Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Stępień, rugbista Arki Gdynia: Chcę wreszcie zacząć trening [ROZMOWA]

rozm. Adam Mauks
Tomasz Stępień, rugbista Arki Gdynia
Tomasz Stępień, rugbista Arki Gdynia Przemek Świderski
- O tym, co nam wolno, a czego nie, dowiadujemy się podczas badania antydopingowego. Mamy z tym spory problem, ale związek wrzuca wszystkich do jednego worka i karze jednakowo. Walka o to, by udowodnić, że jest się niewinnym i można spokojnie trenować, jest dramatycznie ciężka - mówi rugbista Arki Gdynia Tomasz Stępień.

Kiedy byłeś wezwany do kontroli antydopingowej, to czułeś, że coś może być nie tak?
Nie. Tydzień wcześniej byłem wytypowany do kontroli na zgrupowaniu kadry narodowej. Najpierw były pobierane próbki krwi i moczu. Nic nie wykazały, więc na kolejną kontrolę szedłem spokojnie. To było po meczu z Ogniwem Sopot.

Kiedy dowiedziałeś się, że Twoje badania dały wynik pozytywny?
Po około czterech tygodniach.

Co czułeś?
To było jak strzał między oczy. Najpierw zadzwonił do mnie trener, potem chłopaki z reprezentacji, bo miałem jechać na turniej do Sri Lanki. Na początku nie powiedziano mi, jaką substancję wykryto w moim organizmie. To były raczej informacje nieoficjalne. O substancji dowiedziałem się od kierownika naszej drużyny, że to była metyloheksanamina. To składnik jednej z odżywek, którą dostałem od zaprzyjaźnionego sklepu.

Po co w ogóle ją brałeś?
Z chęci sprawdzenia jej działania. Wielu sportowców tak motywuje swoje decyzje, ja nie jestem wyjątkiem. Poprzedni sezon nie był w moim wykonaniu najlepszy, więc chciałem trochę pomóc organizmowi.

Co czułeś, kiedy dostałeś szlaban na sport?
To trudno opisać. Wcześniej wielokrotnie zastanawiałem się, co będzie, kiedy przydarzy się kontuzja, kiedy będę musiał zakończyć karierę, co wtedy będę robił. Myślałem, że będę miał czas zaplanować swoje życie. A to spadło na mnie jak grom z jasnego nieba.

Jaka była reakcja Twojego klubu - Arki Gdynia?

Klub sprowadził mnie zupełnie w innym celu, miałem grać i pomagać Arce wygrywać. A tu wyszło na to, że jestem sportowo właściwie nieczynny. Nie tak to sobie wyobrażałem, absolutnie nie miałem tego w planach. W klubie wytłumaczyłem, że to nie były sterydy, to nie była świadoma wpadka.

Nie wiedziałeś, co bierzesz?
Nie. Przyznaję, że nasza - rugbistów w Polsce - wiedza z zakresu dopingu nie jest mocna. Uważam, że to jest po części wina Polskiego Związku Rugby, który nic nie robi, by nam ją poszerzyć. O tym, co nam wolno, a czego nie, dowiadujemy się podczas badania antydopingowego. Mamy z tym problem, ale od razu trzeba rozróżnić dwa rodzaje wpadek. Kiedy ktoś wpada przez sterydy, to sprawa jest ewidentna. Drugi rodzaj wpadki wynika z braku świadomości, wiedzy. Związek wrzuca wszystkich do jednego worka i jednakowo karze.

Poczułeś się pokrzywdzony?
Nie, bo pretensje mogę mieć tylko do siebie. Fatalnie poczułem się podczas mojej pierwszej wizyty w związku. Pamiętam, że Komisja Wydziału Gier i Dyscypliny nie była w pełnym składzie, nie było żadnego protokołu z jej posiedzenia. Jeszcze dobrze się nie zaczęła, a już powiedziano mi, że dwa lata zawieszenia mam jak w banku. Nikomu tego nie życzę. Potem jeszcze powiedziano mi, że nie mam prawa odwoływać się po odbyciu połowy kary, co jest bzdurą, bo regulamin mówi o tym jasno. Miałem prawo! Na piśmie dostałem informację, że jedyną drogą odwołania się jest Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie (CAS). Byłem zrezygnowany, ale to żona Olga mnie namówiła, by się nie poddawać, skoro czuję się niewinny. Absurdem było też to, że kiedy złożyłem odwołanie do CAS, przelałem pieniądze, związek poinformował mnie, że jednak mogę walczyć o skrócenie kary. Bałagan, jaki tam panuje, jest nie do opisania.

Gdyby nie żona, nie byłoby rugbisty Tomasza Stępnia?
Na pewno, i za to bardzo jej dziękuję. Jest moją ostoją od początku tej sprawy - jak i w życiu na co dzień, bo tu na Wybrzeżu jesteśmy właściwie sami. Chociaż muszę przyznać, że zwłaszcza mentalnie, pomagali mi Kamil Bobryk, Adrian Chróściel i Łukasz Szostek, koledzy z reprezentacji.

Kto pomagał Ci w Lozannie?
Na samym początku aplikację do Lozanny przygotowałem wspólnie z mecenasem Zbigniewem Knoblochem z Łodzi, później sprawę przejął mecenas Rafał Morek z kancelarii K&L Gates. Trafiłem na niego prozaicznie. Ponieważ postępowanie odwoławcze w Lozannie jest ogromnie kosztowne, dla polskiego rugbisty wręcz nieakceptowalne. Kiedy zobaczyłem, jakie są koszty tego wszystkiego, to niemal osunąłem się na ziemię. Po podzieleniu całej kwoty na mnie i związek wyszło po 15 tysięcy franków szwajcarskich. Ale moja żona znalazła ustęp w przepisach CAS o tzw. postępowaniu pro bono w takich przypadkach jak mój. CAS wysłał aplikację do wielu kancelarii, zgłosiła się K&L Gates, a Rafał Morek podjął się mojej obrony. Prawdę mówiąc, to sam fakt rozstrzygania mojej sprawy był wyjątkowy, bo w Lozannie, obok mojej, rozstrzygane były kwestie odszkodowań i dalszych karier takich sportowców jak Asafa Powell czy Sherone Simpson.

Linią obrony było to, że niedozwoloną substancję przyjąłeś nieświadomie?
Dokładnie tak. Wyrok CAS jest taki, że związek ma zapłacić mi odszkodowanie i pokryć koszty procesu w Lozannie oraz przyjąć do wiadomości i ogłosić, że jestem odwieszony i mogę grać. Związek wysłał natomiast pismo do IRB (Międzynarodowej Federacji Rugby) oraz WADA (Światowej Agencji Antydopingowej) z pytaniem, czy oni nie będą składać zażaleń do wyroku CAS. To absurd, bo ani IRB, ani WADA nie były stronami w tej sprawie. W regulaminie obu tych organizacji jest napisane, że wyroki CAS są ostateczne. Polski Związek Rugby postanowił się jednak od tego wyroku odwoływać. Niestety, nadal czuję się tak, jakby ta 7-miesięczna droga o oczyszczenie mnie z zarzutów była pomyłką. Według mnie związek nie chce uznać, że przegrał tę sprawę i celowo zawiesza wykonanie wyroku. Ja, chociaż mogę już grać, to nie chcę wychodzić jeszcze na boisko. Czekam na ruch Polskiego Związku Rugby. Póki nie ma jasnej deklaracji z ich strony, nie mogę narażać Arki na ewentualne konsekwencje. Chciałbym już grać i trenować młodzież, ale mam związane ręce.

Będziesz nadal brał odżywki?
Tak, ale tylko te sprawdzone. Najlepiej polskich producentów.

Widzisz siebie jeszcze w reprezentacji Polski?
Na rozmowy o reprezentacji może przyjdzie jeszcze czas. Teraz chcę wrócić do treningów z Arką, później wywalczyć w niej miejsce w składzie, a dopiero po tym wszystkim temat reprezentacji być może wróci. Ale skoro już mowa o reprezentacji, to bardzo pomógł mi także Darek Komisarczuk, który jest drugim trenerem kadry. On był świadkiem w moim procesie, był przesłuchiwany przez sędziów. Myślę, że to, co o mnie powiedział, miało olbrzymi wpływ na decyzję w Lozannie. a

Rozmowa odbyła się 19 lipca, a już w środę Polski Związek Rugby poinformował Tomasza Stępnia, że 10 lipca upłynął 10-miesięczny okres dyskwalifikacji i nie widzi przeszkód, by zawodnik podjął oficjalnie treningi oraz negocjacje w sprawie swojej przynależności klubowej.
Związek jednocześnie poinformował Tomasza Stępnia, że wstrzymuje się z zapłatą zasądzonej w wyroku kwoty w wysokości 3 tys. franków szwajcarskich do momentu uzyskania przez zawodnika stwierdzenia wykonalności wyroku przez właściwy sąd państwowy zgodnie z kodeksem postępowania cywilnego.

Tomasz Stępień

30-letni rugbista to wychowanek Budowlanych Lublin, potem był graczem Budowlanych Łódź oraz francuskiego klubu
Epernay-Champagne. W 2010 roku uznany był za najlepszego polskiego rugbistę. Od 2012 roku jest zawodnikiem Rugby Club Arka Gdynia. W reprezentacji Polski rozegrał 21 spotkań, zdobył w nich 24 punkty. Wraz z żoną mieszka w Gdyni. W
listopadzie zostaną rodzicami. Pracuje w firmie Admiral Boats.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki