Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Panie szofer, gazu! - czyli nauka jazdy w II RP [ZDJĘCIA]

Marek Ponikowski
Ruch uliczny na ul. 17 Lutego w Gdyni, początek lat 30. W polu widzenia trzy samochody...
Ruch uliczny na ul. 17 Lutego w Gdyni, początek lat 30. W polu widzenia trzy samochody... Pocztówka z epoki
Od czego szymują koła i jak wygląda olej silnikowy - na takie pytania musieli przed wojną odpowiadać kandydaci na kierowców.

No, gotowi? Zapłon opóźniony, gaz dodany. Zapłon do góry, gaz w dół. Teraz włączyć baterię - w lewo, pamiętajcie - w lewo. - Odezwało się jakby brzęczenie gigantycznej pszczoły. - Słyszycie? To jest trzeszczenie na cewkach. Jeżeli tego nie ma, trzeba wyregulować albo opiłować styki. (...)

A to tutaj to jest korba. Widzicie ten drucik wystający z chłodnicy? To jest ssanie. (...)

Ale nie trzeba zanadto ciągnąć, bo zaleje. Teraz puszczam drut i kręcę jak cholera, a jak tylko złapie, lecę do wozu, przyśpieszam zapłon, a zmniejszam gaz, sięgam ręką i przerzucam na magneto - widzicie, tu gdzie pisze "Mag"? - i gotowe.

W książce Johna Steinbecka "Na wschód od Edenu" ten monolog wygłaszał sprzedawca z firmowego salonu do Kala i Abla, synów Adama Traska, świeżo upieczonego właściciela Forda T. O zasadach ruchu drogowego nie było mowy, bo w czasach, gdy miała miejsce ta emocjonująca scena, około roku 1910, nikt na kalifornijskiej prowincji podobnymi drobiazgami się nie przejmował.

Ze wspomnień inżyniera Witolda Rychtera, który znał z autopsji początki polskiej motoryzacji - jako kierowca, zawodnik w rajdach i wyścigach, współautor przepisów, a także instruktor i egzaminator na kursach - wynika, że w Polsce było kiedyś podobnie.

Wprawdzie już w roku 1918 działające od czasów rozbiorowych automobilkluby tworzyły komisje sprawdzające umiejętności kandydatów na "szoferów", ale była to działalność społeczna, nieuregulowana żadnymi przepisami.

- Pojawiły się pierwsze prawa jazdy w postaci najpierw zielonych książeczek z podanymi najważniejszymi przepisami drogowymi - pisał Rychter w wydanych w roku 1981 "Dziejach samochodu" - a następnie prawa jazdy z podziałem na kategorie i klasy uprawniające do prowadzenia samochodów benzynowych, parowych, elektrycznych lub z innym napędem. Kategoria I obejmowała wszelkie pojazdy, IIA - samochody do 6 cylindrów włącznie, IIB - samochody marki Ford T, a V - motocykle z wózkami i bez wózków.

Czym mogły się różnić "wszelkie pojazdy" od "samochodów do 6 cylindrów włącznie", trudno dociec. Łatwo natomiast wyjaśnić inną zagadkę, czyli osobną kategorię prawa jazdy na Forda T. Otóż w tym aucie wszystko było inaczej. Planetarną skrzynią biegów sterowało się za pomocą pedałów, a do dawkowania paliwa do gaźnika służyła przesuwna dźwigienka na kierownicy. Można było hamować, włączając bieg wsteczny, ale istniało ryzyko, że samochód najpierw się zatrzyma, a potem sam zacznie jechać do tyłu. - Pan szanowny to prawdziwy kierowca, czy na Forda? - pytano w środowisku automobilowym.

Już w roku 1921 wydano pierwsze ujednolicone "Przepisy o ruchu pojazdów mechanicznych na drogach publicznych", na tamte czasy bardzo przyzwoicie opracowane. Rzecz jednak w tym, że nikt ich nie egzekwował. Wojewodowie, a nawet starostowie wydawali własne prawa, a kierowcy musieli się do nich stosować podczas przejazdu przez teren podległy lokalnej władzy.

Na przykład Komisarz Rządu na miasto stołeczne Warszawę wydał w 1925 roku rozporządzenie zawierające spis ulic, na których nie wolno było przekraczać prędkości 15 km/godz. oraz wykaz miejsc objętych zakazem postoju. Dokument zawierał też m.in. przepis, że policjanta stojącego na jezdni należy omijać z prawej strony. Prawo zabraniało prowadzenia samochodu czy motocykla po alkoholu, ale sędziowie traktowali pijanych sprawców wypadków wyrozumiale: ot, wypił, nie wiedział, co robi…

***
Niedawno redaktor Jerzy Iwaszkiewicz ubolewał w "Moto Gratce" nad trudnością pytań, którymi dręczone są osoby ubiegające się dziś o prawo jazdy oraz nad bezwzględnością egzaminatorów. Wpadł mi w ręce zestaw tematów egzaminacyjnych z roku 1934, które dla uczniów swojej szkoły (Warszawa, Nowy Świat 42) przygotował niejaki A. Tuszyński.

Kursy pana Tuszyńskiego szczyciły się w ogłoszeniach prasowych awangardowymi metodami szkolenia, m.in. wykorzystaniem filmów instruktażowych, zajęciami w warsztatach i modelarni (?) oraz "nauką jazdy na najnowocześniejszych wozach".

Tu mała dygresja: w wiele lat później chodziłem pod ten sam adres na kurs kierowców, prowadzony przez Polski Związek Motorowy. Wykłady odbywały się w ciasnej, obskurnej, ciemnej od dymu papierosowego salce, nie było żadnych filmów, a jeździliśmy zdezelowanymi Warszawami, których przy największej dozie dobrej woli nie można było nazwać "najnowocześniejszymi wozami".

Program, który przerabiali z kursantami wykładowcy pana Tuszyńskiego, zwaliłby z nóg każdego współczesnego kandydata na kierowcę. Cóż bowiem powiedzieliby państwo na takie tematy, jak na przykład:

  • Kolejność pracy silników 4-ro i 6-cio cylindrowych
  • Regulacja gry w zaworach bocznych i górnych
  • Przyczyny gotowania się wody i co wtedy robić
  • O czym należy pamiętać w mrozy przy rozruchu na postojach i garażu
  • Jak wygląda olej i jego gatunki (silnikowy)
  • Co smaruje się dodatkowo w silniku
  • Pożar karburatora - jego przyczyny i co robić
  • Co znaczy, gdy starter wyje i nie kręci kołem rozpędowym
  • Jak rozpoznać, czy sprzęgło się ślizga i przyczyny tego
  • Od czego szymują koła

Wybrałem dziesięć spośród ponad setki problemów, które osiemdziesiąt lat temu musiał opanować kandydat na kierowcę. Zmieniły się samochody, zmienił się język techniczny i nikt dziś nie wymaga od kierowcy, aby wiedział na przykład, co to jest "kula reakcyjna" (wbrew pozorom termin odnosił się do wału napędowego!) ani też "od czego bywa ciężkie kierowanie".

W świetle wspomnień inżyniera Rychtera nie dziwi też, że przepisom ruchu drogowego poświęcono w programie kursów A. Tuszyńskiego mniej więcej tyle samo miejsca, co smarowaniu silnika oraz karburacji. Jeszcze pod sam koniec międzywojennego dwudziestolecia na tysiąc mieszkańców najbardziej w Polsce zmotoryzowanego województwa pomorskiego przypadało 2,6 samochodu osobowego, zaś w najbiedniejszym województwie poleskim wskaźnik ten wynosił 0,17. Spotkanie dwóch aut na drodze bywało wydarzeniem…

(W cytatach zachowano oryginalną stylistykę i pisownię)

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Panie szofer, gazu! - czyli nauka jazdy w II RP [ZDJĘCIA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki