Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci, które żyją dzięki sercom pobranym w Gdańsku

Jolanta Gomadzka-Anzelewicz
Zuzia przez 10 miesięcy żyła ze sztuczną komorą serca. Specjalne dreny łączyły ją z olbrzymią maszyną,  która stała koło jej łóżka
Zuzia przez 10 miesięcy żyła ze sztuczną komorą serca. Specjalne dreny łączyły ją z olbrzymią maszyną, która stała koło jej łóżka Archiwum
Transplantacji się nie planuje. O jej terminie decyduje Los. Do ciężko chorych dzieci uśmiecha się rzadko - w Polsce rocznie wykonuje się do kilku takich przeszczepów serca, bez porównania mniej niż u dorosłych. Mali pacjenci ze skrajną niewydolnością serca najczęściej odchodzą. Bo aby ktoś dostał nowe życie, ktoś musi umrzeć. A śmierć dziecka jest tak wielką traumą dla rodziców, że lekarze najczęściej nie mają odwagi pytać, czy wyrażą zgodę na oddanie jego serca do przeszczepu.

Połowa września tego roku. Do Szpitala Dziecięcego na Polankach w Gdańsku karetka przywozi 9-miesięczne niemowlę. Dziecko jest nieprzytomne, trafia na oddział intensywnej terapii medycznej. Rozpoczyna się heroiczna walka o jego życie. Niestety, kończy się przegraną. Badania potwierdzają masywny wylew krwi do mózgu. Niemowlę od urodzenia miało nieprawidłowe naczynia krwionośne. Gdy pękły, nie było już dla niego ratunku.

Początek listopada. Karetka na sygnale przywozi do Pomorskiego Centrum Traumatologii półtorarocznego chłopczyka z ciężkim urazem głowy. Lekarze robią co w ludzkiej mocy, w końcu się poddają. Dziecko umiera. Jego narządy mogą jednak uratować kilkoro dzieci.

W tym samym czasie w szpitalu w Zabrzu na przeszczep czeka półroczny Allanek. Przyszedł na świat z ciężką, złożoną wadą serca. Choroba powoduje, że chłopiec prawie się nie rozwija. Nie rośnie, nie przybiera na wadze. Od kilku miesięcy jej wskazówka zatrzymuje się na pięciu kilogramach. Kardiochirurdzy rozkładają ręce - wada jest nieoperacyjna. Jedyną szansą dla dziecka jest transplantacja, ale w Polsce przeszczepów serca u tak małego pacjenta jeszcze nie wykonywano. Poza tym skąd wziąć dawcę, którego serce by pasowało?

Nowego serca rozpaczliwie potrzebuje też mała Zuzia Pietrzak z okolic Rabki. Jej historię poznała cała Polska. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie Prokocimiu Zuzia praktycznie zamieszkała w wieku trzech miesięcy. Dość szybko została zakwalifikowana do przeszczepu. Cudem do niego dotrwała. Serce miała tak słabe, że nie było w stanie pompować krwi tak, by docierała do całego organizmu. Zuzia nie miała jak się nauczyć chodzić, większą część życia spędziła w szpitalnym łóżeczku, podłączona do medycznej aparatury.

Dla prof. Janusza Skalskiego, szefa dziecięcej kardiochirurgii, to pacjentka wyjątkowa. Pierwsza w Polsce, która przez blisko rok żyła dzięki wszczepionej sztucznej komorze serca.

- W grudniu ubiegłego roku stan Zuzi gwałtownie się pogorszył - wspomina prof. Skalski.
Oczekiwanie na dawcę mogło jej wydłużyć jedynie mechaniczne wspomaganie krążenia sztucznymi komorami. W Polsce takie komory wykorzystywano już m.in. w Gdańsku, ale u dorosłych. W Niemczech światowej sławy kardiochirurg prof. Roland Hetzer stworzył właśnie "Berlin Heart", czyli sztuczne serce dla dzieci. Prof. Skalski postanowił zdobyć je dla Zuzi. Pomogła mu w tym Fundacja Radia ZET, która sfinansowała zakup.

- Dwa dni przed sylwestrem rocznej dziewczynce wszczepiono sztuczną lewą komorę. Specjalne dreny łączyły ją z olbrzymią maszyną, która stała koło jej łóżka.
- To brutalna metoda, ale jedyna, która mogła pozwolić wydłużyć czas oczekiwania na dawcę - mówi prof. Skalski. Według doniesień światowych, przeciętny czas korzystania ze sztucznej komory serca przez dziecko sięga połowy roku. Choć Zuzia od początku była na pierwszym miejscu listy oczekujących na przeszczep, na sztucznych komorach musiała wytrzymać aż 10 miesięcy. I udowodniła tym samym Ministerstwu Zdrowia, że taka procedura również w naszym kraju jest chorym potrzebna. Bo do tej pory nie była finansowana.
Zaczęła się walka z infekcjami, odleżynami od drenów, osteoporozą, zanikiem mięśni. Lekarze liczyli jeszcze na to, że odciążone serce Zuzi zregeneruje się choć częściowo, ale ono zwłókniało. Każdego dnia groziła jej śmierć. Dzięki staraniom prof. Skalskiego mała pacjentka została zakwalifikowana do przeszczepu serca w Wiedniu. Mijał kolejny miesiąc, a dawcy serca nie było.

Kiedy do szpitalnego koordynatora ds. przeszczepów w Pomorskim Centrum Traumatologii przyszedł sygnał z OIOM, że pacjent zmarł i jest potencjalny dawca, kilka działań rozpoczęło się jednocześnie.

- Komisja złożona z lekarzy różnych specjalności musiała ocenić, czy na pewno doszło do śmierci mózgu - tłumaczy dr med. Maciej Chojnicki, kardiolog inwazyjny z oddziału kardiochirurgii Kliniki Chirurgii i Urologii Dzieci i Młodzieży w PCT. Procedura jest szczegółowo opisana i trwa dwa dni. W przypadku dzieci jest trudniejsza, bo młody organizm ma większe możliwości regeneracyjne.
- Decyzja o tym, czy jego narządy będą wykorzystane do przeszczepu, należy jednak wyłącznie do rodziców - podkreśla dr Chojnicki.

Choć prawo tego nie wymaga, bez ich zgody nigdy się ich nie pobiera.
- Takie rozmowy, przeprowadzane zwykle przez anestezjologa, są najtrudniejsze - przyznaje dr Chojnicki. - Rodzice są w szoku, śmierć dziecka to olbrzymia tragedia, lekarz nie ma odwagi zapytać.
- Jesteśmy tylko ludźmi, pytanie ich o zgodę w takim momencie jest przerażające dla każdego lekarza - dodaje prof. Janusz Skalski. Brak ich zaangażowania i niechęć rodziców to, zdaniem profesora, główne przyczyny tego, że zarówno w Polsce, jak i na świecie rzadko się wykonuje przeszczepy serca u najmłodszych.
- Część rodziców taką ewentualność kategorycznie odrzuca, wielu jednak podejmuje tę trudną decyzję, żeby pomóc innym dzieciom - mówi dr Chojnicki. - To wielka sprawa.

"Tak" powiedzieli rodzice zmarłych pacjentów z Gdańska. Lekarze wspominają, że kilka dni po pobraniu jedna z mam zadzwoniła na OIOM i pytała, czy narządy jej dziecka kogoś uratowały. A ratują zwykle kilkoro dzieci, bo pobiera się serce, obie nerki , wątrobę... W przypadku serca wymogi co do zgodności dawcy i biorcy są mniejsze. Wystarczy ta sama grupa krwi i odpowiednie jego gabaryty. Dawca musi być w podobnym wieku; najlepiej gdy jest nieco starszy. Gdyby jednak serce było zbyt duże, lekarz miałby problem z umieszczeniem go w klatce piersiowej pacjenta.

- Serce musi się tam zmieścić, ale musi też mieć siłę, by krew pompować - wyjaśnia dr Chojnicki. - No i oczywiście serce dawcy musi być zdrowe. Badanie echokardiograficzne pozwala ocenić, jak serce pracuje, czy nie ma wrodzonych wad, uszkodzonych zastawek, cech infekcji. Sprawdza się też, czy potencjalny dawca nie jest zakażony wirusem żółtaczki typu B lub C, czy przypadkiem w jego organizmie nie rozwija się białaczka. Na sukces transplantacji serca pracuje wielu ludzi.
To, że się udało ocalić życie Zuzi i Allanka, jest olbrzymią zasługą ośrodka w Gdańsku, a szczególnie szefa dziecięcej kardiochirurgii, doktora Ireneusza Haponiuka - uważa prof. Janusz Skalski. Doktor Haponiuk to niezwykle cenna "zdobycz" dla Pomorza. Wybitnie zdolny, świetnie wyszkolony w Zabrzu i w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka, uczeń prof. Zbigniewa Religi. Zwykle serce dawcy pobiera ekipa kardiochirurgów z ośrodka, który będzie go wszczepiał. Tym razem było inaczej. Na osobistą prośbę prof. Mariana Zembali, szefa kardiochirurgii w Zabrzu, serce dla Allanka pobierał dr Haponiuk.

- Technicznie nie jest to trudne - protestuje dr Haponiuk. - Wymaga tylko dużej odporności psychicznej. W obu tych przypadkach serca były maleńkie. Ważyły 40-50 gramów. To niezwykłe przeżycie. Serce, które się wycina, bije. A na drugim końcu Polski czeka na nie śmiertelnie chore dziecko. Zdaniem doktora Haponiuka, przeszczep serca to jednak przede wszystkim olbrzymia operacja logistyczna, której powodzenie zależy od wielu ludzi. Od momentu zatrzymania serca dawcy do chwili, gdy zacznie bić w piersi biorcy, nie mogą minąć więcej niż cztery godziny. A sam przelot z Gdańska do Krakowa Prokocimia zabiera połowę tego czasu. Gdy dr Haponiuk wchodził na salę operacyjną, karetka na sygnale czekała już pod szpitalem, a w Rębiechowie śmigłowiec grzał silniki. Tego nauczył go prof. Religa. Gdy stawką było ludzkie życie, nie było dla niego rzeczy niemożliwych.

- W którąś Wigilię w Zabrzu umierała nam młoda dziewczyna - wspomina dr Haponiuk. - W ostatniej chwili dawca dla niej znalazł się w Lublinie. Na dworze mróz, zadyma, tragiczne warunki pogodowe. Śmigłowce sanitarne, 12 pułk transportu lotniczego odmówiły. Koordynator przeszczepów serca wykręcił numer Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego. Jego osobisty pilot podjął decyzję: lecimy. Do Lublina wystartował TU-154 M, ten sam który się rozbił pod Smoleńskiem.
- Siedziałem w salonce, na fotelu prezydenta, trzymałem pojemnik z sercem do przeszczepu - relacjonuje doktor. - Dziewczyna przeżyła.

Półroczny Allanek, który dostał serce z Gdańska, jest najmłodszym pacjentem w Polsce, który się doczekał transplantacji. W drodze na blok operacyjny, gdzie do zabiegu przygotowywano Zuzię, prof. Janusz Skalski dostał zawału. Jak sam mówi - napięcie było zbyt duże, jego serce nie wytrzymało. Przeszczep serca Zuzi - pierwszy w Uniwersyteckim Szpitalu w Prokocimiu, przeprowadził jego zespół, wspierany przez kardiochirurgów z Zabrza. Stan Zuzi się poprawia. Profesor Skalski wraca do zdrowia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki