Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Janas: Dobrze mi w Bytovii [ROZMOWA]

Cezary Kowalski
Tomasz Bolt/Polskapresse
Rozmowa z Pawłem Janasem, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski, a obecnie trenerem pierwszoligowej Drutex Bytovii Bytów.

Zaszył się Pan w Bytowie na dobre. O Janasie od dłuższego czasu ani widu, ani słychu...

- Eee tam. Działam lokalnie, z mediami rozmawiam, ale tylko z lokalnymi. Żyję problemami swojego obecnego klubu Drutexu Bytovii Bytów, a wielki świat śledzę w telewizji. Właśnie oglądam jednocześnie mecz Sandecji z Widzewem i Manchesteru United ze Swansea.

Przejął Pan klubik z 15-tysięcznego miasteczka na Pomorzu, który był w drugiej lidze, czyli na trzecim poziomie rozgrywek. To nie za niskie progi dla kogoś z Pana nazwiskiem? Prowadził Pan kiedyś reprezentację w mistrzostwach świata czy Legię w Lidze Mistrzów...

- Wie pan, ilu jest trenerów z nazwiskiem, także byłych trenerów reprezentacji, którzy w ogóle nie mają pracy? Praca to jest praca, raz jesteś tu, raz tam. Ważne, że w ogóle jest. Owszem, nazwisko mam znane, ale to nie znaczy, że ustawia się do mnie kolejka prezesów, którzy oferują zatrudnienie. Przez rok po tym, jak nie przedłużono ze mną kontraktu w Lechii Gdańsk, byłem bezrobotny. Taką sytuację miałem drugi raz w życiu. Za pierwszym razem zaraz po mundialu w 2006 r. Nie zamierzałem kończyć kariery, ale różne myśli chodziły mi po głowie. Jakieś drobne propozycje były, ale wreszcie pojawiła się poważna. Właściciel Drutexu chciał, aby zespół, który dwa razy z rzędu ocierał się o awans do pierwszej ligi wreszcie awansował. Podjąłem się zadania, awansowaliśmy, teraz tworzymy ciekawy zespół i liczymy na skuteczną walkę o utrzymanie.

Nie czuje się Pan wypalony?

- Gdybym był, tobym się za to nie brał. Autentycznie cieszy mnie praca z tymi młodymi, ambitnymi chłopakami. Mam kilku takich, którzy chcą się u mnie odbudować, albo młodych, którzy chcieliby zawalczyć o coś więcej, ambicji im nie brakuje. Mnie też nie.

Nie wolałby Pan przestawić się na funkcję dyrektora sportowego?

- Byłem już nim w Polonii Warszawa, Amice Wronki czy Koronie Kielce, w Amice to nawet wiceprezesem klubu. Ciągnie mnie jednak na murawę. Lubię te nerwy, tę adrenalinę. Boisko to jednak boisko.

Ten kolejny awans to w Pana karierze dodatkowy plus w CV...

- Nie przywiązuję wagi do CV. Moim zdaniem nikt w Polsce nie zwraca na nie uwagi. Awans to już mam, zresztą niejeden. Rok po roku uzyskiwałem też przecież kiedyś promocje z Widzewem Łódź. Nie mam jeszcze na koncie tylko awansu z trzeciej ligi do drugiej. Kto wie, może jeszcze się skuszę na jakąś trzecią ligę. (śmiech)

Jacek Bąk, były reprezentant Polski zaangażowany w działalność Motoru Lublin, na naszych łamach powiedział kiedyś, że jest załamany postawą graczy z niższych szczebli rozgrywkowych. Mówił, że nie mają ambicji sportowych, myślą tylko doraźnie o pieniądzach, "w głowie kibel"...

- Nie zgodzę się z Jackiem. Jak tak patrzę na mentalność tych z ekstraklasy i tych z pierwszej ligi, to jest podobna. Umiejętności są inne, owszem. Nie można tak mówić o wszystkich. Jednak ważne jest, jakich sobie dobierzesz. Jak weźmiesz samych weteranów, którzy co mieli zagrać, to już zagrali, to pewnie, że szału nie będzie. Ale ja mam ciekawych ludzi, którzy chcą do czegoś dojść.

Kiedyś uchodził Pan za trenera drogiego. Utrzymał się Pan choć w tej kwestii na najwyższym pułapie?

- Trzeba było zejść na niższy pułap, adekwatny do poziomu ligi, w jakiej trenuję. I wcale się na to nie obrażam. Czasem dobrze jest pracować za mniej, ale cieszyć się pracą, być częścią ciekawego projektu, przychodzić do roboty z chęcią, cieszyć się dobrą atmosferą. Szanuję to, co mam. Widzę, jak wielu trenerów z licencją UEFA Pro o zatrudnieniu może pomarzyć.

Nie chciał Pan wyjechać, aby nabrać dystansu? Tak jak choćby swego czasu pański wychowanek Maciej Skorża, który z
- Pana synem Rafałem pojechali do Arabii Saudyjskiej. Nie dość, że dobrze zarobili, to jeszcze dostali dobre oferty w Polsce.

Byłem nawet w Chinach na jakichś wstępnych rozmowach, ale to nie dla mnie. Niech młodzi sobie jeżdżą.

Niedawno skończył Pan 61 lat. Jak Pana następca w reprezentacji Leo Beenhakker wyjeżdżał z Polski, to zbliżał się do siedemdziesiątki...

- Ale on był zagraniczny. Na zagranicznych w Polsce inaczej się patrzy. Wyjechał, jak zrobiło się źle, bo miał to gdzieś. Nie miał tutaj rodziny. Ja mam.

Wraca Pan czasem do tego okresu pracy z reprezentacją?

- Pewnie, że tak. Rozstrzygnięcie podczas mundialu w Niemczech zapadło tak naprawdę w pierwszym meczu. Przegraliśmy z Ekwadorem 0:2. Może trochę uśpił nas ten wynik z tym samym zespołem podczas towarzyskiego spotkania w Barcelonie kilka miesięcy przed mistrzostwami. Z Niemcami nie mieliśmy szans, choć powalczyliśmy i gola wbili nam dopiero w ostatnich minutach. Wyniki jednak się tak układały, że nawet remis nam nic nie dawał. No i na koniec, jeszcze ograliśmy Kostarykę w meczu o pietruszkę. W sumie tragedii nie było. Ale wie pan, jak to u nas jest. Trener prowadzi zespół do pierwszej poważnej porażki. I koniec, zmiana. Niekoniecznie się z tym zgadzam. Proszę zobaczyć, jakie potęgi poodpadały już w pierwszej fazie na tym ostatnim mundialu. Moim zdaniem nie wyjść z grupy podczas takiej imprezy to nie jest żaden wstyd.

A nie awansować?

- To już inna sprawa. Warto przypomnieć, że np. na najbliższe Euro będzie się znacznie łatwiej dostać niż na poprzednie turnieje, bo po prostu będzie grać w nich więcej drużyn. W eliminacjach do mistrzostw świata w 2006 r. my mieliśmy zapewniony awans już przed ostatnim meczem. Anglicy musieli nas pokonać, aby awansować, to oni byli pod presją. Dwa razy wygrali z nami, ale po ciężkiej walce, po 2:1. Wszystkie pozostałe mecze wygraliśmy, nie było ani jednego remisu.

Dziś aż trudno uwierzyć, że Polska potrafiła tak dobrze grać w eliminacjach. Miał Pan wówczas lepszych zawodników niż Smuda, Fornalik czy Nawałka?

- No takiej gwiazdy, jak dziś Lewandowski, na pewno nie było, ale byli dobrzy zawodnicy. Na początku założyłem sobie, że będę brał graczy z polskiej ligi, ale po pół roku okazało się, że wszyscy wyjechali do zagranicznych klubów i trzeba było weryfikować plany. O porównania trudno, myślę, że to był zbliżony poziom, z tym że wtedy mniej było indywidualności, a większy kolektyw. Trzymam kciuki za Adama Nawałkę, bo jednak mundial bez Polaków słabo się ogląda, nie ma takich emocji. Tak jak teraz Ligę Mistrzów bez Legii.

Piłkarska polska się podzieliła. Jedni bezwarunkowo twierdzą, że działacze się zblamowali, wyszła ich amatorszczyzna i jest to właściwie niewybaczalne. Inni atakują UEFA za bezwzględność i zbyt surową karę, oraz Celtic, który przyjął prezent bez mrugnięcia okiem.

- Obie wersje są prawdziwe. Jednak Legia na boisku wygrała 6:1 i ktoś ten awans odbiera przy zielonym stoliku. Z drugiej strony są przepisy i obowiązek, aby takich spraw pilnować. UEFA mogłaby być bardziej elastyczna w dobieraniu kar, bo jednak ten chłopak w trzech meczach nie zagrał, karę odbył. Błąd polegał na kwestiach papierkowych. Wystarczyłaby kara finansowa.

Kiedy w 1995 r. wprowadził Pan Legię do Ligi Mistrzów, przeszło Panu przez myśl, że to wyczyn, który w tym klubie nie zostanie powtórzony przez blisko 20 lat?

- Wtedy to myślałem, że wyłamaliśmy drzwi do piłkarskiego raju i już zawsze w nim będziemy. Nie tyle tylko konkretnie Legia, ale kolejni mistrzowie Polski. Tym bardziej że Widzew rok później też wszedł.

Dlaczego z roku na rok jest z polską piłką coraz gorzej?

- Czy ja wiem, czy coraz gorzej? Ten rok jest trochę lepszy. Legia naprawdę w tych meczach z Celtikiem grała zupełnie dobrze. U Berga, podobnie jak u Janka Urbana, irytowało mnie, że od początku sezonu stosowali te rotacje, bez przerwy zmieniali skład. Teraz, jak się trener uspokoił, to się okazuje, że ten najmocniejszy skład wygrywa mecz za meczem. I OK. Jest nadzieja, że awansują do Ligi Europy i z niej wyjdą. Niespodziewanie szanse ma nawet Ruch Chorzów, choć rywal jest trudniejszy niż ten Legii. Adama Nawałkę będziemy rozliczać po eliminacjach. Na razie nie ma przesłanek, aby nie wierzyć, że mu się nie uda. Czas na eksperymenty w reprezentacji minął i chyba ma już w głowie zespół ludzi, z którego będzie korzystał. Aż takiej tragedii, jak się czasami mówi, to nie ma. Mnie najbardziej martwi, że postępów nie robią ci nasi najmłodsi zawodnicy. Niemal wszyscy stanęli w miejscu. Ba, nawet się cofnęli.

Dlaczego tak się stało?

- Bo za wcześnie wyjechali. Furman, Zieliński, Milik, Wolski, Wszołek. Nie są w stanie przebić się w swoich przyzwoitych, zachodnich klubach i tracą czas. Dla wszystkich większy byłby z nich pożytek, gdyby zostali jeszcze parę lat w Polsce i występowali w tych klubach, które grają w europejskich pucharach. Nikt mnie nie przekona, że od samych treningów na najwyższym poziomie i obcowania z zawodnikami z europejskiej półki, ktoś się może stać lepszy. To bajki. Trzeba grać. Jak nie grasz, to jesteś słabszy niż wtedy, kiedy wyjeżdżałeś z Polski. Dobrym przykładem jest Lewandowski, który wyjechał, ale dopiero jako król strzelców i mistrz Polski.

To niech Pan przekona polskie kluby, aby odmówiły sprzedaży zawodnika, za którego mogą łatwo skasować trzy miliony euro...

- Wiem, że się nie da. Biznes mają przecież i kluby, i menedżerowie. Ale jak nie będziemy w stanie się powstrzymać, to nasz futbol będzie tak wyglądał, jak wygląda.

Dobrze Panu w Bytowie?

- Bardzo dobrze. Spokój, lasy, jeziora, korków nie ma. Do domu tylko 220 km. To, co lubię.

A jakby zadzwonili z jakiegoś klubu ekstraklasy?

- Dziś bym odmówił, bo mam ważny kontrakt. Ale jak będę wolny, to czemu nie? Znam się trochę na tej robocie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki