Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O. Maciej Zięba: ECS to smakowity kąsek

Redakcja
Ojciec Maciej Zięba
Ojciec Maciej Zięba Tomasz Bołt
Z ojcem Maciejem Ziębą, byłym szefem Europejskiego Centrum Solidarności, rozmawia Jarosław Zalesiński

Trwa debata na temat statutu Europejskiego Centrum Solidarności. Przy okazji rykoszetem dostaje się ojcu. Jak się ojciec z tym czuje?
Jak Don Kichot, idealista, który walczył z wiatrakami. Ze smutkiem obserwuję walkę o obsadzenie "swoim człowiekiem" stanowiska dyrektora ECS. Z jednej strony jest Bogdan Lis i jego koledzy z Solidarności, z drugiej prezydent Gdańska i Urząd Miejski. Argumentacja jest rzeczą wtórną. Przykładowo, gdy jedni oskarżają ECS, że było instytucją lokalną, gdańską, drudzy atakują je za to, że zaniedbywało Gdańsk i Pomorze, kosztem działalności ogólnopolskiej i europejskiej. Prawda jest mało istotna. W tej smutnej sytuacji widzę jednak i pozytywy. Po pierwsze, ECS, które jeszcze trzy lata temu składało się z księgowej i dyrektora oraz gołych biurowych ścian, stało się dziś ważną instytucją, a więc i smakowitym kąskiem. Po drugie, zawsze powtarzałem, że jestem od etosu, nie od polityki i dziś już, na szczęście, nie muszę uczestniczyć w tych rozgrywkach. Po trzecie, nawet ta mająca "drugie dno" dyskusja stawia publicznie problemy, z którymi ECS musi się zmierzyć.

Więcej na temat Europejskiego Centrum Kultury

Europejskie Centrum Solidarności powinno stać się narodową instytucją kultury - taki pogląd pojawia się w debacie. Ojciec mówił to, tyle że nie na głos, jeszcze w czasie, gdy był dyrektorem ECS.
Zacząłem o tym głośno mówić już dwa lata temu. I to był początek mojego końca, bo ten pomysł prezydentowi i jego urzędnikom bardzo się nie spodobał. Ale to nieuchronne od chwili, gdy zaprojektowano sześciopiętrowy budynek, z podziemnym garażem na 300 aut, mający 25 tys. m kw. powierzchni

Na miarę wydarzenia, które upamiętnia.
Zgoda. Ale taki gmach trzeba, po pierwsze, utrzymać, a po drugie wypełnić go sensowną treścią. Inaczej, jak to pisałem, budujemy królikosłonia, siedzibę o słoniowych rozmiarach, ale sile królika.
W dodatku z pięcioma nogami, bo tyle formalnie podmiotów jest założycielem ECS. Nawet z siedmioma, bo Radę ECS tworzy siedem podmiotów. Kiedy projektowano centrum, zdołały się porozumieć. Ale gdy centrum urosło, rozpoczęła się gra partykularnych interesów. Przykład? W listopadzie 2009 roku udało mi się uzyskać z budżetu państwa dodatkowe 20 mln na działalność ECS. Kiedy dowiedziało się o tym owe siedem podmiotów, każdy z nich postanowił zabrać nam część pieniędzy, żeby użyć je dla swoich korzyści. I potem przez ponad pół roku blokowano się i przepychano, ile kto uszczknie z tej sumy. ECS skonstruowano jako pokrakę i trzeba je zredefiniować.

Królikosłoń - co to dokładniej za stworzenie?
Instytucja, którą zaprojektowano z rozmachem, ale z niewielkim personelem i małym budżetem.
Słoń to 25 tys. m kw. powierzchni. A królik to ile pieniędzy?
W studium wykonalności budżetu określono na poziomie 13 mln zł. Ale samo utrzymanie budynku będzie kosztować 6,5 mln. Aby więc zredukować koszty, absurdalnie obcięto liczbę etatów. W proporcji do powierzchni jest ich aż dziesięć razy mniej niż w Muzeum Powstania Warszawskiego. A i tak fundusz płac wyniesie 7,7 mln.

Razem z kosztami utrzymania budynku to więcej niż 13 mln budżetu.

Dlatego szacuje się dochody na 4 mln zł, co jednak zakłada, że ECS będą odwiedzały spore tłumy, choć otoczenie budynku przez wiele lat będzie pustynią. A z tych hipotetycznych pieniędzy ECS ma nie tylko pokryć deficyt, ale także finansować swoją działalność, na którą i tak pozostanie zaledwie 17 proc. budżetu! Dlatego działalność tę ograniczono do wnętrza budynku. Nawet nie do Gdańska, nie mówiąc już o Polsce czy Europie.

Na te zewnętrzne działania można zdobyć granty.

Granty - tak jak i dzisiaj - mogą pomagać, ale nie wolno działalności tak ważnej instytucji uzależniać od grantów. Już dwa lata temu sygnalizowałem sprzeczność, że przez pierwszych sześć lat, dopóki ECS nie ma budynku, jego załoga zmuszona jest skupić się na zewnętrznych przedsięwzięciach, później zaś powinna pracować wyłącznie wewnątrz budynku. Czy mają to robić ci sami ludzie, czy trzeba ich będzie wymienić? To są problemy strukturalne, od których uciekano, a do tego kumulowano agresję na posłańca złych wieści, czyli na dyrektorze. A ja jedynie pokazywałem, że od tych problemów nie da się uciec.

Kiedy ojciec przedstawił realne, zdaniem ojca, finansowe i etatowe potrzeby ECS, pamiętam, jaka rozpętała się w mieście burza. Przecież to było ponad dwa razy więcej niż teraz. Gigantomania nie do udźwignięcia dla budżetu miasta.

Gdybym wtedy wiedział to, co dzisiaj sugerowałbym wykupienie budynku dyrekcji stoczni, dla archiwum, mediateki, pracowników merytorycznych i administracji, do tego wykupienie i remont jednej z hal na muzeum, a Sala BHP służyłaby wystawom czasowym. Ocalilibyśmy te historyczne miejsca i stworzyli ECS za dużo mniejsze pieniądze. Byłoby i taniej, i piękniej.
Ale jak ojciec zostawał dyrektorem był już ogłoszony konkurs architektoniczny na siedzibę ECS. Z rozmachem, na skalę europejską.
Można i tak. Ale skoro powiedziało się "a", trzeba potem powiedzieć "b" i "c". Tymczasem miasto Gdańsk nie ma szans utrzymania zaprojektowanego przez siebie Europejskiego Centrum Solidarności. Dopiero w skali państwa nie są to straszne pieniądze.
Muzeum II Wojny Światowej dostało teraz prawie 360 mln zł na realizację inwestycji.
To koszt budowy. Na budowę ECS też mamy pieniądze, tylko co dalej? Gdyby miasto dawało 3-4 mln zł, Sejmik dokładał milion, a Skarb Państwa 25 mln - to z tak uskładanymi pieniędzmi dałoby się funkcjonować. Dlatego toczyliśmy dramatyczne dyskusje z urzędnikami miasta.

No i?
Zeszliśmy z 220 pracowników do 115 (a np. IPN zatrudnia ponad 2200 osób). I w tym momencie powiedziałem: non possumus, bo wkroczymy w przestrzeń absurdu. I był to kolejny moment wojny wewnętrznej. A potem, już bez konsultacji, opublikowano dokument, że w ECS będzie pracować 86 osób. O 1/3 mniej niż w Muzeum Powstania Warszawskiego, które ma dużo mniejszy budynek i nie musi podejmować tylu działań ogólnopolskich i za granicą. A myśmy w ostatnich paru miesiącach organizowali imprezy w Londynie, Rzymie, Brukseli, Lizbonie, Berlinie, Paryżu, Monachium, Sofii, Bukareszcie, Kolonii, Sztokholmie, Mediolanie, Oslo, Rio de Janeiro, Canberze i Sao Paulo. I to jest racja istnienia ECS. Powinniśmy takie działania podejmować, z rozmachem i na całym świecie.

Za co?
IPN ma 250 mln budżetu, a Solidarność, polska Nokia, jedyna nasza marka rozpoznawalna na całym świecie, na razie ok. 9, a potem ma mieć 13. A z tym wiąże się przecież turystyka, edukacja, zatrudnienie wielu kooperantów, większe lokalne podatki, prestiż międzynarodowy, a więc znaczne polityczne i ekonomiczne profity.

Powiedział ojciec, że utrudnieniem w działalności ECS były nie tylko pieniądze, ale i polityczne gry. ECS jako instytucja narodowa miałoby być od nich wolne? Przecież w niepolityczność etosu ojciec już nie wierzy.
(śmiech) To prawda. Ale bardzo mi zależy na sprawie Solidarności. Kieruję się trochę przykładem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich - widzę, jak Ossolineum rozkwita, a jego ranga rośnie.
Ossolineum jest instytucją narodową, ale ma wbudowany bufor, czyli radę kuratorów, która m.in. wybiera dyrektora. I taki bufor powinien powstać w ECS. Myślałem, że Rada ECS będzie czymś takim.

A nie była?
Jeżeli prezydent Gdańska sam delegował siebie do tej rady i sam głosował na siebie na jej przewodniczącego, a rada opiniuje prezydentowi miasta działalność ECS, to jakim była ona buforem?
ECS finansowane z budżetu państwa.
Tak.

Ale niezależne i od władzy centralnej, i od lokalnej - to byłby ideał.
A zarazem oczywiście kontrolowane i transparentne. Powinna istnieć w nim rada, która ma uprawnienia koncepcyjne i kontrolne, ale która nie byłaby zależna od polityków.

Ojciec w ten ideał wierzy?
Solidarności? Tak.

W to nie wątpię. Ale czy ojciec wierzy w realizację tego idealnego ECS, z dużym państwowym budżetem i politycznie niezawisłego?
Polskie państwo trzeba konsekwentnie poprawiać. To wciąż jest państwo skrojone na miarę PRL. Coś dołożyliśmy, coś odjęliśmy, ale nadal pozostała skostniała, biurokratyczna, nieadekwatna do wyzwań nowoczesności struktura. Nowo tworzone instytucje powinny być inaczej budowane.

Ojciec, przepraszam, chciałby do tego jeszcze jakoś przykładać ręki?
Na razie nauczyłem się, że każdą instytucję chce się w Polsce upolitycznić. I w tym celu wszystkie środki są dozwolone. Ale moje odejście uruchomiło nową jakość debaty o ECS. Dlatego zacytuję narodowego poetę: "i ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu, jeżeli poległym ciałem dał innym szczebel do sławy grodu". Jeśli skutkiem mojego odejścia będzie osłabienie politycznych nacisków na ECS i jego zależności od biurokracji, to całkowicie mi to wystarczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: O. Maciej Zięba: ECS to smakowity kąsek - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki