Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Mika - bohater polskiej siatkówki. Ma umiejętności, których nie da się wyćwiczyć [SYLWETKA]

Patryk Kurkowski
W finałowym meczu z Brazylią Mika zdobył aż 22 punkty i to głównie dzięki niemu wygraliśmy już po czterech setach
W finałowym meczu z Brazylią Mika zdobył aż 22 punkty i to głównie dzięki niemu wygraliśmy już po czterech setach Sylwia Dąbrowa
Miał przebłyski geniuszu, ale potrzebował kogoś, kto mu zaufa. Przełomem okazał się wyjazd do Francji. Teraz Mateusz Mika jest jednym z filarów mistrzowskiej reprezentacji Polski i Lotosu Trefla Gdańsk

W pogoni za szansą na rozwój wyjechał na peryferie wielkiej siatkówki. Wrócił odmieniony w wielkim stylu - przebojem wdarł się do reprezentacji Polski i będąc jednym z jej liderów, sięgnął po mistrzostwo świata. Mateusz Mika już został porównany do Tomasza Wójtowicza, legendarnego polskiego zawodnika, który w latach 70. odnosił ogromne sukcesy (m.in. mistrzostwo świata i mistrzostwo olimpijskie).

Wreszcie eksplodował

O jego talencie mówiło się już wiele lat temu. Wyróżniał się jako junior i nie bez powodu trafił przed pięcioma laty do Asseco Resovii Rzeszów, czołowej drużyny PlusLigi, która potrafiła na dwa lata przerwać hegemonię PGE Skry Bełchatów. Zanim jednak tam trafił, ukończył Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Spale razem z Fabianem Drzyzgą i Pawłem Zatorskim, czyli innymi złotymi medalistami.

W Rzeszowie został rzucony na głęboką wodę. Z jednej strony trafił do mocnego klubu, z drugiej był młody i nie mógł się przebić do składu. Gra toczyła się o wysoką stawkę, a on zazwyczaj przyglądał się jej z ławki rezerwowych.
Jego sytuacja poprawiła się w 2012 roku. Wtedy został wypożyczony z Resovii do Lotosu Trefla Gdańsk. W słabszym klubie radził sobie przyzwoicie, choć wielkiego wrażenia nie zrobił.

- Przenosiny wynikły ze strategii klubu. On chciał grać i nie było sensu trzymać go na ławce przy takich założeniach, jakie miała drużyna. Potrzebował klubu, w którym będzie więcej grał - powiedział Andrzej Kowal, szkoleniowiec Asseco Resovii.
Mika nie mówi o tym otwarcie, ale chociażby po jego decyzjach widać, że jest ambitny. Odchodząc z Rzeszowa, będąc mimo wszystko nieco przegranym, chciał udowodnić swoją wartość również tym, którzy już go skreślili.

- Z prywatnych rozmów pamiętam, że odszedł z Resovii, bo chciał udowodnić coś ludziom, którzy mówili, że woli siedzieć na trybunach niż grać. W Lotosie Treflu nie do końca się udało, bo sezon nie był dobrze oceniany. Za to teraz udowodnił wszystkim i chyba każdy klub teraz chciałby go mieć w swoich szeregach - uważa Wojciech Żaliński, siatkarz Lotosu Trefla w latach 2012-14, a obecnie Cerradu Czarnych Radom.

Przed rokiem 23-letni przyjmujący podjął dość zaskakującą decyzję. Wyjechał z Polski i podpisał kontrakt z francuskim Montpellier, którego trenerem był Philippe Blain. Dla piłkarza byłby to sportowy awans, dla siatkarza wręcz zesłanie. Bo - jak to trafnie określił ekspert Wojciech Drzyzga - był to wyjazd na peryferie wielkiej siatkówki.

Nawet jeśli faktycznie tak było, to teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Mika dostał to, czego oczekiwał - w drużynie postawili na niego, a on stał się jej liderem. Zyskał nie tylko pewność siebie, ale rozwinął się również jako zawodnik.
- "Mikuś" jest typem zawodnika, który ma niebywałą technikę. Jego predyspozycje dawały sygnały, że może grać na najwyższym poziomie. Ma umiejętności, których nie da się wyćwiczyć. Z tym trzeba się chyba urodzić, a on to po prostu ma. Już w Treflu miał przebłyski, choć kilka osób już go skreśliło. Wyjeżdżając, zrobił krok do tyłu, ale teraz poszedł kilometr do przodu - dodał Żaliński.

Jego postęp dostrzegły władze Lotosu Trefla, które szybko podjęły rozmowy z Miką o powrocie do Gdańska. Nalegał na to również Andrea Anastasi.
- Przed rokiem Mateusz podjął najlepszą decyzję w karierze, bo wyjechał do Francji. To zmieniło jego karierę - powiedział nam włoski szkoleniowiec. Teraz Mika powinien być liderem Lotosu Trefla Gdańsk. Jego możliwości są przeogromne, oczekiwania kibiców także wzrosły i nie dotyczą tylko Mateusza. Ta drużyna musi się liczyć w Polsce.

Z reprezentacją na szczyt

W reprezentacji zadebiutował w 2010 roku, ale później wypadł ze składu. To albo nie był jego czas, albo po prostu selekcjonerzy obawiali się ryzyka. Nie postawił na niego m.in. wspomniany przed chwilą Anastasi, u którego więcej grali Michał Kubiak i Michał Ruciak.

Jeszcze pół rok temu 23-letni przyjmujący nie miał wysokich notowań. Nie tyle u trenerów, co u kibiców i ekspertów. Właściwie nikt nie widział go w kadrze na mistrzostwa świata. Całe szczęście, iż Francuzi Stephane Antiga i Blain doskonale wiedzieli, co robią. Postawili na niego najpierw w Lidze Światowej, a potem na mundialu. W tym drugim przypadku odbyło się to kosztem Bartosza Kurka, który w przeszłości był jednym z filarów kadry, bez którego niektórzy nie wyobrażali sobie reprezentacji. Taka decyzja wywołała lawinę krytyki w kierunku Antigi.
- Mateusz od wielu lat miał przebłyski geniuszu. To była kwestia czasu, zanim zacznie grać na takim poziomie. Potrzebował tylko kogoś, kto mu zaufa. To nastąpiło teraz i w najlepszym momencie, jaki mógł sobie wymarzyć. Nie jestem zaskoczony jego grą, bo wszyscy w środowisku wiedzieli, że w końcu eksploduje - powiedział Bartosz Gawryszewski, który grał z nim nie tylko w Lotosie Treflu Gdańsk, ale również przez jeden sezon w Asseco Resovii Rzeszów.

"Mikuś", jak mówią na niego koledzy czy kibice, w mistrzostwach wypadł wprost znakomicie, zwłaszcza w finałowym starciu z Brazylią. Zdobył w nim aż 22 punkty i to nie zasługa Mariusza Wlazłego, lecz właśnie jego, że rozstrzygnęliśmy sprawę mistrzostwa tylko w czterech setach. Nic dziwnego, że przez kibiców w internecie został nazwany żartobliwie "Myszką Miki".
- Mateusz na mistrzostwach zagrał bardzo dobrze, ale to nie jest już młody chłopak. Nie można powiedzieć, że to talent, który eksplodował, bo przecież kilka lat grał na wysokim poziomie - mówi Kowal.

Spokojny śpioch

Poza parkietem świeżo upieczony mistrz świata to skromna i wyciszona osoba, u której na próżno szukać gwiazdorskich zachowań. Jego byli koledzy z klubów powtarzają za każdym razem, iż nie był snobem czy kimś odseparowanym od grupy.
- To osoba, która dobrze odnajduje się w grupie. Jest niezwykle spokojny i bezkonfliktowy. Nie obrażał się, jak z niego żartowaliśmy. Nie można też powiedzieć, iż jest to typ gwiazdy, która zadziera nosa czy też showmana, ale naprawdę przyjemnie spędza się z nim czas - przyznał Gawryszewski, który jest kapitanem Lotosu Trefla.

W pozytywny sposób odbierał go również inny były siatkarz gdańskiego klubu.
- Nie okazuje specjalnie emocji, może i jest chłodny, ale taki ma już charakter. Mateusz naprawdę sprawiał dobre wrażenie i był bardzo lubiany - zapewniał Żaliński.
- Bywał jednak trochę nierozgarnięty, choć w pozytywny sposób. Zdarzyło mu się zaspać na mecz, który mieliśmy o godzinie 18. Po prostu zrobił sobie drzemkę, która mu się przedłużyła (śmiech). Nie mógł się też zdecydować, czy zrobić kurs na prawo jazdy. Mówił, że brakowało mu czasu. Wolał się przespać - dodał.

"Mikuś" lubi jednak nie tylko sen. Często grywa na gitarze czy w gry strategiczne na komputerze ze starymi znajomymi.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki