Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia Sybiraków. Duchy, wilki i NKWD - historie rodzin katyńskich [ZDJĘCIA, REPORTAŻ]

Barbara Szczepuła
Uroczystość 25-lecia gdyńskiego koła Sybiraków w rocznicę napaści Sowietów na Polskę. Halina Młyńczak, sybiraczka
Uroczystość 25-lecia gdyńskiego koła Sybiraków w rocznicę napaści Sowietów na Polskę. Halina Młyńczak, sybiraczka Barbara Szczepuła
10 kwietnia 2010 roku Halina Młyńczak miała lecieć prezydenckim samolotem do Smoleńska. W lasku katyńskim leży jej ojciec, Gustaw Szpilewski. Nigdy nie próbowała się dowiedzieć, kto zajął jej miejsce w tupolewie

Opowiadając o ojcu, spogląda raz po raz na zdjęcie rodziców, które wisi nad pianinem w jej gdyńskim mieszkaniu. Koniec lat dwudziestych, zakochana młoda kobieta przytula się do męża. On jest kierownikiem szkoły, ona - nauczycielką w Żuchowiczach Wielkich powiatu stołpeckiego w województwie nowogródzkim. Kto dziś pamięta te nazwy? A przecież to okolica niezwykła, piórem wieszcza utrwalona, siedem kilometrów do Zaosia, gdzie się urodził, trzydzieści do Nowogródka ("ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie"...), nieopodal zamek w Mirze, pierwowzór zamku Horeszków, a nad Switeź, gdzie "gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą", jeździło się z koszami pełnymi jadła i napoju na majówki.
Hala miała sześć lat, gdy podporucznik rezerwy Gustaw Szpilewski poszedł na wojnę. Widzi go nadal, jak wsiada do bryczki, która zatrzymała się przed szkołą.

Olek Ryziński jest niewiele starszy, ale pożegnania z ojcem nie pamięta. Gdy wybucha wojna, mężczyzna idzie walczyć - taka jest kolej rzeczy. Tym bardziej jeśli jest zawodowym oficerem, jak kapitan Bolesław Ryziński. Latem 1939 roku nie miał już urlopu, został w swojej jednostce w Chorzowie, żonę z Olkiem i Józiem wyprawił na wakacje do swojej matki, do Sądowej Wiszni niedaleko Lwowa. Choć już się mówiło o wojnie, to jednak mało kto w nią wierzył, pani Ryzińska zabrała tylko letnie rzeczy, powiewne sukienki i duże kapelusze, dla chłopców krótkie spodenki i sandałki. Kąpali się w Wiszni, biegali po polach i lasach...

Piętnastego i szesnastego września jednostki Frontu Południowego dowodzone przez generała Kazimierza Sosnkowskiego rozgromiły w bitwie pod Sądową Wisznią niemiecki pułk zmotoryzowany SS-Standarte Germania. Ale już następnego dnia pojawili się Sowieci...

W liście ze Starobielska kapitan Ryziński nalega, by żona z synami pojechała co prędzej do swojej siostry do Wieliczki. "Jadzia jest chora" - pisze "szyfrem", bo listy są cenzurowane. "Musisz koniecznie ją odwiedzić!". Kapitanowa Olga Ryzińska jest delikatną, mało przedsiębiorczą kobietą, boi się podróżować, gdy wokół trwa wojna, tu natomiast czuje się bezpieczna, mieszka u teściowej, pracuje w restauracji, zatem ma jedzenie dla dzieci i z wyjazdem do Generalnego Gubernatorstwa się nie spieszy.

13 kwietnia 1940 roku enkawudziści wyrzucają rodzinę z łóżek, siedemdziesięcioletnią, chorą Emilię Ryzińską, która się ociąga, straszą i szturchają bagnetami, Olga przygotowuje w pośpiechu tobołki, zabiera pierzyny i koce, jakieś cieplejsze rzeczy teściowej i nieżyjącego teścia. Olek jest nawet dumny, że wywożą ich na Sybir, jak po powstaniach, jak uczniów w "Dziadach" Mickiewicza. Tylko zamiast kibitek są bydlęce wagony.
Lądują na końcu świata. Kołchoz w posiołku Anułłka, w uryckim rejonie.

Tego samego dnia o świcie enkawudziści pojawiają się w wielu polskich domach, a przede wszystkim w domach aresztowanych oficerów. Listy wysyłane do rodzin z Kozielska, Starobielska, Ostaszkowa ("Leciałbym do was jak ptak powracający wiosną w rodzinne strony (...) Nie upadaj na duchu - bądź silną. W takim położeniu bez mężów i ojców jest na świecie dużo ludzi" - pisze podporucznik Szpilewski do swojej Niusi) ujawniły Sowietom adresy ich żon. Wyprowadzają z domu Marię Alojzę zwaną Niusią, dziesięcioletniego Waldka i sześcioletnią Halę.

Pociąg, który wiezie ich na wschód, staje wieczorem na stacji w Smoleńsku. Maria Alojza, idąc po kipiatok, pyta pilnującego zesłańców sołdata: - Tu gdzieś niedaleko jest Kozielsk? Tam w obozie jest mój mąż. - Ich uże tam niet - odpowiada Rosjanin. Szpilewska widzi na sąsiednim torze pociąg z zasłoniętymi oknami. Nie, wtedy nie poczuła żadnego metafizycznego dreszczu, ale po latach, gdy przeczyta kozielskie wspomnienia tych, którzy ocaleli i zapozna się z dokumentami, gdy jej córka zacznie porównywać daty, ten pociąg z zasłoniętymi oknami stanie jej przed oczami. - Tam mógł być Gustaw - mówi do Haliny. - Niewykluczone, że właśnie wtedy tatuś jechał w swoją ostatnią drogę do katyńskiego lasu. Byliśmy więc - nie wiedząc o tym - o krok od siebie.

Pamięć przywołuje surrealistyczny obraz: płaski, płowy step ciągnący się bez końca, a na nim wyrzucone z pociągu kobiety z dziećmi, tobołami, walizkami, kuferkami. Niektóre w eleganckich, choć przybrudzonych podczas długiej jazdy sukienkach i żakiecikach. Na nogach pantofelki na wysokich obcasach.

Olga Ryzińska była wychowana w dostatku, skończyła w konserwatorium klasę fortepianu. Ładna, ciemnowłosa, umiała przyjmować gości, prowadzić interesującą konwersację, grać walce Brahmsa i nokturny Chopina.
Teraz mieszka z teściową i synami w lepiance. Ściany z gliny zmieszanej z piaskiem i słomą, dach z żerdzi, liści i tarniny, podłoga z gliny z krowim nawozem. Najważniejszy jest piec. Śpią na nim wszyscy. Olek pasie kołchozowe cielęta, stado liczy około dwustu sztuk i niełatwo je upilnować, zwierzę pokąsane przez gzy gna na oślep nawet kilka kilometrów. Józio jest poganiaczem wołów, które ciągną pług. Kilkuletni chłopiec nie potrafi założyć im jarzma, zastępuje go mama, mimo że boi się zwierząt.

Latem w skwarze pracują od świtu do nocy, zimą w trzydziestostopniowym mrozie Olga tymi swoimi rękami pianistki rąbie w lesie drewno. Zaczyna się głód. By przeżyć, chłopcy uczą się kraść, tu trochę ziarna, tam kartofel, Olek szyje podeszwy do walonek, z monet kopiejkowych klepie obrączki i wymienia je na chleb i ziemniaki. Gdy w czerwcu 1941 roku Niemcy napadają na ZSRR, sytuacja robi się wprost tragiczna. Cała żywność wyprodukowana w kołchozach jedzie na front.

Maria Alojza Szpilewska za pieniądze otrzymane ze sprzedaży odzieży wynajmuje kąt we wsi Biełogradowka w oktiaberskom rejonie u dieduszki Miroszniczenko. Dieduszka (były białogwardzista) ma cztery córki i gromadę wnuków, a w zimie w izbie mieszkają jeszcze owce i krowa z cielakiem. Pierwsze święta Bożego Narodzenia były jeszcze zasobne, bo jedli pszenicę z miodem i chleb popijali herbatą. "Gospodarze nie najgorsi" - ocenia Maria w liście do siostry - "ale przepadła mi kombinacja cała w walansjenkach". Koszulka z koronkami spodobała się pewnie którejś z córek dieduszki Jeremieja. Zniknęła też sukienka Hali. Ale nie czas żałować róż, nie da się wszystkiego upilnować, bo Maria z Waldkiem każdego dnia o świcie wychodzą do pracy. Mała Hala biegnie potem daleko w step, by zanieść bratu coś do zjedzenia, a to kartofle, a to trochę mleka. Biegnie szybko, nie oglądając się na boki. Za wsią bieleją kości pomordowanych przed laty i niepochowanych popów. Hala robi znak krzyża i gna co sił przed siebie, bo wydaje jej się, że sunie za nią ten upiorny korowód. To są strachy letnie, bo zimą, gdy kości popów przykryje śnieg, Hala boi się podchodzących pod przysiółek wilków. Ich wycie przenika do szpiku kości, jak mróz.

Mama przekonuje Halę, żeby nie bała się duchów ani wilków, bać się trzeba ludzi. Ot, choćby narzeczony Paszy, córki dieduszki, która podarowała Marii swoje zdjęcie i napisała na odwrocie: "pomnij mienia do posledniego dnia", niby miły człowiek, a enkawudzista. Enkawudziści zaś... mama milknie, ale przecież Hala pamięta, że z domu w Żuchowiczach Wielkich wygnali ich właśnie Sowieci w spiczastych czapkach z czerwonymi gwiazdami. Może rzeczywiście enkawudziści są gorsi od wilków i od duchów - myśli Hala.

Zaś Maria jest przekonana, że gdyby wyuczyła się na krawcową lub kucharkę, byłoby jej teraz łatwiej. Przypomina sobie zasobny dom we Lwowie i tę willę, którą z Gustawem tam budowali, bo chciała wrócić do rodzinnego miasta... Boże, czy ja jeszcze kiedyś Lwów zobaczę? Enkawudziści powtarzają z upodobaniem: Polaki uwiżut swoju Polszu kak swinia niebo.
"Żebyś Heluś wiedziała" - skarży się siostrze w liście - "jaka zima sroga, mróz z wiatrem więcej niż 30 stopni, a na Mikołaja było 40 stopni. I zawieje często, gęsto. Gdy wyjdę po mleko, to trzeba całą twarz zamotać, a ja w dodatku nie mam chustki. Ot, kapą okręcam głowę. Kożuszek to mam cieplutki, ale najgorzej, że nie mam ciepłych majtek, a sukienka cieniutka, a łydki jakby w szronie były albo jak dwa lody".

Walonki, suszone na piecu nadpaliły się, więc teraz Olek Ryziński chodzi w zimie bez butów, owijając nogi szmatami. Olga Ryzińska sprzedała już wszystko, co miała, i coraz częściej głód skręca kiszki, obezwładnia, odbiera chęć do życia.
Pierwsza umiera Emilia, babcia Olka i Józia. Olek zbija z kilku desek coś w rodzaju trumny i z pomocą starszego kolegi, czternastoletniego Kazacha, kopie w zamarzniętej ziemi grób za wsią. Wieczne odpoczywanie na tej strasznej ziemi racz jej dać Panie...

Następnej zimy Olga Ryzińska i jej synowie leżą na piecu, nie mając siły wstać. Od kilku dni nic nie jedzą. - Umrzemy jak babcia - zaczyna oswajać się z tą myślą Olek. I wtedy dostrzega przez zasypane do połowy śniegiem okienko, że kołchoźnice otwierają kopiec z kartoflami. Wkłada mamy płaszcz i wlecze się do kopca. Kartofle przeznaczone są na front, Olek pomaga je ładować, ale w rękawach obszernego maminego płaszcza upycha bulwy. Kobiety udają, że nie widzą. Te ziemniaki ratują Ryzińskim życie.

Wiosną, gdy rośliny na stepie zaczynają się zielenić, chłopcy zbierają je i gotują, ale mama czuje się coraz gorzej, w kwietniu nie wstaje już z barłogu. Leży na piecu i wie, że umiera. - Opiekuj się Józiem - mówi do dwunastoletniego Olka. - Starajcie się przeżyć, kiedyś wrócicie do tatusia do Polski. Opowiedzcie mu, co tu wycierpieliśmy… Do końca nie wierzy, że mąż nie żyje, a może tylko tak ich pociesza. - Musicie mówić po polsku - napomina słabym głosem, bo już zaczynają rozmawiać ze sobą po rosyjsku. - Jesteście Polakami - to musicie zapamiętać, inaczej się nie uratujecie.

Dlaczego tyle kobiet zmarło na zesłaniu? - zastanawia się Halina Młyńczak. I sama odpowiada: bo matki oddawały jedzenie dzieciom, a same głodowały.

"Chodzę ubrana jak najgorsza gałganiara. Tracę już nadzieję naszego wyzwolenia. Sprzedaję resztki: pokrowiec z kołdry za 4 kg słoniny i 12 litrów mleka. Mam zamiar obecnie sprzedać Gutka garnitur, ale tak mi jakoś szkoda z nim się rozstać. Nie wiem, dlaczego, wszystkie swoje sukienki wysprzedałam, mam tylko jedną jedyną, koszulę jedną, a ubrania Gutka mnie szkoda, wciąż zdaje mi się, że się przyda. Nie, daremna złuda, on nie żyje. Musimy żyć sami i to w obcej stronie - wśród ludzi nam nieżyczliwych. (...) Jakby tak żyć całe życie, to lepiej umrzeć dziś".

- Czekasz na męża? Ich wszystkich dawno zastrzelili! - krzyczy z wściekłością kołchozowy brygadzista, którego zaloty Maria Alojza odrzuca. - Nie wierz mu - pociesza Halę mama. - On kłamie.
Po podpisaniu układu Majski - Sikorski, gdy zaczyna się formować polskie wojsko pod dowództwem generała Andersa, przez kołchozy wieje lekki wietrzyk nadziei.

Maria Alojza Szpilewska z dziećmi przenosi się do Mariewki, bliżej kolei, bliżej Pietropawłowska. Pracuje w czesalni wełny, Halinka idzie do szkoły. W domu uczy się czytać po polsku na egzemplarzu "Odysei", który zdobył Waldek. - Co byśmy zrobili bez Waldka - powtarza mama. Chłopiec pracuje ponad siły w kołchozie, dodatkowo robi jeszcze skrzynki z blachy po puszkach z UNRR-y. Te paczki z UNRR-y to oznaka zmiany. Kasza, a nawet mięso. Mama myje podłogi w szpitalu, nosi trupy, byle przeżyć, byle dzieci do Polski dowieźć. - Wrócić do Itaki jak Odys - dodaje Hala, która teraz Homera zna jak nikt.
Siedząc w lepiance przy piecu, Hala myśli o Morzu Śródziemnym i sylabizuje: "Męża głoś Muzo, wielce obrotnego, który zburzył święty gród Troi, a potem wiele wędrował... Gdy dochodzi do krów Hyperionowego Heliosa, które zjedli towarzysze Odysa, spogląda na cielę zwane Zorką, które grzecznie stoi obok stołu".

"Skradli mi krowę, całą nadzieję pokładałam w niej, myślałam, choć zacierkę zabielę, choć parę litrów sprzedam na kartofle, zostaliśmy głodni i wprost nadzy" - pisze Maria Alojza do siostry. - "Źli ludzie zabrali nocą... jakbym kogo pochowała, wprost ostatnie rzeczy oddałam za nią. Gutka ubranie, które trzymałam, szkoda było się go pozbywać, tak czekałam jego. Dalej kołdrę, pokrycie na kołdrę, 3 pudy pszenicy, spodnie i prześcieradło. Nawet nie piliśmy mleka, ocieliła się i w miesiąc ukradli. Bóg mnie krzywdzi bardzo, powiedziałam, że Boga nie ma, jeśli z całej Marjewki, z tysiąca krów, wybrali moją".
Zorka przywiązała się do Hali jak pies. Liże jej ręce ciepłym językiem. Chodzi za nią do szkoły i czeka pod oknem do końca lekcji.

Olek Ryziński choruje na malarię i teraz nie on Józiem, ale młodszy brat nim się opiekuje. Udaje mu się wepchnąć chorego na wóz, który jedzie do miasta. W szpitalu chinina ratuje Olkowi życie.
W Urycku jest sporo Polaków, chłopcy przyłączają się do gromady sierot, trochę pracują, trochę kradną, uciekają z dietdomu, wsiadają do jakiegoś pociągu. Potem do następnego i następnego, aż wskakują do takiego, który jedzie do Polski...

Halina Szpilewska, starając się w latach pięćdziesiątych o przyjęcie na Politechnikę Gdańską, pisze: "Urodziłam się w rodzinie nauczycielskiej, ojciec zginął na wojnie, kolejno mieszkałam w Białogradowce i Mariewce, szkołę średnią skończyłam w Rzeszowie".
Ani słowa o Katyniu, ani o Kazachstanie.

W wolnej Polsce Halina Młyńczak de domo Szpilewska i Aleksander Ryziński działają w gdyńskim kole Sybiraków i Rodzinie Katyńskiej. Ich między innymi staraniem w Parku Europy w Gdyni stanął pomnik "W hołdzie zesłańcom Sybiru".
Dostaję broszurkę, którą wydano z okazji 25-lecia gdyńskiego koła Sybiraków. Znajduję w niej wspomnienia Marii Spitzbarth-Skarbek o jej matce Bronisławie Skarbkowej, która po kazachskiej zsyłce została w 1945 roku wtrącona do więzienia na dziesięć lat za obrazę Stalina.

Lazaret, w którym leżała, odwiedził członek sowieckiego Politbiura Anastas Mikojan. Bronisława Skarbkowa poskarżyła mu się na bezprawie i brak wiadomości o mężu, jeńcu Ostaszkowa. O dziwo Mikojan obiecał, że pomoże. Po trzech tygodniach wykąpano ją, odwszawiono, ubrano i wysłano do Polski. Maria, córka Bronisławy, z wdzięczności modliła się latami w intencji Mikojana. W latach dziewięćdziesiątych przeczytała odtajniony dokument z 5 marca 1940 roku - przygotowany przez Ławrentija Berię projekt uchwały Biura Politycznego KC WKP(b) o rozstrzelaniu polskich oficerów. Obok podpisów Stalina, Berii i innych widniał także podpis Mikojana.

Maria Alojza Szpilewska wysyłała po wojnie paczki żywnościowe do dieduszki Miroszniczenki do Kazachstanu. "Pomnij mienia do posledniego dnia" - jak pisała w pamiętniku Hali jego córka Pasza, narzeczona enkawudzisty. Nie został jej mężem. Zamordowano go na Łotwie.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki