Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Impreza legend i młodości. Co zapamiętamy z tegorocznego Open'er Festival?

Tomasz Rozwadowski
Tomasz Bołt
Zaledwie wczoraj, w nocy z soboty na niedzielę, zakończyła się w Gdyni tegoroczna edycja Open'er Festivalu. W Gdyni wystąpili m.in. Faith No More i Pearl Jam.

rzez większość swojej historii impreza nosiła nazwę Heineken Open'er Festival, w tym roku odbyła się po raz pierwszy bez sponsora tytularnego.

Zmiana sytuacji nie wpłynęła negatywnie na poziom prezentowanej muzyki, za to przyniosła podwyższenie ceny karnetów i biletów, co wpłynęło na mniejszą niż dotychczas liczbę słuchaczy. Organizatorzy będą musieli w przyszłym roku znaleźć sposób na przyciągnięcie publiczności, w innym przypadku festiwal straci na atrakcyjności. A to byłby duży cios dla łowców muzyki ze znakiem jakości Open'era. Festiwal wychował sobie całe pokolenie fanów, warto, by do tej generacji dołączyła kolejna. Trzeba będzie się o nią mocno bić, bo konkurencja nie śpi i jeśli nawet nie zaatakuje już w przyszłym sezonie, z pewnością zrobi to za dwa lata.

Zmyślna konstrukcja

Za wcześnie jednak na gaszenie, a nawet przyciemnianie światła, ponieważ Open'er 2014 zdecydowanie się udał pod względem artystycznym, a zmiany koncepcji programowej, które można było zaobserwować, są zmianami idącymi w sensownym kierunku.

Jedna wielka gwiazda na głównej scenie jednego dnia w zupełności wystarczy. Pod warunkiem że będzie to wielka nazwa lub wielkie nazwisko - i na Open'erze tak się stało. Wabikami poszczególnych czterech dni były kolejno: The Black Keys, Pearl Jam, Jack White i Faith No More. The Black Keys i Jack White to muzycy, którzy wielkie kariery zrobili już w nowym tysiącleciu. Pozostali zdobyli sławę na początku lat 90. i obecnie mają już status legend muzycznych.

Parytet pokoleniowy został wiec zachowany, a równocześnie wszyscy headlinerzy trafiają w gusta szerokiej grupy słuchaczy, która jest w stanie zaakceptować nie tylko swoje ulubione dźwięki, ale także brzmienia w miarę pokrewne. Gwiazdy są także barometrem kondycji festiwali i to one głównie są zapamiętywane przez większość uczestników.

Wszyscy z wymienionych spełnili pokładane nadzieje, a należy także pochwalić dobór artystów, którzy ich na głównej scenie poprzedzali i następowali po nich. Interpol i Foster The People w środę, MGMT i Rudimental w czwartek, Foals i Lykke Li w piątek oraz The Horrors i Phoenix w finałową sobotę byli w komplecie artystami, którzy zaistnieli w ostatnim dziesięcioleciu, są aktualni, grają dzisiejszą muzykę.

Idealnie więc dopełniali to, co miały do zaproponowania główne gwiazdy. Każdy z tych koncertów mógł się podobać, a nie zabrakło także błysków, czyli znakomitych występów Interpolu, Foals, Lykke Li i Phoenix.

Jak zwykle bardzo ciekawe koncerty można było wyłapać na scenie namiotowej, ale w tym roku świetne występy zdarzały się także na Here & Now Stage (dawna scena World) oraz na Alter Stage. To ważne, że poziom scen się wyrównuje, ponieważ poszerza to słuchaczom pole wyboru i stwarza sytuację, w której nie ma już estrad lepszych i gorszych, są tylko mniejsze lub większe.

Ze sceny namiotowej pochodzi największe odkrycie tegorocznego festiwalu, amerykański duet Darkside, który wydał pierwszy album zaledwie jesienią ubiegłego roku. Dwaj artyści znani już z wcześniejszych przedsięwzięć, Nicolas Jaar i Dave Harrington, stworzyli odkrywczą krzyżówkę muzyki elektronicznej (zwłaszcza dark ambient i dubstepu) z bluesem i rockiem progresywnym. Słuchając tego koncertu, można było odnieść wrażenie uczestniczenia w istotnym wydarzeniu, które może mieć konsekwencje w muzyce nadchodzących lat.

Pod namiotem bardzo dobre koncerty dali także artyści już wypromowani i cieszący się znaczną popularnością. Kapitalne były występy Wild Beasts, The Afghan Whigs, Warpaint i Metronomy, które miały dla festiwalu także takie znaczenie, że przyciągały ich fanów, równocześnie mogąc zainteresować wszystkich słuchaczy o otwartych uszach i umysłach.

Wspomniane koncerty były inteligentnie dopełnione przez przedstawicieli polskiej sceny muzycznej oraz zagranicznych debiutantów. W tym roku po raz pierwszy nie było krajowych gwiazd na scenie głównej, więc znanych polskich muzyków można było posłuchać pod namiotem. Były to nowe projekty wykonawców, którzy zrobili kariery w zespołach: pod szyldem Night Marks Electric Trio & Archeo ukrywają się Sistars, czyli siostry Przybysz, Misia Ff to liderka tria Trés.b Misia Furtak, a Rojek to oczywiście Artur Rojek, były frontman Myslovitz oraz szef katowickiego OFF Festivalu.

Dobre, bo polskie

Polską muzyką można się było nasycić także na pozostałych scenach. Hanimal, Wild Books, Jerz Igor, Hello Mark, Hatti Vatti & Lady Katee, Kaseciak, Szezlong, a zwłaszcza Król i Daniel Spaleniak to wykonawcy, którzy potwierdzają opinię o niemającej precedensu koniunkturze w krajowej muzyce, ludzie, którzy mają szansę w najbliższym czasie gruntownie przemeblować hierarchię na polskiej scenie. Jeśli dodać do tego także szeroko reprezentowanych na tegorocznym Open'erze przedstawicieli elektronicznej awangardy, można przewidywać, że nie będziemy się nudzić w najbliższych latach. A i powody do dumy z międzynarodowych karier rodaków się znajdą.

Nie tylko muzyka

Na muzyce jednak prezentacja współczesnej polskiej kultury na Open'erze się nie kończy. Festiwal postrzega ją jako całość, od kilku lat więc integralną częścią festiwalu są teatr i sztuki wizualne. Tak było i w bieżącym roku.

Na Open'erze 2013 można było zobaczyć aż cztery głośne i bardzo wysoko oceniane przedstawienia teatralne. Tym razem pokazano dwa spektakle, ale nie ustępowały one poziomem i klasą ubiegłorocznym. Były to "Opowieść zimowa" Mai Kleczewskiej oraz "Dziady" w reżyserii Radosława Rychcika. Oba przedstawienia wpisują się w open'erową wizję kultury jako otwartej całości, nieodwracającej się plecami do tradycji, ale przede wszystkim zainteresowanej teraźniejszością i próbującej pokazać i skomentować rzeczywistość. Na spektakle można się było dostać jedynie po uprzedniej rezerwacji.

W dziedzinie sztuk wizualnych do eksponowanych na otwartej przestrzeni znanych z poprzednich lat kolorowego totemu Maurycego Gomulickiego i "Antka" Pawła Althamera dołączyła trzecia instalacja - monumentalna konstrukcja ze słomy Joanny Rajkowskiej. W wyznaczonych godzinach kłębiły się pod nią tłumy open'erowiczów, chcących się dostać do wnętrza gigantycznej beli. Największym wydarzeniem festiwalu w tej dziedzinie był osobny pawilon wystawienniczy powstały przy współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Można było zobaczyć w nim prace m.in. Zbigniewa Libery, Mirosława Filonika, Mirosława Bałki, Pawła Althamera i Piotra Uklańskiego. Najlepszą możliwością odbioru wystawy było zwiedzanie jej w towarzystwie profesjonalnych przewodników.

Czymś jeszcze, co się udało na tegorocznym festiwalu, była pogoda. Choć zapowiadano opady, zwłaszcza na pierwsze dwa dni, na Open'erze 2014 nie spadła ani kropla deszczu. Wprawdzie wieczory bywały chłodne, można jednak powiedzieć z pełnym przekonaniem, że festiwal uszedł nam na sucho, co miało znakomity wpływ na rozmaite festiwalowe aktywności.
Do nowych open'erowych trendów można również zaliczyć rozkwit mody na food-trucki, które niemal zdominowały festiwalową ofertę gastronomiczną. Mobilne bary z powodzeniem konkurują z tradycyjnymi stoiskami i to zjawisko można zaliczyć do objawów zdrowej konkurencji. A bez konkurencji, jak wiadomo, nie ma rozwoju.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki