Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślązak w Marynarce Wojennej. Historia komandora Augustyna Bednarczyka

Marek Adamkowicz
Jedno życie, a w nim kilka wojen i kilka powstań. Komandor Augustyn Bednarczyk ma o czym opowiadać. W ciągu minionych stu lat doświadczył wiele.

Ale burzliwe życie najwyraźniej było mu pisane, bo Mars zaglądał mu już do kołyski. Kiedy 22 sierpnia 1914 r. pan Augustyn pojawił się na świecie, bitwa pod Tannenbergiem toczyła się w najlepsze, dopalały się resztki Kalisza, a na froncie zachodnim trwało oblężenie belgijskiego Namur. Świat królów i cesarzy zaczynał odchodzić w przeszłość. W przypadku Augustyna Bednarczyka fakt ten ma szczególne znaczenie. Urodził on się bowiem w Mysłowicach, miejscu, które było symbolem zaborów. To właśnie tutaj zbiegały się granice Niemiec, Rosji i Austro-Węgier.

- Byłem najmłodszy z siedmiorga rodzeństwa - opowiada. - Ojca zmobilizowano i wysłano na front zachodni. Walczył pod Verdun. Matka została w domu sama, cudem wiązała koniec z końcem. Odbiło się to zresztą na jej zdrowiu. Zmarła zaraz po wojnie, mając zaledwie czterdzieści trzy lata.
Utrzymanie rodziny spoczęło wtedy na ojcu, który - szczęśliwie przeżywszy Wielką Wojnę i powstania śląskie - poszedł do pracy w kopalni.

Mimo wszelkich trudności, pan Augustyn radził sobie nie-#zgorzej. W 1930 r. ukończył szkołę, a potem zdał z oceną bardzo dobrą egzamin z księgowości i stenografii. Dzięki temu mógł zostać kancelistą. Do czasu pójścia do wojska w 1935 r. pracował w kancelariach adwokackich i notarialnych. Obowiązki, owszem, były ważne, ale była też pasja: lotnictwo.#- W tamtym czasie nie było to nic nadzwyczajnego, fascynacja lotnictwem była powszechna - wspomina stulatek. - Chodziłem na wszystkie pokazy samolotowe, ale też zapisałem się na kurs szybowcowy w Aeroklubie Śląskim.

Zajęcia odbywały się na lotnisku Muchowiec. Tutaj można było zobaczyć z bliska legendarne już dzisiaj maszyny w rodzaju RWD 8. Niekiedy zdarzały się kraksy, o których potem krążyły barwne opowieści. Jak choćby ta o pilocie myśliwca PZL P7, któremu odpadł silnik od samolotu.

Fascynacja awiacją doprowadziła pana Augustyna do 2 Pułku Lotniczego w Krakowie, gdzie w latach 1935-1937 odbywał zasadniczą służbę wojskową. Ze względu na zbyt niski wzrost (zamiast wymaganych 1,70 m miał tylko 1,63 m), bycie pilotem okazało się niemożliwe. Dlatego został radiotelegrafistą.

W kwietniu 1938 r., już po zwolnieniu z wojska, przeszedł do pracy w sądzie grodzkim. Był sekretarzem wydziału karnego. Nie trwało to długo. 1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa.

Droga na Wschód

- W sierpniu ogłoszono mobilizację, musiałem więc zgłosić się do swojej jednostki - mówi pan Augustyn. - Zanim dotarłem na miejsce, naszego wojska już nie było. Zmobilizowanym kazano iść w kierunku wschodnim, gdzie miały być formowane nowe oddziały.

Tułaczka trwała ponad dwa tygodnie, często pod bombami. Niemcy atakowali pociągi i kolumny uchodźców. Strzelali nawet do pojedynczych ludzi w polu. Amunicji nie było im żal. Kto szedł bez większego bagażu, miał szansę się ukryć przed nalotem. Ci, którzy jechali po zatłoczonych drogach wozami obładowanymi dobytkiem, byli jak cel na strzelnicy. Po nalocie pełno było trupów, w powietrzu zaś unosiły się chmury pierza z rozerwanych piernatów.

Augustyn Bednarczyk doszedł w okolice Krzemieńca. Tam zastał go 17 września, kiedy to polsko-sowiecką granicę przekroczyła Armia Czerwona. Wejście Sowietów poprzedzały hasła o "braniu pod opiekę Ukraińców i Białorusinów", ale też zapewnienia, że idą bić się z Niemcami.

- To była bujda - przyznaje pan Augustyn. - Kiedy mówiliśmy Rosjanom, że chcemy razem z nimi walczyć przeciwko Niemcom, ci wściekali się, że zawracamy im głowę. Nie wiedzieliśmy wtedy, że Ribbentrop podpisał układ z Mołotowem i że Polska została podzielona. Pojawiła się nowa granica i już nie mogłem wrócić w swoje strony.
Weteran przyznaje, że miał dużo szczęścia. Sowieci złapali go w ubraniach cywilnych. Gdyby był w mundurze, pewnikiem skończył by w Miednoje albo podobnym miejscu. Jako cywil został jedynie "internowany". Po intensywnych przesłuchaniach zwolniono go, zakazując jednak opuszczania sowieckiej zony.

NKWD ponownie zainteresowało się panem Augustynem w maju 1940 r. Wraz z innymi Polakami pochodzącymi z zachodniej części Rzeczpospolitej został aresztowany i odstawiony do więzienia w Tarnopolu.
- Panowały tam straszliwe warunki - wspomina. - Niewielka cela, a w niej 30-40 więźniów, zamkniętych przez cztery miesiące, bez możliwości wyjścia na świeże powietrze. Dopiero we wrześniu usłyszałem wyrok: pięć lat łagru.
Do dzisiaj Augustyn Bednarczyk nie dowiedział się, dlaczego dostał pięć lat, skoro innych skazano "tylko" na trzy lata. Po upadku Związku Radzieckiego próbował to wyjaśnić, dotrzeć do dokumentów, ale nie udało się. Przypuszcza, że Sowieci wzięli go za jakiegoś ważnego urzędnika, a on był przecież tylko zwykłym biuralistą.

Obóz, do którego trafił, był w prawdziwej głuszy. Więźniowie musieli ścinać drzewa, wielu nie wytrzymało surowych warunków. Zmarli z głodu, chorób albo wycieńczenia. Wybawienie przyszło po zawarciu układu Sikorski-Majski. We wrześniu 1941 r. pan Augustyn, podobnie jak tysiące innych Polaków, został zwolniony z łagru. Do Armii Andersa jednak nie dotarł; Buzułuk, gdzie formowano Wojsko Polskie, był za daleko. Pracował więc jako palacz i pomocnik kowala w tartaku. Zapłatą za robotę był kąt w baraku i marne wyżywienie. Tak było aż do sierpnia 1943 r., kiedy to dostał się wreszcie do Wojska Polskiego, tworzonego u boku Sowietów przez gen. Zygmunta Berlinga i Wandę Wasilewską. Do Armii Czerwonej nie chciał iść, choć Rosjanie usilnie go namawiali.

Kierunek Berlin

- W wojsku otrzymałem przydział do 6 Pułk Piechoty w 2 Dywizji Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego - podaje jubilat. - Bardzo przydatne okazały się wtedy umiejętności wyniesione jeszcze sprzed wojny. Jako dowódca szkolnego plutonu radiotelegrafistów, uczyłem żołnierzy z innych jednostek. Także kobiety, Rosjanki i Polki.
Do walki Augustyn Bednarczyk wyruszył w 1944 r. Front dotarł już wtedy do Polski centralnej. Ciężkie boje toczono w okolicach Puław i na przyczółku warecko-magnuszewskim. Potem przyszła kolej na Warszawę. Był wrzesień, powstanie w stolicy dogorywało, niemniej żołnierze Berlinga próbowali przedrzeć się na lewy brzeg Wisły.
- Moim zadaniem było utrzymywanie łączności z Armią Ludową - tłumaczy pan Augustyn. - Przy forsowaniu Wisły ponieśliśmy duże straty. Niemcy strzelali do naszych jak do kaczek. Wkrótce potem Berlinga odwołano ze stanowiska dowódcy 1 Armii Wojska Polskiego.

W styczniu 1945 r. ruszyła wielka sowiecka ofensywa. Zajęto Warszawę, Bydgoszcz, przełamano Wał Pomorski. Pułk pana Augustyna doszedł do Odry. Tempo marszu było wyczerpujące, śmierć wiele razy zaglądała w oczy. Augustyn Bednarczyk miał jednak szczęście. Nie drasnęła go żadna kula, choć nieraz widział kolegów leżących pokotem. Niektórzy zginęli przez własną nieostrożność. Zdarzało się na przykład, że mimo zakazu któryś z żołnierzy zapalił papierosa w nocy, a to ściągało na głowę lotnictwo niemieckie.
Dla pana Augustyna wojna skończyła się pod Berlinem. Radość z kapitulacji Niemiec była przeogromna. Strzelając na wiwat, nie żałowano amunicji. Ale chociaż III Rzesza upadła, to przez następne tygodnie wyłapywano niedobitków z niemieckiego wojska. Były ich setki.

Marynarka na dobre i złe

- Postanowiłem, że po wojnie zostanę w wojsku - wspomina weteran. - Ukończyłem Oficerską Szkołę Łączności w Sieradzu i zostałem skierowany do Marynarki Wojennej.
Po pierwszych, pełnych entuzjazmu latach, kiedy marynarkę tworzono w zasadzie od podstaw, nadszedł czas stalinizmu. Ludzi z przedwrześniowym rodowodem usuwano z wojska, mnożyły się przypadki mordów sądowych. Czystka nie ominęła Augustyna Bednarczyka, który 1 lipca 1953 r. został wezwany do szefa kadr Marynarki Wojennej. Usłyszał, że zostaje przeniesiony do rezerwy.

- Dla mnie to był szok - przyznaje pan Augustyn. - Nie mogłem pojąć, jak to możliwe, że wyrzuca się poza nawias żołnierza frontowego, który nienagannie pełnił swoje obowiązki.

Dzisiaj już wie, że w grę mogła wchodzić jego bezpartyjność, ale też pochodzenie.
- W tamtym czasie o Ślązakach opowiadano niestworzone rzeczy - mówi marynarz. - Że to piąta kolumna, że w czasie wojny byli w Wehrmachcie. Nikt nie patrzył, że Ślązaków brano do niemieckiego wojska siłą...
Augustyn Bednarczyk uparł się, że do wojska wróci. Przez kilka lat pracował jako projektant instalacji elektrycznych i telekomunikacyjnych, by w lutym 1957 r. otrzymać upragniony dokument komisji rehabilitacyjnej Marynarki Wojennej. Stwierdzono w nim, że zwolnienie z wojska było "nieobiektywne", a sam wniosek o przeniesienie do rezerwy - "tendencyjny".
W wojsku pan Augustyn służył do maja 1970 r. Wtedy przeszedł na emeryturę, która trwa już 44 lata. W tym czasie, jak zapewnia, nie nudził się ani trochę. Miał przecież działkę, którą trzeba było doglądać, zajmował się projektowaniem instalacji, no i była rodzina: najpierw dzieci, potem wnuki i prawnuki. Pracy było tyle, że zanim się zorientował, minęło okrąglutkie sto lat.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki