęsą, europosłem Platformy Obywatelskiej z Pomorza, rozmawia Aleksandra Dylejko.

Za Panem cztery miesiące drugiej kadencji w Europarlamencie. Jak minęły?
Do tej pory zajmowaliśmy się sprawami organizacyjnymi, bo ten czas dotyczył obsady stanowisk w Parlamencie Europejskim, kończą się wysłuchania kandydatów na komisarzy. Cztery miesiące to dużo, ale musieliśmy poświęcić je na to, żeby się dobrze zorganizować. Prawdziwa, konkretna praca zaczęła się dwa-trzy tygodnie temu.

Jednym z głównych tematów, którymi zajmował się Pan poprzednio, i zajmuje teraz, jest rybołówstwo.
Jestem zastępcą przewodniczącego komisji, co traktuję jako swój osobisty sukces. Zostałem wybrany głosami kolegów z innych krajów, jestem w tej komisji jedynym Polakiem. To pokazuje, że sumienna praca - już w poprzedniej kadencji byłem członkiem Komisji Rybołówstwa - jest tu dostrzegana i doceniana. Dostałem tę tematykę trochę z przykazu partyjnego: jestem z Gdańska, z Pomorza, więc szefowie mojej grupy politycznej zdecydowali, że będę się zajmował rybami. Trochę byłem zaskoczony, było to dla mnie nowe zagadnienie, ale polityka jest grą zespołową. Przez pierwsze miesiące pracy w komisji po prostu uczyłem się terminologii, poznawałem fachowców. Trochę czasu zajęło, zanim poczułem, że wiem, o co chodzi. Teraz jednak mam satysfakcję, że się zajmuję tematyką tak bliską dla mieszkańców Pomorza.

W jaki inny sposób dba Pan, poza zaangażowaniem w sprawy rybołówstwa, o sprawy Pomorza?
W zeszłym roku współfinansowałem Dni Kaszubskie, organizuję różnego rodzaju konferencje. Z redaktorem naczelnym "Dziennika Bałtyckiego" chcemy zorganizować wystawę i konferencję dotyczącą autostrady wodnej na Wiśle. W szkołach na Pomorzu organizuję konkursy, których zwycięzcy przyjeżdżają do mnie, do Europarlamentu, by zobaczyć go od środka. Już od kilku lat laureaci konkursu "Staże Brukselskie" odbywają płatną praktykę w moim biurze. Zapraszam także przedstawicieli samorządów oraz dziennikarzy lokalnych na specjalne wizyty robocze, podczas których poznają dostępną dla nich infrastrukturę. Zachęcam do kontaktu przedstawicieli różnych organizacji, jestem otwarty na ciekawe inicjatywy. Oczywiście, promuję Pomorze w całej Europie.

Miał Pan moment, w którym zapytał, "Boże, co ja tutaj robię?"?

Nie. Przygotowywałem się do tej funkcji przez jakiś czas. Do Parlamentu Europejskiego przyszedłem z polskiego Sejmu, z Komisji ds. Unii Europejskiej. To było odświeżające, bo dopiero tutaj zobaczyłem, jak można funkcjonować w polityce, czym się można zajmować bez niepotrzebnej codziennej pyskówki. Tu się kłócimy, ale merytorycznie. Od razu zauważyłem też systematykę pracy. Każdy tydzień przypisany jest innej działalności: spotkaniom grup roboczych, grup politycznych, komisji, posiedzeniom plenarnym. W związku z tym zanim dojdzie do posiedzenia komisji, a potem posiedzenia plenarnego, jest czas, żeby przynajmniej kilka razy zaznajomić się z dokumentami. W polskim Sejmie tego komfortu nie ma. Gdy byłem posłem, komisje zwoływało się SMS-ami, nie było czasu, żeby usiąść i zagłębić się w materiały. W Brukseli mam ku temu warunki.

Może więc warto pomyśleć o przeszczepieniu tych zwyczajów na polski grunt.
Oczywiście, regularnie mówię o tym koleżankom i kolegom z Wiejskiej. Kilka zmian w regulaminie wystarczy, by usprawnić pracę naszego Sejmu. Są już pomysły, by posiedzenia komisji odbywały się w innych terminach niż posiedzenia plenarne.

Wróćmy do Brukseli i Pana zadań w Parlamencie Europejskim.
Jeśli chodzi o rybołówstwo - w zeszłym tygodniu otrzymaliśmy z Komisji Europejskiej propozycję regulacji dotyczącej zależności międzygatunkowych na Bałtyku. Mam na myśli "Wielogatunkowy plan zarządzania zasobami w Morzu Bałtyckim". To nowa rzecz, ale bardzo ważna. Kłopot w tym, że rybę każdy chce zjeść, ale mało kto chce o nich rozmawiać. Program jest pilotażowy i to, jak przeprowadzimy go na Bałtyku, rzutować będzie na inne akweny. Czekaliśmy na ten raport od trzech lat. Problemem była mała ilość danych naukowych. Wciąż nie jest ich zbyt wiele, ale mamy już zielone światło z Komisji Europejskiej i ruszamy z pracą. Wielokrotnie rozmawiałem z moim koordynatorem, aby ten raport przypadł mojej grupie politycznej. Jeśli tak się stanie - będę musiał rywalizować z kolegą z Niemiec, bo on też chce się tym tematem zajmować. W Komisji Handlu Międzynarodowego jestem sprawozdawcą cieniem w sprawie negocjacji umowy o wolnym handlu z Japonią. W imieniu mojej grupy politycznej odpowiadam również za relacje handlowe z Rosją, nie zapominając jednocześnie o Ukrainie.
Zajmuję się także umową handlową, która jest obecnie negocjowana ze Stanami Zjednoczonymi.
Bardzo ciekawa, ale i bardzo trudna jest Komisja Petycji, w której przekrojowo zajmuję się rozpatrywaniem skarg obywatelskich. Mogą one dotyczyć każdej dziedziny w ramach kompetencji UE - środowiska, zatrudnienia, bezrobocia, edukacji. Dzięki tej komisji jesteśmy, jako parlamentarzyści, bliżej problemów naszych obywateli.

Zanim włączyłam dyktafon, powiedział Pan, że miarą pracy europosła jest to, ile dni spędza w Brukseli, a ile w swoim kraju.
Zwykle europoseł musi być tutaj od poniedziałku do czwartku, od piątku do niedzieli przebywa w swoim regionie. Wiadomo, że przy okazji różnych wydarzeń w ciągu tygodnia trzeba polecieć do kraju, ale są europosłowie, których częściej widzę w polskich stacjach telewizyjnych niż tutaj, na miejscu. Bardzo mnie to denerwuje, bo z Polski jest nas tylko 51. Każdy głos jest w Brukseli potrzebny. Jeśli jest się w Polsce, nie można przyjść na spotkanie w Europarlamencie, by się zająć sprawami naprawdę ważnymi. Ja traktuję moją pracę i wyborców poważnie.

Pan należy do grupy posłów do Brukseli dolatujących, wciąż ma Pan dom w Gdańsku.
Oczywiście, zawsze będę miał. Ale namawiam żonę na przeprowadzkę do Brukseli. Ta praca daje mi dużą satysfakcję, mam sukcesy, którymi mogę się pochwalić, ale odnoszę je kosztem rodziny. To bardzo trudne. Żony i małego synka nie widuję całymi dniami. Ciężko połączyć życie rodzinne z profesjonalnym życiem europosła. Poza tym wszyscy widzimy, jaka jest Bruksela. Nieciekawa... Gdańsk ładniejszy.

Oswoił Pan jakoś to miasto po pięciu latach?
Mieszkam tuż obok Europarlamentu. Do Brukseli przyjeżdżam do pracy, nie chodzę na kolacyjki i nie zrywam się z komisji. Zwykle jem przy biurku. Niektórzy się dziwią, że jestem tu tyle czasu i nawet nie poznałem miasta, ale mam tu swoje priorytety. Koncentruję się tylko i wyłącznie na pracy. Zwykle przychodzę do biura przed 9, gdy są posiedzenia komisji, spędzam na nich czas do 12.30, a potem od 15 do 18.30. W międzyczasie mam dodatkowe spotkania, pojawia się m.in. wielu lobbystów, przedstawicieli organizacji pozarządowych. Pracę kończę przeważnie około 21.

Określił Pan sobie liczbę kadencji, które chce w Europarlamencie przepracować?

Zobaczymy, co przyniesie los. Przede wszystkim to wyborcy zdecydują, która to będzie dla mnie kadencja. Może ta będzie ostatnia.

Dlaczego?
Głównie z powodów rodzinnych, ale zobaczymy. Jeśli przekonam żonę, żeby się przeprowadzić, wszystko się zmieni, teraz skupiam się na pracy.

Jak wyglądają wzajemne stosunki polskich europosłów, reprezentujących przecież różne opcje polityczne?
Lepiej niż w Polsce. Spotykamy się w ramach grup politycznych, ale jeśli są jakieś zagadnienia dotyczące naszego kraju - zdarzało się, że jakaś poprawka wymagała uwagi wszystkich polskich posłów - głosujemy wspólnie. Tak często, jak się da.

Gdy zaczynał Pan pracę w Europarlamencie, podglądał Pan kogoś, prosił o rady? Samo poruszanie się po budynku może przypominać chodzenie po labiryncie.
Każdy, kto się tu pojawia po raz pierwszy, czuje się onieśmielony. Powoduje to sama wielkość budynku. Ale wystarczy patrzeć na znaki, wszystko jest bardzo czytelnie oznakowane. My jesteśmy teraz w budynku E, obok jest G - to wszystko ma sens. Potrzeba jednak kilku tygodni, żeby opanować poruszanie się po korytarzach. Dosłownie i w przenośni. Trzeba się nauczyć, jak się fizycznie poruszać z punktu A do punktu B, ale też jak się poruszać w pracach komisji i pracach plenarnych. Trzeba wiedzieć, z kim porozmawiać, kogo zaprosić na obiad, kogo odwiedzić w biurze. Ta wiedza jest w pracy europosła niezwykle pomocna. Europarlament to jedyna instytucja unijna, w której są reprezentanci wszystkich krajów członkowskich. To, jak wiele kontaktów utrzymuję, jak dobrze znam kolegów i koleżanki, jest bardzo ważne. Dlatego niezbędna jest znajomość języków obcych, podstawą jest angielski. Osobiście posługuję się nim dobrze, ale to jedyny język obcy, jaki znam, i czuję, że dobrze by było mówić w jeszcze jednym czy dwóch. Do kontaktów na przykład z administracją przydałby się francuski. Podkreślam to wielokrotnie, że wysyłając do Brukseli naszych reprezentantów, zapytajmy kandydatów, w jakich językach i na jakim poziomie mówią. To ważne, bo bez kontaktów bezpośrednich, czasami wręcz towarzyskich, ta robota jest trudniejsza.

Jak z perspektywy drugiej kadencji w Brukseli widzi Pan sposób, w jaki oceniani są polscy europosłowie?
Na tle posłów z innych krajów wypadamy naprawdę dobrze. Pierwsza pełna kadencja Polski w Unii była trudna, wręcz stracona. Pamiętamy, jaką mieliśmy reprezentację. Niektórzy europosłowie oszczędzali na hotelach, spali w swoich biurach, nie potrafili się porozumieć. Ten obraz na szczęście się zmienił. Przez całą poprzednią kadencję byliśmy postrzegani jako wiarygodni, przewidywalni, skłonni do zawierania kompromisów. Obecna kadencja zaczęła się naprawdę mocno. Mamy wielu posłów na ważnych stanowiskach w komisjach, co świadczy o naszej sile.

A do tego Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej i Elżbietę Bieńkowską na dobrej drodze do objęcia teki komisarza do spraw rynku wewnętrznego.
Pamiętajmy jednak, że każdy komisarz ma pilnować interesu Unii . Nie boję się o panią komisarz Bieńkowską, bo wiem, że jest osobą bardzo kompetentną, rzetelną, rzeczową i ciężko pracującą. Na pewno będzie wartością dodaną do tego, jak Polacy są postrzegani w instytucjach unijnych.
Premier Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej to wielka niewiadoma, ale jestem przekonany, że poradzi sobie na nowym stanowisku. Herman von Rompuy, który pierwszy przecierał szlaki, robił pewne rzeczy w sposób specyficzny i często oskarżany był o brak wyrazistości. Ale miał skłonność do kompromisów, zdolność zaciągania ludzi do stołów negocjacyjnych, szczególnie jeśli chodzi o perspektywę finansową. Negocjacje ciągnęły się wiele miesięcy i to właśnie dzięki von Rompuyowi posuwały się do przodu. Znamy Donalda Tuska, ale przed nim nowa rola. Czy się odnajdzie? Czy będzie w stanie wzmocnić tę funkcję? Wierzę w jego sukces.
Rozmawiała Aleksandra Dylejko

ZOBACZ NASZ SERWIS SPECJALNY

WYBORY SAMORZĄDOWE 2014 NA POMORZU

Kandydaci, komitety wyborcze, zasady głosowania, okręgi wyborcze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jarosław Wałęsa: W Brukseli politykę robi się inaczej [ROZMOWA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki