Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Internet, politycy i niewydolność serca

Dorota Abramowicz
Pewien zaprzyjaźniony lekarz powiedział mi, że tak naprawdę nie mam wyjścia. W pewnym momencie swojego życia, tak jak znaczna większość obywateli, zostanę pacjentką albo kardiologa, albo onkologa. Przy czym statystycznie rzecz biorąc, u kardiologa mam większe szanse.

Podobną świadomość ma wielu mieszkańców Trójmiasta. Są wśród nich politycy różnych opcji (od PO, przez PiS, po lewicę), samorządowi urzędnicy, internauci korzystający z Facebooka, byli, przyszli i obecni pacjenci oraz ich rodziny. Od tygodnia coraz więcej osób przyłącza się do zmasowanej obrony istnienia trzech oddziałów kardiologicznych trójmiejskich szpitali, z których pomocy korzystało rocznie ponad 5 tys. chorych. Piszą listy, komentarze, tworzą stronę "NIE zamknięciu oddziałów kardiologicznych w Trójmieście!!!".

Zastanawiają się też nad logiką decydentów, którzy uznali, że pozbawionym pomocy 38-łóżkowego oddziału chorym z Gdyni wystarczy 10 łóżek w sąsiednim gdyńskim szpitalu, ewentualnie perspektywa dojazdu do szpitala w Wejherowie (o ile się tam dla nich znajdzie wolne miejsce). Przy okazji, czekając na decyzję NFZ i minister zdrowia, autorzy listów i wpisów na Facebooku zaczynają robić to, co jest dla każdej władzy niewygodne - zadają pytania.

Przy okazji protestów w sprawie likwidowanych oddziałów kardiologicznych autorzy listów i wpisów w internecie zaczynają robić to, co jest dla każdej władzy niewygodne - zadają pytania

Pytania dotyczą przede wszystkim prywatnej spółki, która przejęła kontrakt na 15 mln zł, zabrane szpitalom marszałkowskim z Gdańska i Gdyni. Spółka wykonuje kardiologiczne zabiegi interwencyjne, ratujące życie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie śmiałby podważać sensu istnienia takiego ośrodka. Coraz więcej osób mówi jednak otwarcie - ten kontrakt tak naprawdę rozłożył do tej pory w miarę sprawny system opieki kardiologicznej na Pomorzu.

Nie wszyscy chorzy na serce mają zawał i trafiają na zabieg, a nawet jeśli trafiają, to później muszą i tak korzystać z pomocy kardiologii niezabiegowej. Takiej, na którą teraz zabrakło pieniędzy. Kiedyś jednak, decyzją urzędnika, kardiologię interwencyjną (opłacalną, bo wysokopłatną) i niezabiegową (na nią zawsze dawano o wiele mniej) wrzucono do jednego worka. Nic więc dziwnego, że prywatne podmioty wybierają z owego worka rodzynki, oczekując zysków. Szpitale publiczne również chciałyby zarabiać, ale oprócz zysków, mają też misję (czytaj - zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego) do wypełnienia. Bez rodzynek oferowane przez nie ciasto traci wartość.

Według dyrektor NFZ, o tym że trzeba będzie zabrać pieniądze szpitalom marszałkowskim i przekazać je prywatnej spółce, miały wiedzieć władze samorządowe Pomorza. A internauci przy okazji przypominają, że spółka - konkurencyjna dla innych szpitali marszałkowskich - z błogosławieństwem władz znalazła miejsce również w podlegającym marszałkowi szpitalu w Wejherowie. I pytają - czy aby na pewno nie ma z tym nic wspólnego fakt, iż były dyrektor Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego starał się o fotel prezydenta Wejherowa? Pytań, jeśli się okaże, że za likwidację części trójmiejskiej kardiologii trzeba będzie zapłacić (chociażby w odprawach dla pracowników), będzie się pojawiać coraz więcej. Odpowiedzi nie unikniemy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki