Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas żelaznych potworów, czyli o czołgach z okresu I wojny światowej [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Marek Ponikowski
Brytyjski czołg Mark IV - jeden z symboli I wojny światowej. Romboidalny kształt kadłuba miał pomagać w pokonywaniu nieprzyjacielskich okopów
Brytyjski czołg Mark IV - jeden z symboli I wojny światowej. Romboidalny kształt kadłuba miał pomagać w pokonywaniu nieprzyjacielskich okopów
W niewyobrażalnej ciasnocie, piekielnym hałasie, spiekocie rozgrzanego silnika, oparach spalin załogi czołgów I wojny światowej mdlały i truły się tlenkiem węgla.

Gdy w sierpniu 1914 roku Niemcy w mundurach feldgrau i pikelhaubach wkraczali do neutralnej Belgii, by od północy uderzyć na Francję, z pominięciem pasa jej potężnych umocnień granicznych, a Francuzi w swych granatowych kurtkach i czerwonych spodniach ruszali na Berlin, i jedni, i drudzy byli święcie przekonani, że powrócą z wojny, "nim opadną liście z drzew". Nie wiedzieli, jak bardzo się mylą. Konflikt zbrojny ogarnął wkrótce całą Europę, a walczące strony ugrzęzły w błocie niekończącej się linii okopów. Zapał bojowy gasł w konfrontacji z dwoma najokrutniejszymi wynalazkami drugiej połowy XIX wieku: karabinem maszynowym i drutem kolczastym.

Mgliste wizje maszyn, które byłyby w stanie ochronić własnych żołnierzy i pomóc w przełamaniu oporu przeciwnika pojawiały się już przed wojną. W Niemczech podjęto próbę przekonania Wilhelma II do samochodów pancernych. Podczas pokazu warkot silnika spłoszył konie cesarskiej świty, więc jego wysokość oświadczył z irytacją, że w wojsku niemieckim nie ma miejsca dla tego typu ekstrawagancji. Austriacki oficer z technicznym wykształceniem Günther Burstyn zaprojektował w 1911 roku pojazd gąsienicowy z obrotową wieżyczką wyposażoną w armatę, ale sztabowcy Franciszka Józefa poskąpili pieniędzy na prototyp. Już po wybuchu wojny rosyjski inżynier Lebiedienko zbudował monstrualną maszynę bojową z dwoma kołami o dziewięciometrowej średnicy, pomiędzy którymi znajdowała się kabina załogi. Po obu jej stronach ulokowano wieżyczki artyleryjskie z armatami kalibru 76,2 mm. W wyposażeniu było też dziesięć karabinów maszynowych Maxim. Rama łączyła kabinę z tylnym kołem o średnicy 1,5 metra. Pojazd napędzały dwa silniki Maybacha o łącznej mocy 500 KM wymontowane z zestrzelonego Zeppelina. Podczas testów okazało się że silniki są za słabe, a tylne koło grzęźnie w podłożu. Prototyp porzucono na poligonie.

W Wielkiej Brytanii Admiralicja utworzyła w styczniu 1915 roku specjalny komitet do spraw budowy pojazdów zwanych okrętami lądowymi (Admiralty Landships Committee). Próbę zbudowania takiego "okrętu" podjęła m.in. niewielka fabryka maszyn rolniczych William Foster and Co. z miasta Lincoln. Po pierwszym, nieudanym prototypie z podwoziem kołowym powstał kolejny, gąsienicowy, zwany "Little Willie", od imienia projektanta, Williama Trittona. Trzeci znany jest pod kryptonimem "Mother" (Matka). Napędzał go 105-konny silnik Daimlera sprzężony ze skrzynią biegów z ciężkiego traktora. "Mother" wzbudziła w styczniu 1916 roku zachwyt admiralicji, bo okazało się, że zdolna jest to forsowania zasieków z drutu kolczastego i szerokich okopów a ośmiomilimetrowy pancerz chroni załogę przed ogniem broni strzeleckiej. Po obu stronach kadłuba miała wieże z 57-milimetrowymi armatami, których głównym zadaniem było niszczenie gniazd karabinów maszynowych. Aby podołać zapotrzebowaniu frontu, w pośpiechu uruchamiano dodatkowe fabryki - w Newcastle, Glasgow i Birmingham. Seryjne czołgi Mark I nazywane przez Anglików tankami, bo kształtem przypominały wielki zbiornik na wodę zadebiutowały we wrześniu 1916 roku pod Flers-Courcelette. Akcja nie okazała się sukcesem, choć żelazne monstra wywołały panikę w niemieckich okopach. Powodem były usterki układu napędowego, których nie wykryto podczas pospiesznych testów. Zawiodła też taktyka. Czołgi zdołały sforsować zasieki i przełamać linię obrony, ale bez wsparcia piechoty oraz dostaw amunicji i paliwa musiały się wycofać.

Pod Cambrai w roku 1917 walczyła już nowa wersja czołgu Mark IV, a pod koniec wojny na front trafiła kolejna, Mark V. "Czwórka" mała dwie armaty kalibru 57 mm, "piątka" - sześć karabinów maszynowych. Obie poza dziewięcioosobową załogą mogły pomieścić dwudziestu pięciu żołnierzy piechoty. W niewyobrażalnej ciasnocie, piekielnym hałasie, spiekocie rozgrzanego silnika, oparach spalin czołgiści mdleli i zatruwali się tlenkiem węgla. Nawet najnowsze wersje czołgu poruszały się bardzo wolno: 6-7 kilometra na godzinę. Nie miały też środków łączności poza… gołębiami pocztowymi. Ale atakując w dużych grupach, skutecznie torowały piechocie drogę przez zasieki i osłaniały ją ogniem.

Francuzi konstruowali swoje czołgi zupełnie inaczej. Najpopularniejszy z nich, Renault FT-17 debiutował na polach bitew Frontu Zachodniego latem 1918 roku. W porównaniu z tankami brytyjskimi był mikrusem.
Załoga składała się z kierowcy i dowódcy, który za jego plecami w obrotowej wieży obsługiwał działo kalibru 37 mm albo ciężki karabin maszynowy kalibru 14,8 mm. Trzydziestopięciokonny silnik pozwalał czołgowi osiągać prędkość 7,7 km/godz. na drodze i 6 km/godz. w terenie. Duża liczba tych maszyn wzięła udział na przełomie lipca i sierpnia 1918 roku w tzw. drugiej bitwie nad Marną, która doprowadziła do przełamania frontu i osłabienia woli walki po stronie niemieckiej.
Amerykanie, którzy weszli do wojny później niż Anglicy i Francuzi, nie zdążyli wyprodukować własnego czołgu. Wykorzystywali maszyny francuskie i angielskie. Wojskowi specjaliści od uzbrojenia w USA zlekceważyli awangardowe konstrukcje Waltera Christie, które po latach docenił Związek Sowiecki, wykorzystując je w czołgach serii BT, a także w jednym z najlepszych pojazdów bojowych II wojny światowej - czołgu średnim T-34.

Druga strona - Niemcy i Austro-Węgry - drogo zapłaciła za zlekceważenie broni pancernej. W końcowej fazie wojny przewaga wojsk ententy w tej dziedzinie była wprost miażdżąca. Francuzi dysponowali trzema tysiącami czołgów, Anglicy mieli ich tysiąc sześćset, a Amerykanie tysiąc. Niemcy mieli ledwie dwadzieścia egzemplarzy pokracznego, jak sami mówili, czołgu A7V oraz około czterdziestu maszyn zdobycznych.

Specjaliści wojskowi uważają, że pojawienie się czołgów położyło kres wyniszczającej wojnie pozycyjnej. Czy jednak świat stał się dzięki temu choćby o cień lepszy?
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki