Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal Heroes of Vintage 2014 w Sopocie. ROZMOWA z dyrektorem nowego festiwalu, Krzysztofem Skibą

rozm. Tomasz Rozwadowski
Krzysztof Skiba w latach 80. był działaczem anarchistycznym, po 1989 r. znalazł sobie miejsce w świecie show-biznesu i mediów
Krzysztof Skiba w latach 80. był działaczem anarchistycznym, po 1989 r. znalazł sobie miejsce w świecie show-biznesu i mediów Przemek Świderski
Polski rock najbardziej autentyczny był w latach 80. Zespoły punkowe i nowofalowe buntowały się nie tylko przeciw PRL-owskiemu reżimowi i ZSRR, nieufnie traktowały także Kościół i Solidarność - twierdzi lider Big Cyca Krzysztof Skiba, dyrektor nowego festiwalu Heroes of Vintage w Sopocie.

Jesteś dyrektorem artystycznym zupełnie nowego festiwalu Heroes of Vintage, którego głównym celem jest promowanie polskiego rocka lat 80. i 90, zwłaszcza w jego wersji niezależnej. Co, według ciebie, w tej muzyce jest atrakcyjne dziś?
W tamtych czasach, zwłaszcza w latach 80., muzyka była sztandarem, pod którym gromadzili się ludzie czujący i myślący podobnie. Miała w sobie ducha protestu, czyli coś, co w polskiej muzyce obecnie jest bardzo rzadko spotykane. Miała też walor niedostępności - w mediach oficjalnych autentyczna muzyka punkowa i nowofalowa praktycznie nie istniała, więc żeby jej posłuchać, trzeba było się postarać. Przegrać kasetę, pójść na trudno dostępny i słabo reklamowany koncert, pojechać na festiwal do Jarocina. W tym sensie była to muzyka niezwykle wymagająca.

Niektóre teksty piosenek wymagały też wysiłku intelektualnego.
Teksty walące prawdę wprost nie miały szans na szersze zaistnienie, działała przecież cenzura, której celem było eliminowanie treści niepożądanych przez władze. W oficjalnych mediach pojawiały się piosenki, które wyrażały protest i bunt w sposób ukryty. Mistrzem mówienia nie wprost, ale w pełni zrozumiale dla wtajemniczonych, był Grzegorz Ciechowski. Piosenki Republiki z jego słowami były piękne poetycko, ale zawierały także potężny ładunek antysystemowy. Bardzo dobry w przemycaniu ukrytych przesłań był także Tomek Lipiński, choć w zdecydowanie mniejszym stopniu niż Ciechowskiego dałoby się go określić jako poetę. Słuchacze tak się przyzwyczaili do interpretowania piosenek w duchu wolnościowo-wywrotowym, że znajdowali je nawet tam, gdzie ich nie było, albo niekoniecznie były.

Na przykład gdzie?
Choćby w piosence "Mniej niż zero" Lady Pank. Jej tekst bywał odbierany jako protest po zamordowaniu Grzegorza Przemyka przez milicjantów. Słowa o "maturze zaliczonej na pięć" miały być aluzją do Przemyka, który w chwili tragicznej śmierci był maturzystą. Moim zdaniem, taka interpretacja była naciągana. Ale tak wtedy się myślało, tak się odbierało muzykę, to fakt. A chłopakom z Lady Pank to raczej nie przeszkadzało.

Często jednak metafor nie było, treści wywrotowych też nie, a przy słuchaniu aż cierpła skóra. Pamiętasz takie przypadki?

Modelowym przykładem był Dezerter, śpiewający "spytaj milicjanta, on ci prawdę powie". Do tekstu w formie pisanej cenzura nie powinna mieć zastrzeżeń, przecież w zasadzie chwalił funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Ale było to wyśpiewane w taki sposób, a właściwie wywrzeszczane, i tak zagrane, że nie było wątpliwości, jaki jest przekaz. Nazywa się to wartością łączną - tekst piosenki można w pełni docenić wraz z muzyką i interpretacją. W "Spytaj milicjanta" to one nadają neutralnym słowom szyderczy charakter. Takie przykłady można by mnożyć, ale Dezerterowi sztuka kompleksowego przekazu udawała się wybitnie. Bezpośrednie, ale przemyślane i napisane z talentem są także teksty Kazika Staszewskiego z Kultu. One do dzisiaj zachowały siłę i wiarygodność, co więcej - niektóre z nich są wciąż aktualne, niestety. Ludzie, jednostki wciąż natrafiają na niewidoczne bariery systemowe.

Dlaczego wierzyło się punkowemu przekazowi?
Ważne było to, że wokalista był przeważnie autorem tekstów, co go automatycznie uwiarygodniało, bo dosłownie śpiewał własnymi słowami. Wcześniej muzyka pop, włącznie z rockiem, była prawie całkowicie opanowana przez zawodowców, nawet takie zespoły jak Perfect czy Lady Pank, które grały własne kompozycje, korzystały z tekstów pisanych przez profesjonalnych autorów. Zespoły punkowe, post-punkowe i nowofalowe złamały ten monopol i tworzyły muzykę autorską, bardzo prostą i naiwną przeważnie, ale prawdziwą. Porozumienie ułatwiało też to, że wykonawcy nie różnili się specjalnie od fanów, ich status materialny nie był szczególnie wyższy. Nawet największe gwiazdy, jak Maanam czy Republika, mieszkały w blokach, jeździły maluchami, przeżywały takie same kłopoty dnia codziennego jak ich słuchacze. Zjawisko muzycznego VIP-a wówczas nie istniało. Nawet ci, którzy zdobyli dużą popularność, regularnie koncertowali i nagrywali, nie byli bogaci. Na porządną gitarę w polskich warunkach trzeba było odkładać przez rok. To, co się zarabiało, szło na zakup sprzętu i na balangi. Nie do pomyślenia było, żeby tak jak dziś zaczynać karierę od wizyty w sklepie z instrumentami muzycznymi, w którym można kupić dosłownie wszystko. Różnicą było także to, że nikt wówczas nie marzył, by się dostać do telewizji, istnieliśmy we własnym podziemnym obiegu.

Czym polski punk różnił się od swoich zachodnich kolegów?
Zespoły po obu stronach żelaznej kurtyny powstawały z reguły w bardzo podobny sposób. Przeważnie zbierała się grupa przyjaciół, podejmowała decyzję o wspólnym graniu, i dopiero wtedy odbywała się dyskusja na temat tego, na czym poszczególni członkowie zespołu będą grać. Różnicą był dostęp do nagrań, do koncertów, możliwości grania. Osobnym zjawiskiem była też punkowa moda w wydaniu PRL-owskim. Nie mieliśmy sklepów z punkową modą, większość z nas chodziła w starannie dobieranej garderobie z odzysku - wojskowych butach, starych dżinsach zwężonych przez mamę lub przez jakąś inną znajomą krawcową, w roboczych lub turystycznych flanelowych koszulach. T-shirty z hasłami albo z nazwami zespołów były robione ze zwykłych podkoszulków, zdarzało się, że napisy były wykonywane szminką. Skórzana kurtka albo płaszcz to był szczyt marzeń - najwięksi szczęśliwcy mieli stare kurtki motocyklowe albo podniszczone płaszcze ze skóry, ale większość polskich punków chodziła w imitacjach, w skajówkach.

Gorszych od współczesnych skór ekologicznych. A co polski punk miał w głowie? Zachodni rock niezależny był i jest w przeważającej mierze lewicowy.
Byłbym za tym, żeby tradycyjne etykietki polityczne, z podziałem na lewicę i prawicę, stosować raczej ostrożnie. Na Zachodzie były zespoły, które miały wyraźnie określone sympatie polityczne, na przykład The Clash był radykalnie socjalistyczny, a Crass działał w formule anarchistycznej komuny, w której muzyka była tylko częścią działalności. Większość zespołów jednak po prostu odrzucała i wyśmiewała istniejący porządek. W Polsce do sympatii prawicowych przyznaje się Kult, zwłaszcza dziś, lecz większość wypowiedzi politycznych w tekstach innych kapel z tamtego okresu daje się przypisać do ogólnie pojętego anarchizmu. Kontestowaliśmy opresyjną PRL i potworny ZSRR, ale pewien dystans utrzymywaliśmy także wobec Kościoła katolickiego i Solidarności. One również były częściami składowymi świata dorosłych, na który się nie zgadzaliśmy. Buntowaliśmy się przeciwko wszystkiemu, co stare, odrzucaliśmy hurtem całość systemu, który nas tłamsił i brzydził zarazem. I to nie były odczucia w pełni polityczne - mieliśmy poczucie codziennej opresji i wszechobecności systemu. Buntowaliśmy się przeciwko czołgom na ulicach, patrolom milicyjnym, które kontrolowały każdego, kto był młody i wyróżniał się na tle szarego tłumu, ale przede wszystkim protestowaliśmy przeciwko brakowi perspektyw, nudzie, biedzie i beznadziei.

Ważnym elementem festiwalu Heroes of Vintage jest konkurs młodych zespołów. Co możesz powiedzieć o grupach, które zakwalifikowały się do finału i wystąpią w Zatoce Sztuki?
Zaskoczył nas wysoki poziom zgłoszeń, ich profesjonalizm. Pięć zespołów, które wybraliśmy, to: Czarne Kwiaty, Milky Wishlake, B.My, We Artist, Latające Pięści. Pewien związek z muzyką lat 80. mają przede wszystkim Latające Pięści i Czarne Kwiaty, tylko te dwa zespoły śpiewają teksty w języku polskim, one by się dobrze czuły w latach 80. W muzyce Latających Pięści wyczuwam podobny duch buntu, jaki panował w okresie późnej PRL. Wszystkie zespoły grają bardzo interesującą muzykę, najważniejsze przy wyborze było kryterium oryginalności i świeżości. Czymś, co mnie zadziwia, jest poziom profesjonalizmu tych młodych kapel - ci ludzie po prostu umieją o wiele więcej w porównaniu z muzykami sprzed lat. Mają bardzo dobry sprzęt, świetnie brzmiące instrumenty. Wokaliści śpiewają po angielsku i nie kaleczą tego języka. Muzycy z mojego pokolenia śpiewali czasem po angielsku, obcy język był manifestacją odmienności, bycia z innej bajki, ale gdy teraz słucha się tego na nagraniach, można się spalić ze wstydu. W przypadku większości nowych kapel tej bariery nie ma. Używając naszych ówczesnych kryteriów, są to zespoły zachodnie.

I co z tym buntem dzisiaj?
Rock stał się częścią świata rozrywki, a Polska stała się w miarę normalnym krajem, więc powodów do buntu jest mniej. Nie ma tak wyrazistego, określonego wroga, jakim były komunistyczny reżim, milicja i SB. Jesteśmy wolni. Jednak naszym festiwalem chcieliśmy przypomnieć, że wolność nie jest czymś danym raz i na zawsze. Wolności nie da się kupić na wyprzedaży w Tesco, trzeba o nią walczyć każdego dnia. To przesłanie jest szczególnie ważne, gdy w Rosji odradza się siła, która zastraszała nas przed 1989 rokiem. Musimy mieć świadomość tego, jak cenna i krucha jest nasza wolność.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki