Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica niedzielnego spaceru ulicami Gdańska czasu odbudowy [ZDJĘCIA]

Marek Adamkowicz
Niedzielny spacer po Gdańsku. Edmund Flisikowski wziął na tę okazję aparat fotograficzny zorka 3. Wcześniej miał aparaty skrzynkowe, harmonijkowe, ale ten to była całkiem inna jakość. Żeby wypróbować radzieckie cudeńko, warto było poświęcić cały, 36-klatkowy film. Godne uwiecznienia obiekty czekały na Głównym i Starym Mieście.

Nowe życie Gdańska
Gdańsk na zdjęciach wykonanych przez Edmunda Flisikowskiego w marcowy poranek 1957 roku tylko nieznacznie przypomina miasto, w którym przyszedł na świat ćwierć wieku wcześniej. Historyczne śródmieście wciąż podnoszono z gruzów, tyle że nie było to wierne odtwarzanie dawnej zabudowy.

- Wprawdzie około dziewięćdziesięciu procent śródmieścia było wypalone - wspomina gdańszczanin. - Niektóre kamienice można było jeszcze uratować, ale zazwyczaj rozbierano ruiny i wszystko stawiano od podstaw.

Radykalnej przebudowy nie uniknął dawny Teatr Miejski na Targu Węglowym. Widać go na kilku zdjęciach, z których jedno zostało wykonane z miejsca, gdzie dzisiaj znajduje się Pasaż Królewski. Przy zrujnowanej fasadzie piętrzą się gruzy, brakuje też charakterystycznej kopuły. Z jej powodu budynek nazywano przed wojną "młynkiem do kawy".

Według Edmunda Flisikowskiego pierwsza kolumna z prawej strony została pod koniec wojny zniszczona, więc wymurowano ją na nowo. Na fotografii widać, że faktycznie różni się ona od pozostałych. Odtwarzając kolumnę, być może zakładano, że teatr zostanie zachowany w dawnym kształcie, ale ostatecznie stało się inaczej. Wzniesiono obiekt przypominający raczej betonowy sarkofag niż świątynię sztuki.

Zdjęcia Edmunda Filisikowskiego z pozoru są całkiem zwykłe. Wędrując ulicami Starego i Głównego Miasta, stworzył on zapis niedzielnego poranka w Gdańsku, który w owym czasie żegnał się z reliktami przedwojennego świata, przyjmując współczesne, znane nam wszystkim oblicze. Spojrzenie w przeszłość pozwala nam zobaczyć, jak wiele się zmieniło w ciągu tych 57 lat.

- W tamtym czasie na Targu Węglowym można jeszcze było zobaczyć tramwaje - dodaje pan Edmund. - W 1959 roku zamknięto przejazd pod Złotą Bramą, a szyny zdemontowano.

Po wojnie były w Gdańsku jeszcze inne tory. Prowadziły od Kaplicy Królewskiej w stronę Młynisk. Jeździły po nich wagoniki z gruzem, ale w tych transportach było też sporo dobrej cegły. Aż żal było ją wyrzucać.
- Jako uczniowie pomagaliśmy w odgruzowywaniu - przyznaje Edmund Flisikowski. - Dorabiałem też trochę, wywożąc gruz furmankami. Jechało się wtedy na Miałki Szlak. Za każdy kurs dostawałem kwitek do wypłaty.

Skarby z piwnicy

Zdarzało się, że w ruinach znajdowano "skarby". Na dobrą sprawę zaraz po wojnie każdy robotnik był, jeśli tak można powiedzieć, archeologiem. Odkopując piwnice, wyciągano meble, porcelanę, niekiedy butle z winem - rocznik nie miał najmniejszego znaczenia. Wystarczyło kilka łyków, a procenty uderzały do głowy.

Czy to był szaber? Zależy. Bywało, że handel rzeczami wyciągniętymi z opuszczonych budynków, zwłaszcza w pierwszych powojennych miesiącach, dawał szansę na przeżycie. Trzeba tylko było wiedzieć, gdzie szukać i komu sprzedać. Zabraną z wrzeszczańskich koszar kawę i szczotki ryżowe pan Edmund wymieniał na bardziej potrzebne dobra. U wracających z Zachodu żołnierzy załatwiał papierosy angielskie i amerykańskie, a potem wymieniał je u wopistów z Zaspy na komiśniak. Inni "camele jak bele" i "luki striki z Ameryki" [chodzi o papierosy Lucky Strike] sprzedawali na rynku we Wrzeszczu. Dzisiaj na placu Wybickiego, gdzie było targowisko, pomnikowy Oskar Matzerath uderza pałeczkami w swój brązowy werbel.

Nie każde znalezisko dało się przehandlować, nie każde cieszyło. Kiedy któregoś razu pan Edmund przyniósł do domu "Mein Kampf", matka od razu wrzuciła książkę do pieca.

Lekcja niemieckiego

Przeczytanie wynurzeń Führera zapewne nie byłoby problemem (chodzi oczywiście o znajomość języka). Edmund Flisikowski zna bowiem niemiecki równie dobrze jak polski. U Polaków mieszkających przed wojną w Wolnym Mieście to rzecz całkiem normalna.

- Rodzice sprowadzili się do Gdańska z Kociewia - opowiada. - Matka znalazła pracę w polskim urzędzie pocztowym w Nowym Porcie, który obsługiwał przesyłki zamorskie. Ojciec, z zawodu kowal-ślusarz, dostał zatrudnienie w Stoczni Schichaua. Później przeniósł się na kolej.

Pan Edmund początkowo uczył się w tzw. polskiej szkole senackiej. Kiedy wybuchła wojna, chodził już do klasy drugiej, ale wtedy Niemcy przenieśli go z powrotem do klasy pierwszej w szkole niemieckiej.

Wejście Sowietów do Gdańska przeżył jako nastolatek. Czas był przerażający - gwałty, rabunki, podpalenia, a przede wszystkim wielka poniewierka. Gdańszczan wywożono za Odrę, ich miejsce zajęli Polacy-przesiedleńcy. W większości nie rozumieli oni miejscowych realiów.

- Miałem to szczęście, że po wojnie trafiłem w szkole na nauczycieli, którzy wiedzieli, jak wyglądało życie Polaków w Wolnym Mieście. Oni podchodzili do nas inaczej, wyrozumiale - podkreśla gdańszczanin.

Takim człowiekiem był m.in. Zbigniew Rynduch, historyk literatury, który organizował, a następnie kierował II Państwowym Gimnazjum i Liceum we Wrzeszczu. Przed wojną pracował on jako nauczyciel w Gimnazjum Polskim w Gdańsku. Pan Edmund do dzisiaj zachowuje go w życzliwej pamięci.

Pomimo wszystkich nieszczęść, jakie przyniosła wojna, pomimo napięć pomiędzy tak zwanymi autochtonami a nowymi mieszkańcami Gdańska, czas powojenny niósł nadzieję na odrodzenie miasta. Wyczuwało się nadzieję, nawet entuzjazm, że mimo niewyobrażalnych wręcz strat podnosi się ono z kolan. Może tylko nie spodziewano się, że odbudowa Głównego Miasta potrwa tak długo i że niemal siedemdziesiąt lat po wojnie nie będzie jeszcze zakończona.

Po 57 latach od niedzielnego spaceru tylko jedna rzecz nie daje Edmundowi Flisikowskiemu spokoju: kim była i co się stało z dziewczynką, która w okolicach Ratusza Staromiejskiego poprosiła go o zrobienie zdjęcia. Dzięki temu, że nie odmówił, już na zawsze wpisała się w fotograficzny krajobraz Gdańska.

Edmund Flisikowski od wielu lat jest przewodnikiem po Gdańsku.

Amatorski fotoreportaż Edmunda Flisikowskiego z 1957 roku pokazuje, jak wyglądała odbudowa Gdańska i jak znikały relikty przedwojennego miasta. Spacerując z aparatem zorka, uwiecznił m.in. Targ Węglowy, wypalone kamienice na Długim Pobrzeżu oraz odbudowę kamienic na Głównym Mieście

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki