Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podziemna drukarnia, czyli jak się mieszkało na bombie

Barbara Szczepuła
O Bronisławie Sarzyńskim, konstruktorze maszyny drukarskiej, który w latach osiemdziesiątych wodził za nos esbeków, drukując "bibułę", pisze Barbara Szczepuła

Bronisław siedzi w piwnicy swojego domu w Małym Kacku. Nie w piwnicy właściwie, ale w przemyślnie ukrytym małym bunkrze i cierpliwie, czcionka po czcionce, składa zdania, strony...

Bunkier jest dobrze zamaskowany. Grube betonowe drzwi zatrzaśnięte, na zewnątrz pralka frania, obok na piecu stoi butelka terpentyny, na wypadek gdyby esbecy weszli z psem. Synowi i żonie dał polecenie, aby w takim przypadku strącili, niby nieumyślnie, butelkę. Terpentyna się rozleje, pies zgubi ślad.

Siedzi więc tak od połowy 82 roku. Przygotowuje do druku książkę Krystyny Kersten "Narodziny systemu władzy 1943-48".
"...aparat UB (bez milicji i KBW) zatrudniał wówczas 28 tysięcy osób" - pisze Kerstenowa, a myśli Sarzyńskiego płyną na drugi koniec Polski, do rodzinnej wsi Szpikołosy koło Hrubieszowa. Chałupa stała za wsią, na tzw. kolonii, była więc dość bezpiecznym miejscem na spotkania partyzantów. Na polecenie Alojzego Smaleja, "Witolda", dowódcy oddziału WiN, Bronek zbudował w obejściu schron oraz magazyn broni i nieraz stał na czatach, gdy partyzanci wychodzili z lasu i zbierali się w stodole na narady. Był wśród nich Kazimierz Sidorowicz, mąż jego siostry Krysi. Bronkowi imponowało, że traktują go jak dorosłego. Ojciec nie dożył końca wojny, więc gospodarowała mama z Krysią i jej mężem, żołnierzem Armii Krajowej.

Bronek też oczywiście chciał walczyć o wolną Polskę, przybrał nawet pseudonim Kmicic i gdy tylko zaczął naukę w Gimnazjum Mechanicznym w Hrubieszowie, zorganizował w szkole Podziemną Organizację Młodzieży Polskiej. Wraz z kolegami zrywał komunistyczne dekoracje i wieszał plakaty informujące, że Polska walczy. Wkrótce musiał uciekać, bo ubecy nasilili inwigilację hrubieszowskiej młodzieży. Zakotwiczył się w Szczecinie, gdzie od jakiegoś czasu mieszkał jego starszy brat. Zaczął pracować jako ślusarz w fabryce okuć. Był przekonany, że tu go nie znajdą.
Patrzę na wyblakły papier odnaleziony w IPN: "Donoszę, że Sidorowicz Krystyna, której brat Bronisław Sarzyński ukrywa się przed Władzami Bezpieczeństwa, wyjechała do Szczecina. Z tego wnioskuję, że brat może przebywać w tym mieście" - pisze do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego życzliwy sąsiad.

* * *

Dwóch konwojentów z bronią wiezie Bronka ze Szczecina do Hrubieszowa w zamkniętym przedziale. Droga jest daleka, w pociągu zimno. Funkcjonariusze drzemią. Gdy Bronkowi wydaje się, że są już w rodzinnych stronach, żąda wyjścia do ubikacji. Ziewając, podnoszą się niechętnie, oddają pasek, bo spodnie spadają mu z bioder, zdejmują kajdanki. Idą korytarzem w kierunku WC, jeden konwojent przodem, drugi z tyłu. Dochodzą do końca wagonu i w tym momencie gaśnie światło!
Bronek popycha konwojenta, który szedł przed nim, i wyskakuje. Toczy się po nasypie, krzewy łagodzą upadek, słyszy pisk hamulców, potem strzały, zrywa się i biegnie przed siebie w noc...

Zaczyna świtać, a on ciągle biegnie, lasy, pola, zagajniki, zagony kartofli, znowu lasy, potyka się, pada, pędzi dalej.
Pod Szpikołosami uświadamia sobie, że w domu pewnie już na niego czekają ubecy. Przez kuzyna zawiadamia siostrę. Krysia nosi mu jedzenie, zostawia je w umówionym miejscu, w rowie na brzegu lasu. Bronek śpi w szałasie, nocą zakrada się do stodół sąsiadów, boi się spotkania ze znajomymi, bo każdy z nich może donieść, ale przecież jest Zuzanna Berbecka i jej rodzina, pewnie pomogą... Zuzia - rozmarza się i mimo niebezpieczeństwa spotyka się z nią nocami w sadzie za domem jej rodziców. Słodka Zuzia...

Wykopuje pistolet, który schował parę miesięcy wcześniej, i rusza na Podlasie, bo słyszał, że tam działa partyzantka. Omija wsie i osady, idzie dzień, dwa, trzy. Kończy się żywność, którą dostał od Zuzi i Krysi.
Zdesperowany, wpada wieczorem do stojącej na skraju wsi chałupy z Visem w dłoni. - Nic wam nie zrobię, zjem coś, prześpię się i pójdę dalej. Zasypia kamiennym snem z pistoletem pod poduszką, budzą go pianie kogutów i blask słońca. Jezusie Nazareński! W sekundę staje na nogi. Tymczasem gospodarz nie tylko nie doniósł, ale zaprzągł konia, przykrył Bronka sianem i zawiózł w las.
Do Białegostoku dojechał pociągiem. Trafił na obławę, idzie peronem, z przodu widzi żołnierzy KBW z bronią, z tyłu także, pułapka, nie ma gdzie uciekać. - Dokumenty! - krzyczą. W desperacji skacze pod wagon. Udało się, Bogu dzięki… Wypełza na peron z drugiej strony - wprost na żołnierza z pepeszą wycelowaną w jego głowę.

* * *

W Strzelcach Opolskich odsiaduje karę 12 lat więzienia za "usiłowanie obalenia ustroju". Pisze list: "Kochana Zuzanko, śpiewam sobie wszystkie Twoje ulubione piosenki". Ona wyznaje: "Bronku, coraz bardziej Cię kocham i tęsknię". Bierze z nim ślub w więzieniu. Świadkami są klawisze, jeden z nich nazywa się Gwóźdź i Bronisław będzie potem żartował, że to był gwóźdź do jego trumny.

Do aresztu trafia matka Bronisława. Na trzy miesiące, za zaleganie z dostawami obowiązkowymi. Nie pomaga tłumaczenie, że nie ma komu pracować w gospodarstwie, syn i zięć siedzą w więzieniu, a córka opiekuje się malutkim dzieckiem.
W letni wieczór 11 czerwca 1956 roku Zuzanna dostaje telegram: "Wracam już jestem wolny. Bronek". Na mocy amnestii z więzienia wychodzi też szwagier Bronka, Kazimierz Sidorowicz. Po raz pierwszy widzi swoją córkę, która ma już sześć lat.
Zuzanna i Bronisław biorą ślub kościelny w Szpikołosach, cała rodzina zjeżdża furmankami na weselisko, przychodzą sąsiedzi - także ci, którzy wcześniej donosili, ale przecież nikt o tym nie wie, to się okaże dopiero po wielu latach. Zuzia kupuje Bronkowi ślubny garnitur, bo w kamieniołomach w Strzelcach Opolskich nic nie zarobił, tylko zdrowie stracił. Najważniejsze, że przeżył, więźniowie padali tam jak muchy, praca była nieludzko ciężka. Ona natomiast w tym czasie skończyła technikum i pracowała na poczcie, skrzętnie odkładając grosz do grosza.

Przenoszą się na ziemie odzyskane, potem za pieniądze zarobione na produkcji peerelowskiego rarytasu - oranżady - kupują domek w Gdyni Małym Kacku. Sarzyński nadrabia luki w wykształceniu. Na Wydziale Mechanicznym Politechniki Gdańskiej zdobywa dyplom inżyniera. Chce być nauczycielem, więc kontynuuje studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Pracuje jako nauczyciel matematyki i fizyki w liceach, a na posesji obok domu urządza warsztat. Produkuje obcęgi do rur, tzw. szwedy.
- Ojciec cały dzień był zajęty - mówi mi jego syn Jarosław. - Rano w warsztacie, po południu w szkołach wieczorowych. "Szwedy" sprzedawały się znakomicie, był zamożnym jak na tamte czasy prywaciarzem. Gdy tylko głową nad stół zacząłem wystawać, musiałem pracować na tokarce. Wiejskie dzieci od maleńkości pomagają rodzicom, tak też było u nas w gdyńskim domu.

* * *

W sierpniu 1980 roku Bronisław Sarzyński jedzie do stoczni z deklaracją poparcia dla strajkujących, podpisaną przez nauczycieli z IX Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku. Jesienią włącza się w organizowanie Solidarności Pracowników Oświaty, zostaje przewodniczącym Regionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania, potem wiceprzewodniczącym na szczeblu krajowym. Wkrótce z jego inicjatywy wychodzi pierwszy numer pisma "Wiatr od Morza". Znowu walczy o wolną Polskę i jest przekonany, że tym razem się uda.

* * *

W październiku 1981 roku Jarek Sarzyński zaczyna studia na Politechnice Gdańskiej - na Wydziale Maszynowym. W niedzielę, 13 grudnia generał Jaruzelski wprowadza stan wojenny. Bronisław nie kryje złości i rozczarowania. Zaraz w poniedziałek rano jedzie z synem do Gdańska. Chce się zorientować, co robi oświatowa Solidarność. Jarek wysiada przy politechnice. Na uczelni nic się nie dzieje, więc z kilkoma kolegami idzie do stoczni. Ojciec już tam przygotowuje strajk!

Nastrój był bojowy: - Zwyciężymy - powtarza Bronisław. - Zobaczysz, synu, wygramy!
Jarek broni bramy numer trzy, sporo ludzi tam stoi, trzymając w rękach metalowe rurki, drągi, co kto znalazł. Mróz dochodzi do -15 stopni, ale im jest gorąco, adrenalina swoje robi. Za bramą tabun uzbrojonych zomowców z pałami w rękach.
- Hurra! - zagrzewają się do boju stoczniowcy, więc zomowcy też coś krzyczą, dodając sobie odwagi, stoją tak i straszą się nawzajem, patrzą na siebie z nienawiścią. Nagle Jarka obezwładnia dwóch osiłków, którzy podeszli z tyłu tak niespodziewanie, że nie zdążył nawet podnieść swojej rurki. Pozostali mężczyźni też zostają w tej samej chwili napadnięci.
No i po walce, prowadzą wszystkich do sali BHP, tam z daleka widzi ojca.
W nocy milicyjne samochody wywożą ich w nieznane.

- Nie bałem się - mówi Jarek - czułem się nawet dumny, że broniłem bramy stoczni. - Dostaniesz 25 lat! - darł się esbek, gdy już dotarli do więzienia w Starogardzie. - Nie wierzyłem. Wydawało mi się, że oglądam film sensacyjny. Kolegium skazało mnie na dwa miesiące aresztu "za udział w strajku". W jakim strajku? Przecież nie pracowałem w stoczni, byłem studentem.
W sześcioosobowej celi - 30 osób, kryminalni traktują ich z szacunkiem.

Parę dni później pakują Jarka do czarnej wołgi, wiozą do Gdańska, przesłuchują, straszą, pokazują komunikaty wydrukowane w stoczni, podpisane: Sarzyński. Wreszcie dociera do nich, że to nie ta osoba, której szukają. Wysyłają go z powrotem do Starogardu.
- Ciekawe, gdzie jest ojciec?- zastanawia się Jarek.

* * *

Bronisław Sarzyński, członek Krajowego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej imienia Lenina, wylądował w komisariacie MO w Pruszczu Gdańskim. Milicjanci nie zorientowali się, z kim mają do czynienia, przesiedział kilka dni, rutynowe przesłuchanie przed kolegium, 4 tys. zł grzywny i do domu. Brudny, nieogolony wraca do Małego Kacka. Jest zmęczony, zmarznięty, wściekły. Naciska dzwonek, otwiera mu młody człowiek. Zuzanna, płacząc, zbiega po schodach, rzuca się mężowi na szyję.
- Jak pan mógł tak długo trzymać żonę w niepewności? - milicjant próbuje być dowcipny.
- Co pan robi w moim domu?
- Czekamy na pana - odpowiada. Z pokoju wychodzi jeszcze dwóch tajniaków.
- Przecież dopiero co od was wróciłem. Proszę, tu jest orzeczenie o grzywnie. Dajcie mi spokój!
Zdezorientowani milicjanci wycofują się, ale każą rano zgłosić się przy Okopowej, by wyjaśnić sprawę ulotki, na której jest jego nazwisko.
Postanawia zniknąć, jak trzydzieści parę lat wcześniej. Tuła się po znajomych, ukrywa się m.in. u rodziców Joli, która potem zostanie jego synową.
- Zrób mi w domu jakiś schowek - mobilizuje Jarka. - Muszę wziąć się do pracy. Syn robi podwójną ścianę w szafie. - Ile ja mogę tam stać? - marudzi tata. - Pół godziny? Godzinę? To musi być spore pomieszczenie. I wymyślił ten bunkier. Zbudowali go razem w tydzień.

* * *

Najpierw zaprojektował maszynę drukarską.
- Nie wierzyłem, że mu się to uda, ale to był zdolny inżynier i straszny uparciuch. Zrobił maszynę czcionkową, istne cudo techniki - wspomina Bogdan Borusewicz, który jako jedyny spoza rodziny wiedział, co się dzieje w piwnicy Sarzyńskiego. Przemieszkiwał też u Sarzyńskich, ukrywając się przed esbecją. - To był mój prawdziwy dom, czułem się bezpieczny - dodaje.
Jarek znosił ojcu ze składnicy złomu części potrzebne do budowy maszyny. W pół roku była gotowa. Kolega, który uczył się w technikum poligraficznym, pożyczał mu dla ojca podręczniki. Bronisław Sarzyński zaczął składać zdania - czcionka po czcionce, wiersz po wierszu... Rosły stosy ulotek, wzywających do oporu. Kilka razy poważnie się zatruł, eksperymentując z tworzywami sztucznymi, i po tych doświadczeniach pracował w masce przeciwgazowej. Z domu wyjeżdżał rzadko. W garażu kładł się na tylnym siedzeniu fiata, Jarek przykrywał go kocem i wiózł na jakieś tajne spotkanie...

* * *

W styczniu 1986 roku ukrywający się Bogdan Borusewicz zamieszkał na jakiś czas u Sarzyńskich z Aliną Pienkowską i ich małą córeczką Kingą. Mieli świętować urodziny. Bogdan miał przedtem po coś pojechać do drukarni D-1 na Stogi (drukarnia Sarzyńskiego to D-2).
Długo nie wracał, wreszcie Sarzyńscy usłyszeli przez radio o sukcesie SB: Złapano poszukiwanego od lat Borusewicza.
Kto powie Alinie?
Spakowała się w ciągu kilku minut i - nic nie mówiąc - zniknęła razem z Kingą.

* * *

Sarzyński drukował broszury i książki do 1988 roku. Gdy zaczęły się rozmowy przy Okrągłym Stole, uznał, że już spełnił swój obywatelski obowiązek. Zawsze marzył o podróżach, ale nigdy wcześniej nie udało mu się otrzymać paszportu. Wyjechał do Los Angeles.

* * *

Pierwszego lipca 2014 roku Jarosław Sarzyński, w obecności marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, przekazał Europejskiemu Centrum Solidarności zachowaną w nienaruszonym stanie podziemną drukarnię ojca. Zostanie odtworzona w ekspozycji stałej muzeum.

Bronisław Sarzyński nie żyje już od 11 lat.
- Wie pani - mówi mi Jarosław Sarzyński, gdy kończymy oglądanie bunkru drukarni - że z dokumentów IPN dowiedziałem się, kto w latach 40. donosił na ojca. Ten człowiek był niemal członkiem naszej rodziny. Kiedy jako dziecko jeździłem na wakacje do Szpikołosów, nosił mnie na rękach. Poznałem również nazwisko ubeka, który ojca wtedy przesłuchiwał i gnębił. Wrzuciłem je w wyszukiwarkę. W 2000 roku, w wolnej Polsce został odznaczony przez prezydenta! Wprawdzie tylko medalem za długoletnie pożycie małżeńskie, ale mojemu ojcu Rzeczpospolita nigdy nie przyznała żadnego odznaczenia.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki