Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiedzieć to nie znaczy widzieć. Niewidomi przełamują kolejne bariery

Dorota Abramowicz
Milena Wiśniewska będzie pierwszą niewidomą studentką gdańskiej Akademii Muzycznej. Na zdjęciu z matką, Anną Wiśniewską
Milena Wiśniewska będzie pierwszą niewidomą studentką gdańskiej Akademii Muzycznej. Na zdjęciu z matką, Anną Wiśniewską Przemek Świderski
Świat jest otwarty dla niewidomych - mówi Marek Kalbarczyk, wynalazca programów komputerowych dla niewidomych. Jak niewidomi dziś przełamują bariery pisze Dorota Abramowicz.

Stuk, stuk, stuk - dźwięk niesie po korytarzu gdańskiej Akademii Muzycznej. Milena Wiśniewska, której dyskretnie towarzyszy Marta Pluwak, instruktor orientacji przestrzennej, opukuje ściany, lokalizuje drzwi i schody. Wychodzi na zewnątrz, skręca w prawo, laska strząsa kwiatek z klombu, znowu zakręt, schody do akademika. Wejście, winda po lewej stronie. Trzeba palcami wyczuć wypukłą "jedynkę", wjechać na pierwsze piętro. Zakręt w prawo, drzwi do pokoju...

- To dla niej zupełnie nowe miejsce. Prawdziwy kosmos - twierdzi Marta Pluwak, instruktor orientacji przestrzennej, współpracująca z Fundacją Szansa dla Niewidomych. Od października Milena stanie się pierwszą niewidomą studentką w dziejach Akademii Muzycznej w Gdańsku. Z najwyższą punktacją została, jako jedna z trzech osób, przyjęta na Wydział Dyrygentury, Kompozycji i Teorii Muzyki. Teraz odpowiada z pewnością w głosie: - Poćwiczę i dam radę.
Milena nie widzi od urodzenia. Jednak natura jest sprawiedliwa i w zamian za wzrok dała ciemnowłosej dziewczynce inny dar - słuch absolutny.

- Ale i tak trochę to potrwa, zanim córka zorientuje się w terenie - wzdycha Anna Wiśniewska, mama Mileny. - Władze Akademii Muzycznej obiecały pomoc, zgodziły się też, bym przez kilka, kilkanaście dni pomieszkała z nią w pokoju. Ale potem będzie musiała sobie poradzić.

- Wszystko można zrobić, nawet jeśli się nie widzi - pociesza Marta Pluwak. - Swojej niewidomej córce zawsze powtarzam, że wiedzieć to nie znaczy widzieć.

Milena od początku chodziła do zwykłej szkoły wraz z innymi dziećmi. Przez ostatnie sześć lat , pod opieką matki, codziennie dojeżdżała z Malborka do Szkoły Muzycznej II stopnia w Gdańsku Wrzeszczu. Nieraz występowała przed publicznością, m.in. śpiewała w finałowym koncercie Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty w Krakowie. Maturę pisała brajlem. Z matematyki, której nie zdał co trzeci polski maturzysta, dostała 72 punkty. Dużo. Tak jak rówieśnicy korzysta z komputerów, ma swoje ulubione lektury i filmy. Ostatnio sama wybrała się do Wrocławia.

- Takie osoby jak Milena reprezentują nowe pokolenie, które skorzystało z komputeryzacji - rewolucji porównywalnej z wynalezieniem alfabetu przez Louisa Braille'a - twierdzi Marek Kalbarczyk (stracił wzrok, mając 12 lat), twórca pierwszego polskiego syntezatora mowy, prezes firmy Altix i założyciel Fundacji Szansa dla Niewidomych. Jednym z projektów fundacji jest sieć tzw. tyflopunktów, umożliwiających osobom z dysfunkcją wzroku dostęp do sprzętu elektronicznego i optycznego, pozwalających inwalidom wzroku na zdobycie większej samodzielności. Dzięki temu projektowi Milena uczy się przy pomocy pani Marty orientacji przestrzennej.

Okna też umyję

Gosia, kilkanaście lat starsza od Mileny, nie potrzebuje już kursu z orientacji. Kiedy proponuję, że do niej przyjadę, odpowiada, że i tak ma coś do załatwienia w mieście. Zresztą centrum Gdańska zna jak własną kieszeń.- Z pracy w Oliwie podjadę pod redakcję, spotkamy się pod kioskiem na rogu - rzuca przez telefon. - Potem idę do biblioteki wypożyczyć kilka książek. Nie, nie czytam brajlem. Książek mówionych.

Nie widzi już od 15 lat. Wzrok straciła po wypadku. W pobliżu Małdyt samochód, którym jechała, zderzył się czołowo z innym autem. Podróżowały w trójkę, kierująca autem ciotka zginęła, siostrze nic się nie stało, a ona, dwa tygodnie nieprzytomna, leżała w szpitalu w Olsztynie. Potem, gdy się ocknęła w gdańskiej Akademii Medycznej, usłyszała, że ta ciemność już z nią zostanie.

O życiu przed wypadkiem mówi krótko - własna działalność handlowa, mieszkanie z partnerem, czteromiesięczny syn, tysiące mniej lub bardziej ważnych planów. Życia po wypadku musiała się nauczyć. Na początku bardzo pomogła rodzina, ale z miesiąca na miesiąc Gosia zdobywała coraz większą samodzielność.

- Przy dziecku umiałam zrobić wszystko - wspomina. - Myłam, karmiłam, przewijałam. Jak? Przecież w pampersach łatwo wyczuć, gdzie są te przylepy. Potem, gdy Młody trochę podrósł, to wiedział, że gdy idzie z mamą za rękę, nie powinien się wyrywać. Grzeczny był ten mój syn, ani razu mi nie uciekł! Szybko nauczył się cyferek - w sklepie prosiłam, by je po kolei czytał, i tak poznawałam ceny. Mieszkamy na parterze, więc wypuszczałam go do piaskownicy. Posłusznie tam siedział, bawił się, zawsze wracał, gdy go zawołałam.

W ośrodku w Bydgoszczy przez dwa tygodnie nauczyła się chodzenia z laską, obierania ziemniaków, "bezkrwawego" krojenia chleba. Życia po ciemku. Do pracy wróciła przed niespełna czterema laty, gdy syn stał się bardziej samodzielny. - Pracuję w produkcji - mówi. - W Spółdzielni Niewidomych śrubki skręcam. Ale w domu również daję sobie radę, choć to raczej mój mężczyzna gotuje. Za to sprzątanie należy do mnie, nawet okna umyję. Ubieram się też sama i nie wychodzę z domu w jednej skarpetce czerwonej, a drugiej czarnej. Korzystam z testera kolorów.

W domu ma komputer, a dzięki niemu - kontakt ze znajomymi i dostęp do wielu informacji. Choć ze znajomymi różnie bywa. Ci starzy trochę się wykruszyli. Gosia miewa czasem wrażenie, że ludzie boją się niepełnosprawnych. Chociaż, przyznaje, nigdy nie odmówiono jej pomocy, gdy pytała o tramwaj, o drogę.

A gdyby mogła coś zmienić w swoim życiu?
- Nic bym nie zmieniła - odpowiada. - Trzeba być realistką. W tamtym wypadku doszło do przecięcia nerwów ocznych, więc na pewno nie będę widziała. Czasami myślę, że i tak mi się udało - mogłam przecież zginąć lub trafić na wózek inwalidzki. Ten wózek byłby gorszy, nie uważa pani? A tak to tylko nie widzę.

Przyjmuję każdą pomoc

Justyna Rogowska, 28-letnia tyflospecjalistka zatrudniona w gdańskim oddziale Fundacji Szansa dla Niewidomych, właśnie wróciła z Torunia. Podróżuje często, przeważnie jeździ sama. Mieszka w Gdańsku z siostrą, Emilią Kopką (także działającą w fundacji), na weekendy wraca do domu w Malborku.

- Nie widzę od urodzenia, ale zawsze miałam bardzo dużą pomoc od rodziny, zwłaszcza od mamy. No i mam czworo rodzeństwa - uśmiecha się jasnowłosa Justyna. - Skończyłam filologię angielską i historię, wyszłam za mąż. Waldemar jest osobą słabowidzącą, prowadzi w Malborku punkt naprawy komputerów. Mieszkamy sami i dajemy sobie radę. Jedynie remont mieszkania był dla nas sporym wyzwaniem, ale z reguły układamy sobie życie tak, by nie być dla nikogo obciążeniem. Dzieci? Kiedy przyjdą na świat, także sobie poradzimy.

Justyna chodzi po miastach z białą laską. Mówi, że ma dobrą orientację przestrzenną, a poradzenie sobie w nieznanym miejscu to tylko kwestia koncentracji i wyobraźni, w której maluje mapę ulic, przejść dla pieszych, schodów.
- Coś się w społeczeństwie zmienia, coraz więcej osób oferuje mi pomoc - mówi. - Nigdy nie odmawiam, nawet wtedy gdy czuję, że i tak dałabym radę. Nie mogę przecież zniechęcać tych życzliwych, dobrych osób. Odpowiem "nie", a oni potem przejdą obojętnie obok innego niewidomego człowieka.

Rozmawiamy w Dworze Artusa, gdzie do końca września każdy - widzący i niewidzący - może jeszcze obejrzeć i... poczuć wystawę "Prosimy dotykać eksponatów", powstałą we współpracy z fundacją. Osoby niewidzące dotykają specjalnych tyflografik, np. "Sądu Ostatecznego" Antona Möllera z 1603 roku, i wysłuchują przygotowanych audiodeskrypcji, czyli opisów eksponatów. Dla niewidzących wydano też publikację "Pomorze - świat wielu kultur, wreszcie w zasięgu rąk - przewodnik turystyczny nie tylko w czarnym druku".

- To, co dla niektórych starszych niewidomych jest szokiem, staje się czymś normalnym dla młodych - przyznaje Justyna. - Zmiany następują bardzo szybko, zauważyłam nawet, że łatwiej jest dzieciom, oswajanym od małego z komputerami, niż mnie. Dzisiaj osoby niewidome, jeśli tylko tego chcą, jeżdżą na rowerach, nartach, żeglują, chodzą po górach, uczą się i pracują. Oprócz tego, że nie widzimy, nic nas już nie ogranicza.

Nie siedzieć i nie bidować

- Osoby niewidome nie mogą siedzieć w domu i bidować, powinny uczestniczyć w życiu politycznym, społecznym i ekonomicznym - rzuca twardo Marek Kalbarczyk, prekursor polskiej tyfloinformatyki. I choć podczas spotkania w Gdańsku szef Altiksu dowcipnie opowiada o swoich doświadczeniach z lat 70. XX w., gdy studiował na Wydziale Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego, to po chwili przyznaje, że łatwo nie było. Nauka trwała nierzadko do 3 nad ranem, a o godz. 8 trzeba się było pojawić na zajęciach. Dziś na naukę można poświęcić mniej czasu - wystarczy poprosić koleżankę lub kolegę o przesłanie e-mailem notatek, które odczyta syntezator mowy.

- Oczywiście, jest jeszcze wiele do zrobienia - przyznaje Kalbarczyk. - W wielu zachodnich miastach równolegle z zapisanymi tablicami i drogowskazami funkcjonują informacje głosowe. Nawet w Chinach inwalidzi wzroku mogą skorzystać ze specjalnych "ścieżek naprowadzających" do metra. Wystarczy włożyć laskę w szynę i dojdziemy do dworca.

Nieco wstydliwą sprawą jest kwestia uczestniczenia osób niewidomych w wyborach. Wprawdzie zrobiono już pierwszy krok, wprowadzając specjalne nakładki na karty do głosowania (wyborca, znając numer swojego kandydata, zakreśla krzyżyk w wybranej kratce), ale to rozwiązanie niesie za sobą pewne niebezpieczeństwo.

- Ktoś musi odczytać niewidomemu listę kandydatów, zanim postawi on krzyżyk - mówi Marek Kalbarczyk. - A co, jeśli na przykład towarzysząca mu małżonka ma inne preferencje polityczne i "pomyli" numery z listy? Dlatego pilna jest potrzeba informacji dźwiękowej w komisjach wyborczych.

Na całym świecie, także w Polsce, rodzą się kolejne, życzliwe niewidomym i słabowidzącym wynalazki. Chociażby powstający w Altiksie system nawigacji dźwiękowej, urządzenia połączonego z z dyktafonem, kalendarzem, budzikiem, odtwarzaczem plików audio i książek. Albo dźwiękowy czujnik poziomu cieczy. To wystarczy, by zalewając herbatę, nie ryzykować poparzenia. Lub też specjalny monitor do telefonów komórkowych, wyświetlający brajlem nadesłany SMS. Dziesiątki przełomowych urządzeń i gadżetów, które ułatwiają życie. Bo jak twierdzi Marek Kalbarczyk, jego inwalidztwo nie jest tragedią. To tylko utrudnienie. Do pokonania.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki