Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radio Solidarność - inżynier odkrywa tajemnice konspiracji

Dorota Abramowicz
Jedni byli dumni,że  siedzieli, a ja jestem dumna, bo nie wpadłam - mówi Sylwia Ślepowrońska z Gdyni
Jedni byli dumni,że siedzieli, a ja jestem dumna, bo nie wpadłam - mówi Sylwia Ślepowrońska z Gdyni Tomasz Bołt
Inżynier podjął prywatne śledztwo. Dotarł do 130 osób i zebrał relacje, ustalił nazwiska ponad 200. Przekopał archiwa SB i po 4 latach napisał o konspiracyjnej historii pewnego radia

Pani kapitan SB wyraźnie miała problem. Posadzili ją przy magnetofonie i kazali spisywać nagranie z kasety, znalezionej na dachu domu przy ul. Grunwaldzkiej 58 w Gdańsku Wrzeszczu. Niby było wyraźnie słychać słowa: "Mówi Radio Solidarność Gdańska, nadajemy specjalne wydanie naszej audycji", ale ta piosenka o murach, śpiewana zaraz potem... Co to za treść? "Wyrwijgórom zęby kradł, wyrwijkajdany, wołam was!" - zapisała w stenogramie.

Tramwajarz szuka kontaktów

Do stenogramów dotarł Maciej Pawlak, inżynier, kierownik robót w gdańskiej spółce Drogomet. Przed trzydziestoma laty znany w wąskim kręgu jako Tramwajarz lub Jakub, w jeszcze węższym jako osoba prowadząca (po Marianie Terleckim i Wojciechu Nowickim) od sierpnia 1984 r. aż do kwietnia 1989 r. redakcję podziemnego Radia Solidarność w Trójmieście.

- Bezpiece nigdy nie udało się rozpracować Radia Solidarność, więc w archiwach nie można znaleźć wielu materiałów - mówi dzisiaj Maciej Pawlak. - Przez lata na próżno czekałem, aż profesjonalni historycy zajmą się zbadaniem dziejów podziemnego, trójmiejskiego radia. Dziwne, przecież opowieść o tych wielu zapomnianych dziś ludziach, którzy konstruowali nadajniki, nagrywali audycje, przenosili kasety i sprzęt, nadawali, to nie tylko temat na publikację historyczną, ale także na scenariusz filmowy. Trzeba było tylko ich znaleźć i z nimi porozmawiać.

To przypominało prywatne śledztwo. Zasady konspiracji sprawiły, że ani Tramwajarz nie znał większości osób, dzięki którym powstawały audycje, ani oni nie znali jego. Niektórzy chętnie mówili i przekazywali telefony do swoich kontaktów, inni z nieufnością odpowiadali na szczegółowe pytania. Dwie osoby w ogóle nie chciały rozmawiać.

- Zebrałem relacje 130 osób, ustaliłem 212 nazwisk - wylicza Pawlak. - Są wśród nich ludzie znani, tacy jak Bogdan Borusewicz (to z jego inicjatywy nadano pierwszą audycję w kwietniu 1982 r.), Wojciech Szczurek, Jurek Zając, dyrektor Urzędu Miejskiego w Gdyni, była ambasador w Wielkiej Brytanii Barbara Tuge-Erecińska, biznesmen Maciej Grabski czy obecny prezes NFZ Tadeusz Jędrzejczyk, są też cisi bohaterowie - robotnicy, pielęgniarki, studenci, inżynierowie, marynarze, pani prowadząca stoisko na hali w Gdyni czy emeryci.

Walerian zagłusza generała

Sylwester 1986 r. Mieszkańcy gdańskiej Zaspy oglądający noworoczne przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego nagle zamiast głosu generała słyszą audycję podziemnego radia. "Mury" Kaczmarskiego skutecznie zagłuszają zapewnienia o "dalszej normalizacji". Nikt nie orientuje się, że za numerem wyciętym generałowi stoi skromny pracownik gdyńskiej firmy MORS (Morska Obsługa Radiowa Statków) i zarazem gospodarz klatki schodowej przy ul. Pilotów 8, Walerian Wiater. Był on jednym z konstruktorów nadajników, które mogły zakłócać sygnał telewizyjny. Zresztą nie tylko zakłócać...

- Już w sierpniu 1980 r. ludzie z MORS, Walerian Wiater i Leszek Byczkowski, przekazywali do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego informacje z nasłuchu bezpieki - opowiada Tramwajarz. Oficjalnie pan Walerian nie nadawał z domu. W każdym razie tak mówił swojej żonie, Stefanii. Czasem jednak prosił ją, by poszła na krótki spacer, bo ma zebranie i nie chce jej narażać. Wtedy wyciągał nadajnik.

Anna Reszke, córka Waleriana, doskonale pamięta tamte czasy. Miała 13-14 lat i sama rozwieszała tuby, przez które potem było słychać audycje radia i ręcznie szyła płócienne woreczki, w które chowano nadajniki.

- Tata zmarł przed 10 laty, miał zaledwie 63 lata - mówi córka, pielęgniarka w szpitalu na gdańskiej Zaspie. - Nigdy nie chwalił się działalnością konspiracyjną, nie wyciągał ręki po dyplomy i medale. Pracował później w Unimorze, potem w prywatnym zakładzie. Zarabiał skromnie, ale zawsze dzielił się z innymi. Był po prostu dobrym człowiekiem.

Dragon straszy milicjanta

Sylwia Ślepowrońska po prostu mieszkała w dobrym punkcie - na 10 piętrze wieżowca przy ul. Partyzantów w Gdyni. Pracowała w dekoratorni Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego. Koleżanka z pracy spytała kiedyś, czy zgodzi się robić coś dla podziemia, konkretnie dla Bogdana Borusewicza.

- Zgoda wydawała mi się czymś zupełnie naturalnym - mówi dziś pani Sylwia. - Geny odziedziczyłam po mamie, która walczyła w powstaniu warszawskim. Najpierw roznosiłam ulotki, potem ktoś przyszedł z nadajnikiem i pokazał mi, jak nadawać.

Miała wtedy potężnego długowłosego owczarka niemieckiego. Choć pies był szkolony, to Sylwia tak naprawdę najbardziej bała się o Dragona. Wiedziała, że kiedy milicja zechce ją zabrać, pies się na nich rzuci. A oni go zastrzelą.

Podczas nadawania audycji nieraz pod domem wolno przejeżdżał samochód namierzający fale radiowe. Jak ustalił Maciej Pawlak, polska Służba Bezpieczeństwa od początku lat 80. korzystała z pomocy specjalistów z KGB i Stasi. Niemcy dostarczali m.in. sprzęt do namiaru radiowców. Bezpieka pracowicie zbierała ulotki, z nich wiedziała, kiedy będą nadawać, próbowała na gorącym uczynku namierzyć konspiratorów. Czasem była o krok od sukcesu.

Pewnego dnia, podczas nadawania programu, Sylwia zauważyła stojącą pod domem szarą nysę z pelengatorem na dachu. Dotrwała do ostatniej sekundy programu, schowała nadajnik, założyła Dragonowi smycz.

- Wyszłam na klatkę... i zobaczyłam wysiadającego z windy milicjanta - wspomina. - Stanął jak wryty, spojrzał na psa, Dragon się zjeżył... Poprosiłam więc grzecznie tego gliniarza, by zjechał piętro niżej i wysiadł na dziewiątym. Posłuchał, o dziwo. A ja zjechałam z psem na parter i poszłam obejrzeć ten samochód.

Dziś nie pamięta dokładnie, ile razy i kiedy nadawała. Czas sprawił, że zamazały się daty, niektóre fakty. Ot, było, przeszło. Najważniejsze, że nigdy jej nie złapano.

- Jedni byli dumni z tego, że siedzieli, a ja jestem dumna z tego, że udało mi się nie wpaść w ręce bezpieki - śmieje się Sylwia. Nie czuje się kombatantem, zresztą nie oczekiwała żadnych korzyści. Po likwidacji dekoratorni WPHW straciła pracę. Żyła z zasiłku, brała jakieś fuchy, było bardzo ciężko. Jakoś dotrwała do emerytury... Dalej mieszka w Gdyni, w tym samym mieszkaniu na dziesiątym piętrze, a lato spędza na działce. Też w Gdyni.

Zemsta na Mirce

Z Mirosławą Zgirską nie udało się porozmawiać. Zmarła 4 czerwca 2001 r. w Australii.
- To musiała być fantastyczna dziewczyna - mówi Maciej Pawlak. - Wyjątkowo dzielna, mądra. Pracowała w Transbudzie, była pielęgniarką. Związana z podziemiem, nie tylko pracowała dla radia, ale także zajmowała się pracą kontrwywiadowczą, wyciągając informacje od oficerów bezpieki. Za to spotkała ją zemsta służb.

Mieszkała z 10-letnią córka Igą w wynajmowanym mieszkaniu na Stogach. Kiedy w 1983 r. funkcjonariusze przyszli zrewidować jej dom, włożyła do kubła listę wpłat składek związkowych i kazała Idze wynieść śmieci. Esbeka, który przypatrywał się z bliska staremu żyrandolowi, ostrzegła, że jest on prowizorycznie podłączony i może porazić prądem. A w dodatku to zabytek, więc jak zniszczą, to ona zażąda odszkodowania. Esbek, a był nim "opiekujący" się zakładem funkcjonariusz (nazwijmy go Dariusz G.) odpuścił. W żyrandolu schowane były nadajniki radiowe.

Po tamtej rewizji Dariusz G. odwiedzał dzielną pielęgniarkę coraz częściej. Mirka zrobiła na nim wrażenie, deklarował, że chce się z nią spotykać prywatnie. A ona podtrzymywała znajomość, by zbierać niezwykle cenne dla podziemia informacje wywiadowcze. W końcu szefowie zabronili G. odwiedzać podejrzaną pracownicę Transbudu. Nie usłuchał.

- Dzięki temu udało się uchronić wielu ludzi przed wpadką - twierdzi Pawlak. - Ostatecznie SB jednak zaczęło rozpracowywać nie tylko Mirkę, ale i swojego funkcjonariusza. Założono u niej podsłuchy, liczono, że Zgirska doprowadzi do Borusewicza. Nie doprowadziła, ale po jego aresztowaniu w styczniu 1986 r. zatrzymano Mirkę i kilka kontaktujących się z nią osób. Także Dariusza G., któremu postawiono zarzut zdrady.

Dowody z podsłuchów były bardzo mocne, ale kobieta, choć straszona odebraniem córki, nikogo nie wydała. W lipcu ogłoszono amnestię i - chcąc nie chcąc - trzeba było ją zwolnić. Jednak SB tak łatwo nie wybaczała zdrady - Dariusza G. i Mirkę oskarżono o przestępstwa kryminalne. W przypadku G. oskarżenie miało podstawy - okazało się, że kilku funkcjonariuszy, w tym i on, za dolarowe łapówki załatwiało paszporty i intratne kontrakty za granicą.

Mirkę "przyklejono" do sprawy. 7 marca 1988 r. ogłoszono wyrok, w którym G. dostał 9 lat więzienia, jego koledzy trafili za kraty na 4-7 lat, a Mirka dostała 2,5 roku plus wysoką grzywnę.

Wypuszczono ją po odbyciu połowy zasądzonej kary. Na grzywnę zbierali się ludzie z Solidarności w kraju i za granicą. Rozprawa rewizyjna zmniejszyła odsiadkę do 1,5 roku.

- Choć nadszedł czas Okrągłego Stołu, Mirkę nadal straszono - mówi Tramwajarz. - Czuła, że jej nie darują. W lipcu 1989 r. umówiona była w Gdańsku z ks. Sylwestrem Zychem. Nie dojechał na spotkanie, został zamordowany przez "nieznanych" sprawców. Wtedy uznała, że nie może już czekać. Wyjechała do Australii.

W 1991 r. od prokuratora Leszka Lackorzyńskiego Mirosława Zgirska dostała podziękowanie za odwagę. Prokurator zapewnił: "Ze swej strony dołożę starań, aby Pani osobiste zasługi na polskiej drodze do Wolności nie poszły w zapomnienie.…".

A jednak zapomniano. Kiedy już po śmierci matki Iga Bajer wystąpiła do sądu, by unieważnić wyrok skazujący, spotkała się z odmową. - Według sądu to Iga miałaby dowieść, że jej matka była uczciwą, prześladowaną kobietą - denerwuje się Pawlak. - Mogę to tylko nazwać kompletną ślepotą.

I dowodem na to, że zemsta esbeków trwa dłużej niż ludzkie życie.

Na suplement

Książka pod roboczym tytułem "Radio Solidarność w Trójmieście" ukaże się nakładem wydawnictwa Oskar w grudniu tego roku. I choć Pawlak przez cztery lata zebrał relacje ponad setki konspiratorów, choć spisał historię utkaną z dziesiątków fragmentów życiorysów, to i tak wie, że to historia niepełna. Nie dotarł do wszystkich.

- Jedna z osób, mieszkająca dziś w Poznaniu, napisała, że najłatwiej dotrzeć do tych, którzy wpadli - opowiada Tramwajarz. - Miała rację - ich nazwiska, adresy można znaleźć w archiwach sądowych, materiałach IPN przejętych od bezpieki. Ci, którzy nigdy nie dali się złapać, pozostają nieznani. Bo pamięć ludzka bywa zawodna. A konspiracja oznaczała nierzadko utratę przyjaciół, zerwanie kontaktów, znajomości.

Nie udało się ustalić np. nazwiska pani o dużych konspiracyjnych umiejętnościach, która przekazywała kasety i materiały. Pani mieszkała prawdopodobnie w domu przy ul. Hetmańskiej w Gdyni, a może gdzieś w pobliżu? Wiadomo, że w 1946 r. UB aresztował jej męża za działalność w WiN. A może w Gryfie Pomorskim?

- Chodziłem na Hetmańską, oglądałem dom po domu - mówi Pawlak. - Szukałem w archiwach IPN, kościelnych, pytałem znajomych i nieznajomych. I nic. Prawdopodobnie ta pani, przed 30 laty już starsza kobieta, dziś nie żyje. Ale chciałbym, by jej nazwisko nie zostało zapomniane.
To materiał na suplement książki.

Radio Solidarność nadawało w Trójmieście od 1982 do 1989 roku. W tym czasie nagrano prawie 200 audycji, które emitowane były w eterze około 3500 razy. Dodatkowo nagrano co najmniej 7 audycji do emisji ulicznych (tzw. gadały - nadajniki - zawieszano na drzewach, zostawiano na dachach i zdalnie włączano, zostawiając je potem "na pastwę" bezpieki). Przygotowano też przeszło dwadzieścia audycji kasetowych do kolportażu.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki