Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Ewa Nawrocka o życiu i literaturze Stanisławy Fleszarowej-Muskat [ROZMOWA]

rozm. Barbara Szczepuła
Prof. Ewa Nawrocka: Fleszarowa-Muskat miała łatwość pisania, ale pisała za dużo
Prof. Ewa Nawrocka: Fleszarowa-Muskat miała łatwość pisania, ale pisała za dużo Tomasz Bołt
O kawiarnianych sopockich romansach sprzed pół wieku, małżeńskich zdradach, które kończą się happy endem, o borykających się samotnie z życiem żonach marynarzy, czyli o tym, dlaczego Fleszarowa-Muskat znowu podbija serca czytelniczek, mówi Ewa Nawrocka, profesor literatury polskiej Uniwersytetu Gdańskiego, w latach 2005-2008 kierownik Zakładu Teorii Literatury Instytutu Filologii Polskiej UG, wiceprezeska Polskiego Towarzystwa Szekspirowskiego; członkini zarządu Fundacji im. Stanisławy Fleszarowej-Muskat.

Czy była Pani kiedyś fanką powieści Stanisławy Fleszarowej-Muskat jak - podobno - spora część kobiet z Trójmiasta i okolic?
Ależ skąd! Byłam bardzo krytyczna. Czy jednak mogło być inaczej w przypadku młodej adeptki polonistyki, wyuczonej na strukturalizmach? Rzeczą naturalną i zrozumiałą był dystans do pisarstwa takiego jak Fleszarowej-Muskat.

Czyli - jakiego?
Popularnego. Pamiętam, że gdy profesor Andrzej Bukowski organizował konferencje poświęcone literaturze gdańskiej i pomorskiej, otrzymałam zadanie omówienia dramatów Stanisławy Fleszarowej-Muskat. Byłam nawet u niej w domu przy Abrahama w Sopocie. Przyjęła mnie życzliwie i sympatycznie, porozmawiałyśmy o jej twórczości, a potem napisałam tekst, z którego nie była pewnie zadowolona. (śmiech).

Co jej Pani zarzucała?
Przede wszystkim to, że eksploatuje ten sam temat w różnych gatunkach literackich. Przerabia słuchowiska na opowiadania, powieści na spektakle telewizyjne - i tak dalej. Wydawało mi się to niestosowne, nawet koniunkturalne. Pamiętam, że skrytykowałam jej dramat o Chopinie "Ostatni koncert". Proszę sobie wyobrazić, że w 2010 roku, który był Rokiem Chopinowskim, do zarządu Fundacji Fleszarowej-Muskat, w którym zasiadam, zgłosił się młody pianista Rafał Odrobina z prośbą o zgodę na wykorzystanie tego dramatu w programie słowno-muzycznym. Uważał, że nadaje się do tego o wiele lepiej niż na przykład "Lato w Nohant" Iwaszkiewicza! Przeczytałam wtedy "Ostatni koncert" jeszcze raz i okazało się, że w nowej rzeczywistości brzmi zupełnie inaczej. Młodzi ludzie nie widzą w kraju możliwości na rozwój talentu i realizację swoich aspiracji, emigrują... Pokajałem się i uznałam nawet, że warto byłoby wystawić tę sztukę w sopockim teatrze. Zaczęłam mówić o tym dyrektorowi Adamowi Orzechowskiemu, ale jego mina zamknęła mi usta. Zbulwersował się już samym nazwiskiem Fleszarowej…

W PRL recenzenci krytykowali banalną fabułę, naiwność, dosłowność et cetera, ale czytelniczki kupowały powieści Fleszarowej-Muskat i nie mogły się oderwać od lektury.
Nie mogły się też oderwać od radia. W niedzielne popołudnia, gdy na gdańskiej antenie zaczynała się emisja powieści radiowej "Milionerzy", ulice pustoszały.

To było coś w rodzaju "Matysiaków"?
W gdańskich realiach. Słuchałam oczywiście "Milionerów", podobała mi się realizacja, zaangażowano tam świetnych gdańskich aktorów, główną rolę, radiotelegrafistki Gdyni Radia, Teresy, zwanej Biedronką, grała Krystyna Łubieńska, jej męża, stoczniowego lekarza - Tadeusz Rosiński, kochanka - Zbigniew Bogdański... Rodzina mieszkała przy ulicy Rajskiej, z dzieckiem i nianią - takie tutejsze klimaty.

Dla dobra syna Teresa nie zdecydowała się na rozwód, wróciła do męża. Dziś pewnie feministkom by się to nie spodobało. Ale wtedy… "Bohaterowie »Milionerów« to ludzie tacy jak my. Mają takie same problemy" - pisały wzruszone słuchaczki epoki gomułkowskiej. Do rozgłośni przychodziły listy adresowane do bohaterów słuchowiska.
Fleszarowa miała świetny słuch, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, dużą wiedzę o człowieku, wiedziała, o czym mogą rozmawiać w rodzinnym gronie, jak reagują, jak się kłócą, jak się kochają, zdradzają, godzą...

"Milionerzy" tak się spodobali, że Fleszarowa napisała powieść, która była ich kontynuacją. Jej tytuł - "Kochankowie róży wiatrów".
Opisała życie rodzin marynarzy. Bohaterkami są kobiety, które same wychowują dzieci i czekają na powrót swoich mężów z dalekich rejsów. Niedawno w Salonie Kulturalnym Kobiet, w którym się spotykamy, zaproponowałam paniom lekturę trylogii o Gdyni "Tak trzymać". Powiem pani, że przeczytałam ją od deski do deski i zrobiła na mnie dobre wrażenie. Zajrzałam też do internetu, by zobaczyć, jak odbierają ją czytelniczki. Okazało się, że te starsze - ale i młode! - czytają książki Fleszarowej z zainteresowaniem. Także zresztą panie z Salonu Kulturalnego Kobiet pozytywnie oceniły tę trylogię. Moim zdaniem, jest to najlepsza książka Fleszarowej.

Ale to powieść historyczna o Gdyni, więc spoza głównego nurtu jej twórczości. Wróćmy do powieści obyczajowych. Jak Fleszarowa-Muskat przedstawiała swoje bohaterki? Są chyba mało samodzielne, uzależnione od swoich mężczyzn…
Ciekawe byłoby zastosowanie do tych książek kategorii gender! Bohaterki Fleszarowej-Muskat to na ogół kobiety przeciętne, z którymi łatwo się identyfikować. Najwyraźniej także teraz, bo te powieści sprzedają się dziś w ogromnych nakładach!

Co się podoba?
Chyba stereotyp obyczajowy i kulturowy, że wszystkie komplikacje dobrze się kończą, wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, żona wraca do męża, mąż wybacza żonie, wszyscy oddychają z ulgą. Romans może się zdarzyć, ale rodzina jest najważniejsza i wiele trzeba dla niej znieść, nawet wycierpieć.

A miłość ci wszystko wybaczy - jak w starym przeboju - zdradę i kłamstwo, i grzech. Przed naszą rozmową przejrzałam "Lato nagich dziewcząt", jedyną książkę Fleszarowej, która czytałam jako nastolatka. Fleszarową-Muskat porównywano wtedy do Françoise Sagan, a "Lato nagich dziewcząt" do kultowego "Witaj, smutku".

Tak, to była w latach 60. lektura ekscytująca. Czytały ją wszystkie młode dziewczyny i wydawała się bardzo śmiała obyczajowo.

Gdzie jej do Saganki!
Dziś nie uznałybyśmy z pewnością, że jest śmiała obyczajowo (śmiech). Perypetie bohaterów wydają się grzeczne, wręcz niewinne. Ale "Lato nagich dziewcząt" nadal może zainteresować czytelniczki. Chociażby dlatego że akcja dzieje się w Sopocie, że poznajemy osoby z tutejszego high life'u, które piją drinki w Grand Hotelu, czy w Spatifie, jedzą lody u Włocha, piękne, opalone dziewczyny snują się po Monciaku...

A rzeźbiarz ze stolicy zajeżdża amerykańskim autem, "Był to studebaker 58, błękitny jak niebo oglądane oczami dziewic, obicia siedzeń miał z różowej skóry i połyskiwał metalowymi szczegółami wnętrza niczym sklep jubilerski".
Wydaje mi się, że "Lato nagich dziewcząt" to gotowy scenariusz na film o Sopocie sprzed pół wieku, film o kurorcie pełnym kolorowych ptaków.

Też zajrzałam do internetu i czytałam zachwyty młodych kobiet, w rodzaju: Uwielbiam Fleszarową-Muskat i mam wszystkie jej książki. Albo: "Wszystko mi jedno, czy wtedy była w PZPR i TPPR, jak podaje Wikipedia. Może i była, ale pisała bosko!".

Moim zdaniem, pisała za dużo. Miała wielką łatwość pisania i to się odbijało na jakości. Wydawała dwie, trzy powieści w ciągu roku. Talent miała niewątpliwie, ale brakowało jej czasu na cyzelowanie tekstów. A może nie warto było ich cyzelować, skoro sprzedawały się w olbrzymich nakładach i cieszyły wielkim uznaniem?

Do której z autorek piszących dziś powieści dla kobiet porównałaby ją Pani: do Małgorzaty Kalacińskiej, do Katarzyny Grocholi?

Fleszarowa-Muskat była od nich lepsza. To mistrzyni powieści obyczajowej. Małgorzata Kalacińska napisała na okładce "Lata nagich dziewcząt" o Fleszarowej tak: "W latach 60. i 70. znana i uwielbiana. Jej powieści obyczajowe rozgrywające się nad polskim morzem były bardzo prawdziwe i szalenie lubiane. (…) Na zimowy wieczór przed kominek, na letni - do hamaka, polecam serdecznie!"

Czy wyłania się z jej powieści obraz PRL?
Najbardziej chyba z "Lata nagich dziewcząt".

Polska tam przedstawiona to Polska de luxe, polukrowana, nie bardzo prawdziwa. Kogo stać było na drinki w Grand Hotelu? Głównie prywaciarzy, zresztą Fleszarowa pisze, że słychać było w barze rozmowy o trudnościach w zdobywaniu stylonowej przędzy na skarpetki.
Wysłałam tę powieść mojej córce, która mieszka w Heidelbergu. Donosi mi, że przeczytała z przyjemnością, a jest osobą wykształconą, studiowała germanistykę, historię sztuki i kulturoznawstwo. Coś ją jednak w tej powieści zainteresowało, myślę, że przede wszystkim Sopot.

Niedawno ukazała się biografia Stanisławy Fleszarowej-Muskat "Na fali", którą napisała Krystyna Świerkosz.
Pani Świerkosz z Biblioteki PAN napisała bardzo ciekawy portret pisarki. O Fleszarowej wie wszystko.

Czy miała życie podobne do swoich bohaterek?
Czy ja wiem? Zapewne czerpała literackie pomysły z własnego życia. Miała dwóch mężów, te małżeństwa nie były całkiem udane... Niewątpliwie była wielką damą, spokojną, uprzejmą, zdystansowaną, powściągliwą. Przeciwieństwo dzisiejszej celebrytki. Krytyka jej nie rozpieszczała, ale czytelniczki kochały!

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki