Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Stuhr o filmie "Obywatel": Tak właśnie myślałem na pewnych etapach naszej historii [ROZMOWA]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Jerzy Stuhr: Najwięcej satysfakcji daje mi praca scenarzysty. Wtedy mogę wszystko. Jestem Bogiem
Jerzy Stuhr: Najwięcej satysfakcji daje mi praca scenarzysty. Wtedy mogę wszystko. Jestem Bogiem Bartek Syta
Film "Obywatel", w reżyserii Jerzego Stuhra, miał swoją premierę przed kilkoma dniami na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Do kin trafi 4 listopada. Jest to komedia opowiadająca o losach Jana Bratka, pechowca, który zrządzeniem losu znajduje się w wirze najważniejszych wydarzeń w historii Polski ostatniego półwiecza. Wielu krytyków widzi w nim kontynuację słynnego "Zezowatego szczęścia" Andrzeja Munka, z niezapomnianą rolą Bogumiła Kobieli. Nie tylko o tym, ile jest jego samego w bohaterze filmu "Obywatel" - mówi aktor i reżyser Jerzy Stuhr.

Czekał Pan z pewną taką nieśmiałością na festiwalowy pokaz swojego "Obywatela".
Jak to z nieśmiałością? Ze strachem czekałem.

To dziwne, że człowiek tak syty nagród i sukcesów jak Pan czeka na pokaz swojego filmu ze strachem.
Powiem pani to, co powiedziałem publiczności przed projekcją "Obywatela" w Teatrze Muzycznym. Że ja w przypadku tego filmu zdradzam się nie tylko z tym, co umiem, ale również zdradzam to, co myślę. Nieczęsto zmusza się reżysera do tego, żeby się określił, powiedział, co naprawdę myśli. Reżyser ma zazwyczaj sprawnie opowiedzieć historię, a widz niech sobie sam szuka znaczeń. Tymczasem ja w "Obywatelu" w dość prostej formie mówię: tak właśnie myślałem na pewnych etapach naszej historii. Przyznaję: tak, miałem w latach 1983-1985 moment totalnej beznadziei. Takiej, że nie chciałem się bawić ani w tę Polskę, jaka była, ani w inną.

I czego Pan najbardziej pragnie w przypadku tego filmu?

Tego, żeby widownia go zrozumiała. Podczas seansu słuchałem z wielkim uchem jej reakcji. Ale teraz strach zastępuje powoli nostalgia. Bo ten film od dziś już nie jest mój. Dziecko wyszło z domu. Oddałem go widzowi.

O co widzowie najczęściej Pana pytają w przypadku "Obywatela"?
Wiele pytań kręci się wokół tego, ile jest w nim autentyczności.

Czyli ile jest samego Jerzego Stuhra w "Obywatelu"?

Pytają mnie, czy to przeżyłem, czy to widziałem. I wtedy odpowiadam, że korzystam z wielu koszyków. W jednym jest obserwacja, w innym to, co sam usłyszałem, zobaczyłem, w jeszcze innym to, co sam przeżyłem. Ale jest jeszcze koszyk z wyobraźnią.
Nigdy przecież nie byłem internowany, a w filmie jest duża sekwencja związana z internowaniem. I to jest najpiękniejsze, że ja mam prawo do kreacji, do wyobrażenia sobie tej rzeczywistości. Pojawia się też często pytanie - czy ten film nie wyszydza? A nawet nie tyle czy nie wyszydza, ale czy nie dewaluuje naszych zrywów historycznych. I tu się musiałem bronić. Mówiłem, że mam prawo do takiego oglądu rzeczywistości, jaką pokazałem w filmie.

Ale my nadal jesteśmy drażliwi w sprawach naszych różnych zrywów.
Ten film ma być takim papierkiem lakmusowym na to, czy my, Polacy, już jesteśmy gotowi, by nas to nie drażniło, a śmieszyło.

Pan by chciał, żeby było jak u Gogola: Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!
Jest jak u Gogola. A swoją drogą, to ciekawe, bo właśnie przed miesiącem mówiłem ten tekst z "Rewizora" w spektaklu telewizyjnym, który zostanie pokazany w telewizji jesienią. Ale podczas spotkania z widownią usłyszałem pewną metaforę, która mi się bardzo spodobała. Ktoś powiedział, że ten film jest jak lustro zamiast ekranu, w którym odbija się widownia. Jest więc lustro, troszkę krzywe, które nie tylko pokazuje nasze glorie, ale też nasze małości, kompleksy, taki tromtadracki patriotyzm, oczywiście antysemityzm, który gdzieś drzemie. I nie wiem, skąd ten antysemityzm pojawił się w moim pokoleniu. Przecież ja o tym, że w mojej klasie byli Żydzi, dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy oni zaczęli z rodzinami wyjeżdżać.

Myśli Pan, że ten film będzie drażnić?
Sądzę, że tak. Jestem na to przygotowany. Uzbrajam się w argumenty. Ale jeszcze mam trochę czasu, bo premiera kinowa zaplanowana jest na 4 listopada.

Pan w "Obywatelu" chłoszcze swoim poczuciem humoru wszystkich, tych z prawa i z lewa, z podziemia i czerwonych, a także kościelnych.
Czyli w pewnym sensie to film ponad podziałami. Siedziałem na widowni i słyszałem śmiech. I czułem, że ten śmiech ludzi uwalnia, że oni nie obrażają się na ten ekran. Że zaśmiali się z siebie samych, jak pani mówi. Chciałem zrobić film o moim pokoleniu. Wymyśliłem ten temat, a potem się troszkę przestraszyłem. Bo ja nigdy nie robiłem filmu historycznego.

A tu mamy jeszcze historię najnowszą. To jak pole minowe.
Wielu ludzi to wszystko jeszcze pamięta i jak to u nas, każdy jest krytykiem i ekspertem. Nie, nie tak byli ubrani, nieprawda, że tak się zachowywali. Ale mimo tych obaw, pomyślałem, że to jest właśnie warte zrobienia, ponieważ mieliśmy bardzo ciekawe życie. Było niełatwo, niewygodnie, ale ciekawie bardzo.

Mówi Pan o swoim pokoleniu - stracone.
Wie pani, tyle się słyszy o empatii. To dzisiaj jedno z najmodniejszych słów. Robi zawrotną karierę. Ale tylko w mowie. Bo właśnie ci ludzie z mojego pokolenia nie wszyscy załapali się na nowe czasy. Wielu z nich nie miało tyle siły, energii, wykształcenia czy szczęścia i teraz są przegrani, upokarzani. Codziennie znajduję na to dowody. O 30 złotych podwyższają mi emeryturę? To we Włoszech premier Matteo Renzi dał podwyżkę w wysokości 60 euro. Więc o czym mówimy? I te sceny upokarzania, które się pojawiły w moim filmie, nie są wymyślone. Ta z kubłem na śmieci na głowie nauczyciela robiła przecież furorę na YouTube.

Cztery lata przygotowywał się Pan do tego filmu i zbierał z trudem pieniądze.

Nie mogę narzekać. Zawsze byłem uprzywilejowany. Tylko zrobiłem tak (pstryka palcami) i już mi dawano na film pieniądze. Patrzę, jak innym ciężko. Widzę moich studentów, dziś młodych reżyserów, jakie mają kłopoty z zebraniem pieniędzy na pierwszy film. Jako ekspert PISF obserwuję, jak moi koledzy, uznani reżyserzy, mają dobre scenariusze, ale mimo to nie mogą dopiąć budżetu. Myślę więc, że te moje cztery lata czekania to nie jest znowu taka straszna bieda.

Ten film to trzy razy Stuhr: Stuhr aktor, reżyser i scenarzysta. Sam sobie napisze, zagra i wyreżyseruje.
Ale wie pani, że tylko takie kino mnie interesuje i tylko z takim jestem kojarzony.

Gdyby miał Pan ułożyć hierarchię ważności, to co w tym zestawie byłoby najważniejsze?
Scenarzysta. Pisanie to kreowanie historii. Jestem wtedy Bogiem. Wszystko mogę. To najprzyjemniejsza część mojej pracy - bycie kreatorem, i to bezkarnym. Potem, jak już produkcja wyrwie ten scenariusz, podzieli na sceny i dni zdjęciowe, nic nie możesz zrobić. Tylko wykonywać. Ale kiedy piszę, mogę jeszcze wiele zmienić, odwrócić nie jedną historię. To najbardziej ekscytujący moment. Potem mogą cię jeszcze zaskoczyć aktorzy, operator, scenografia, ale to już jest tylko egzekucja tej myśli, która została stworzona w zaciszu mojego gabinetu.

Nie pierwszy raz zagrał Pan ze swoim synem. W "Obywatelu" Pan gra Bratka starszego, Maciej młodszego. Widać na ekranie to podobieństwo syna do ojca.

Wszyscy mi to mówią, ale ja tego nie widzę. Maciej to już jest bardzo doświadczony aktor. Nie muszę go uczyć. On zresztą część historii, które opowiadam w "Obywatelu", zna od wielu lat. Ileż to razy słyszał coś, co wykorzystałem w filmie, czyli że w wojsku napisałem jakiejś panience mojego porucznika maturę z polskiego. To było opowiadane latami. Podobnie jak inne przygody. Ta rola młodszego Bratka rosła w nim razem z jego dorastaniem.

Pan się dzieli sukcesem z synem, jak to dobry ojciec.
Powiem pani, że teraz bardziej liczę na niego. Myślę, że on ma lepsze przełożenie na młodą widownię niż ja. Teraz głównie tacy chodzą do kina. Ile to razy byłem ostatnio najstarszy na widowni.

Skąd Pan czerpie niebywałą energię do zrobienia filmu po tych swoich przejściach chorobowych?

Ten film kosztował mnie wiele wysiłku. Ale ja przede wszystkim muszę być starannie do produkcji przygotowany. Wtedy odejmuję sobie sporo stresu. On mnie najczęściej dopada, kiedy czegoś nie wiem. Kiedy nie wiem, na przykład, gdzie postawić kamerę. Wtedy to odchorowuję. Dlatego tak bardzo pilnuję tego, żeby okres preprodukcji czy wstępnej pracy był długi. Żeby po wejściu na plan nie mieć rozterek z samym sobą. Mogę mieć z aktorami i resztą ekipy, ale ja sam muszę już wiedzieć, czego chcę.
Ten film spełniał zresztą terapeutyczną rolę. Nadzieja, że mogę wrócić do Gdyni, do mojego środowiska, a nie tylko być obserwatorem, dawała mi siłę. Widocznie mam taką naturę, że potrzebne mi są takie bodźce. To jest moje życie - wypowiadać się do ludzi.

Pan nie wątpił nigdy w film. Nie stracił w niego wiarę.
Oczywiście wierzę w film pewnego rodzaju. Bo są takie filmy, które mnie nie obchodzą, na przykład tak zwane kino gatunkowe jest mi obce. Czasem wciągnie mnie jakiś kryminał, ale komedie romantyczne? Rzadko. A już takiego "Avatara" nawet przez dwie minuty bym nie oglądał.

"Obywatel" jest już w rękach widzów. I co dalej?
Skończę "Rewizora" i muszę się zastanowić. Dajcie mi rok na zastanawianie się. Bo ja nie muszę tak taśmowo produkować. Chcę pomyśleć, jaki z siebie kolejny osobisty temat wygenerować.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki