Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zarówno przyjmowanie, jak i przepędzanie Romów ma swoje tradycje w wielowiekowej historii Pomorza

Tomasz Słomczyński, Jacek Wierciński
Rower Constantina, z przyczepką, przydał się w Gdańsku
Rower Constantina, z przyczepką, przydał się w Gdańsku Tomasz Bołt
W sierpniu informowaliśmy o eksmisji Romów, którzy zostali pozbawieni domu i pomocy. Władze Gdańska tłumaczyły, że dla miasta to są turyści. Historia pokazuje, że takich przypadków w przeszłości było więcej.

Wieś Zapłocie, 1401 rok. Mikołaj Cygan dał pół grzywny. To pierwsza notatka, pierwszy ślad obecności Cyganów w Polsce.

1553-1561, Gdańsk, Pomorze

Piotr Rotemberg ze swoim taborem dysponuje listem arcybiskupa Lyonu, w którym hierarcha zaleca, by władze świeckie i duchowne wspierały go jadłem i pieniędzmi w tułaczej doli. A kto tego chrześcijańskiego obowiązku nie dopełni, ściągnie na siebie gniew Boży. Oprócz kija jest i marchewka: kto pomoże Cyganom, będzie miał czterdzieści dni odpustu.
Piotr Rotemberg wraz ze swoją cygańską kompanią pozostawił po sobie sporo śladów. Przez dwadzieścia lat wędrował po Pomorzu i Kujawach. Przyjmowany był z - chciałoby się powiedzieć - staropolską gościnnością. Wiemy to z zachowanych dokumentów.

5 września 1553 roku sołtys Stolzenbergu (dzisiejsza dzielnica Chełm, wówczas był on własnością biskupów włocławskich), pisze: "zezwoliłem Piotrowi Cyganowi z towarzyszami przejść w kierunku Subkowych. Nikt nie został skrzywdzony i nie przyszło do żadnej skargi przeciwko tym Cyganom". Z Subków tabory skierowały się do Malborka. Z listu tam wystawionego (16 października 1553 r.) dowiadujemy się więcej: "Stawili się przede mną pewni Cyganie, którzy przybyli i zezwoliłem im, aby wyżej wspomniani razem ze swoimi żonami, mianowicie sześć par, mogli przejść przez moje starostwo w Pucku swobodnie i bezpiecznie". Sześć par, licząc z dziećmi, to prawdopodobnie 30-40 osób.
Piotr ze swoją gromadą znikają na chwilę z pola widzenia, żeby pojawić się znowu w Subkowach (24 maja 1555 roku), gdzie "się dobrze cnotliwie sprawiali".

A jednak już w XVI wieku Cyganie mieli problemy z reputacją: "o thego konya kthory był zgynąl w Sobkowach, y okazało tho jasznie, ze nieprzesz jego [Piotra Cygana - red.] rothę był zginąl, bo się u inssych liudzi nalyaszl, a thak ja wyznawam i dawam (…) swiadeczthwo onym, isz się dobrze zachowal i w they rzeczi nie jesth nicz winien" - czytamy w dokumencie wystawionym w Subkowach.

Cztery lata później grupie Piotra wiedzie się znacznie gorzej: "przybyli do mnie Filistyni, Piotr hetman ze swoim synem Janem i z innymi Filistynami i prosili o wolność przebywania w Sopkowych". Starosta Subków stwierdza: "My widząc ich biedę i nędzę daliśmy im wolność przebywania w Szkotach koło Gdańska przez pewien czas".

Jedna z ostatnich wzmianek o taborze Piotra z Rottembergu pochodzi z roku 1560. Wójt Żukowa pisze: "starszy grupy Cyganów ze swoimi ludźmi zachowywał się skromnie i uczciwie w okolicznych dobrach klasztoru w Żukowie i nic inaczej nie można o nich powiedzieć, że jest w nich cała uczciwość".

Piotr ze swoją kompanią przez dwadzieścia lat bez problemu wędrował i żył na Pomorzu, zajmował się drobnym rzemiosłem, handlował końmi i do tego jeszcze pokazywał jarmarczne sztuki.
Wiele zmieni się w kolejnych latach. Pojawią się ustawy banicyjne.

1565, Królestwo Polski

Konstytucje Sejmu Piotrkowskiego (1565 r.). Tytuł: "Cygani, żeby w Koronie nie byli". Dalej: "Iż się przez Cygany w Koronie siła złego dzieje, przeciwko tym (…) rozkazujemy, aby ich koniecznie już od tego czasu w Koronie i wszystkich państwach naszych nie było".

1700-1750, Gdańsk

Gdańskie władze wydają szereg zarządzeń przeciwko "próżniakom, hultajskiej hołocie i Cyganom". Nakazuje się, żeby nie wpuszczano ich przez miejskie bramy. Ale oni i tak dostają się do miasta. Grozi im się więc karami więzienia za żebractwo. I to na niewiele się zdaje. Co więcej - "hultajska hołota" zostawia swoich chorych pod drzwiami szpitali. Pacjenci co prawda są leczeni, ale po wyzdrowieniu wystawiani są w kunie żelaznej pod pręgierzem, następnie wydalani z miasta. Jeśli Cygan wróci do Gdańska, zostanie wychłostany pod miejskim pręgierzem, po czym ponownie wydalony "po wsze czasy". W gdańskich wsiach sołtysi mają Cyganów i innych żebraków zamykać w ciemnicy. Rada miasta zobowiązuje się do wysłania żołnierzy, gdyby ten czy ów sołtys miał problemy z egzekwowaniem prawa.

Do przepędzania biedoty i Cyganów miasto wynajmuje ludzi i wyposaża ich w kije. Okrzyknięci zostają kijowymi pachołkami.
Jak pisze Edmund Cieślak w pięciotomowej "Historii Gdańska": "Władze gdańskie konsekwentnie trzymały się zasady, że obcy żebracy powinni wrócić do miejsca urodzenia lub poprzedniego zamieszkania i tam starać się o pomoc i opiekę". Rzecz jasna, badacz historii Gdańska miał na myśli wiek XVII.

Sierpień - wrzesień 2014 roku, Gdańsk

- Dla nas to są turyści - powtarza wielokrotnie Antoni Pawlak, rzecznik prasowy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Jest piątkowe południe, spotkanie odbywa się na korytarzu urzędu miejskiego. Romowie przyszli do prezydenta z prośbą o pomoc. Audiencji jednak nie uzyskali.

Cztery dni wcześniej usunięto ich z działki w Jelitkowie. Mieszkali tam od około trzech lat. Do zburzenia romskich domostw miasto wynajęło ludzi i wyposażyło ich w siekiery. Po tej akcji rozpętała się medialna burza. Lokalne redakcje donosiły: Romskie domostwa zostały zburzone niemalże bez uprzedzenia, bez przedstawienia ich mieszkańcom jakichkolwiek dokumentów i bez wiedzy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.

Wyjaśnień od prezydenta zażądało Amnesty International, protestowało stowarzyszenie Nomada i inne organizacje społeczne.
A potem pojawiła się kolejna wiadomość, która rzuciła nowe światło na sprawę: trzy dni po usunięciu Romów odbył się otwarty przetarg, w którym miasto sprzedało ponadtrzyhektarową działkę za 37 mln 657 tys. 850 zł. Grunty, na których wcześniej znajdowało się koczowisko, kupił jeden z trójmiejskich deweloperów.

Po opuszczeniu koczowiska Romowie zniknęli z pola widzenia. Udało nam się namówić ich na rozmowę dopiero trzy tygodnie później. Przyszli punktualnie na umówione spotkanie na pętli w Oliwie. Opowiadają: Pardelian, na oko przed trzydziestką, najlepiej w tej grupie mówi po polsku. Constantin, dobrze po czterdziestce, pcha przed sobą dziecięcy wózek z synem, na oko - czteroletnim. Żona Constantina, również po czterdziestce, długie czarne włosy, niebieskie oczy.

Romowie wyrzuceni z koczowiska proszą o pomoc urzędników. Ci rozkładają ręce [ZDJĘCIA]

4 sierpnia było tak: Pardelian ma walizkę na kółkach, a Constantin rower z przyczepką, na przyczepce torby, poduszki, wszystko wylądowało na tym wózku, na którym zwykle Constantin wozi puszki i złom.

Jego żona jest z siebie dumna, ze swojej odwagi w tamtym dniu. Chodzi o to, że na miejscu był wiceprezydent Gdańska, Maciej Lisicki.

- Powiedziała mu, że nie ma serca, jest świni - relacjonuje Pardelian, a siedząca obok Romka się śmieje.

Maciej Lisicki nie miał wtedy sobie nic do zarzucenia. "W styczniu 2014 roku po zgłoszeniach mieszkańców przedstawiciele Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie stwierdzili pobyt kilkunastoosobowej grupy osób" - napisał wiceprezydent Gdańska w piśmie wyjaśniającym powody usunięcia Romów.

- Nie, nikt nas nie krzyczał, Polaka dobra, my mieszkali tam tri lata - odpowiadają na pytanie o ewentualne zatargi z sąsiadami.

"Osoby te potwierdziły, że zdają sobie sprawę z konieczności zmiany miejsca pobytu oraz oświadczyły, że ze strony MOPR nie oczekują pomocy w formie schronienia ani dla dorosłych, ani dla dzieci oraz że miejsce zamieszkania zabezpieczą sobie we własnym zakresie. (...) Większość form proponowanej pomocy [m.in. zasiłki, miejsce w schronisku - red.] była odrzucana jako zbędna" - pisał dalej prezydent Lisicki.

Romowie po eksmisji poradzili sobie po swojemu. Przez trzy tygodnie spali w namiocie. Aż znaleźli dom, który wynajęli. Płacą 5 zł od osoby za dobę. Jest ich ośmioro, wychodzi więc 40 zł dziennie, w sumie 1200 zł miesięcznie.

- Mieszkamy normal, legalna, on był pusty, mamy pozwolenie, mamy woda, wszystko mamy, prąd, wszystko, ciepło, piec duży jest na węgiel. Pali w piecu, będzie ciepło na dwa pokój.

Siedzący na ławce w parku oliwskim Romowie odróżniają się w tłumie odwiedzających park ciemną karnacją i mocno przybrudzonym ubraniem. Kim są? Cyganami? Jak sami o sobie mówią?

Pardelian: - Dawniej byli Cygani, sukienki czerwono, długie włosi, teraz nie ma już takiej, umarło. Ludzie zmarło, ojciec zmarło, matka zmarło.

Constantin: - Cygana pomarła, nie ma, nie ma dużo Cygana, umarła w Rosji.
Jego ojciec jeździł z taborem. Zabrali go do Rosji i słuch po nim zaginął.
Czym się zajmują tu, w Polsce?

- Chodzimy, zbieramy puszki, złom, ludzie mi mówią, chodź Constantin, ja ci dam. Mamy ludzi, co pomagają, dają, co mają.
Żebraniem też się zajmują. Kobiety "idą na ulicy".

- Co mamy zrobić, nie ma robota, nie ma nic, nie mam, zgubiłam dokumenty.
I tak dalej...

Co na nich czeka w Rumunii? Mówią, że bieda. - Za dwadziścia złotych my cali brzuchy pełne, a w Rumunii za dwadziścia złotych jeden tylko brzuch.

Ale być może będą musieli wrócić, bo w Polsce nie ma szans na operację córki, co ma dziury w sercu.
Córka akurat gasi papierosa... Constantin jakby odczytuje nasze myśli. Mówi:
- Ja nie kłamała, ja mam kwity!

Nie rozumieją słów: "oświadczyć", "oczekiwać", "zabezpieczyć", "we własnym zakresie". Jeszcze raz wspominają eksmisję i uczestniczącego w niej prezydenta Lisickiego ("duży z miasta, prezenter"). Maciej Lisicki napisał o wydarzeniach z 4 sierpnia: "przebywająca tam grupa osób dobrowolnie opuściła teren, zabierając należące do nich rzeczy, po czym służby miejskie administrujące tym terenem przystąpiły do uprzątnięcia zalegających tam śmieci".

Pardelian ma w komórce zdjęcia swojego domu: jakiś pokój, łóżko, regały, podwórko. Pokazuje z dumą i żalem.
- My budowali, my kupowali, my robili.

Wszystko musiał zostawić.
- To była nasz dom.
Pytamy, czego by chcieli od Polaków. Są zaskoczeni, jakby nikt ich nigdy o to nie pytał. Naradzają się chwilę.

- Mieszkania.
- Pracy.

Nie chcą żyć w schronisku, nie chcą zasiłków. Co mogą robić?
- Beton na budowie, wiesz, pracować, ulice pozmywać, wiesz, wszystko, co trzeba.
Rozstajemy się, znikają w tłumie przechodniów, pomiędzy ludźmi wysypującymi się z tramwaju i autobusu. Wymijając ich, idą w sobie tylko znanym kierunku.

*Korzystaliśmy m.in. z: Jerzy Ficowski, "Cyganie na polskich drogach". Lech Mróz, "Dzieje Cyganów - Romów w Rzeczpospolitej XV - XVIII".

[email protected]
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki