Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ricardo Moniz: Piłkarzy psują ich agenci, którzy klepią po ramieniu i mówią: jesteś dobry [ROZMOWA]

Rafał Rusiecki, Paweł Stankiewicz
Richardo Moniz: Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić, to uwierzyć w siebie samego
Richardo Moniz: Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić, to uwierzyć w siebie samego Tomasz Bołt
Ricardo Moniz jest czwartym obcokrajowcem na ławce trenerskiej gdańskiej Lechii. Pierwszym był Czech Vaclav Kriżek, który prowadził gdańszczan w 1949 r. W 1953 roku szkoleniowcem został Austriak Ferdinand Fritsch, a osiem lat później biało-zielonych trenował Węgier Lajos Szolar. Wszyscy zagraniczni poprzednicy Moniza pracowali z gdańszczanami tylko po jednym sezonie. Jak będzie z Holendrem? Przeczytajcie wywiad z nowym trenerem Lechii Gdańsk.

Wygrał Pan kiedyś coś w loterii pieniężnej?
W loterii? Nie.

A gra Pan w ogóle?
Nie jestem tym zainteresowany. Nie zaprzątam więc sobie głowy loteriami. Jestem skupiony na poprawie jakości mojej pracy. Jestem po to, aby służyć radami zawodnikom, którzy chcą się rozwijać. Robię to jako trener od 20 lat. Polska jest moim 12. krajem w karierze. To jest dla mnie fantastyczne. To wszystko było możliwe dzięki piłce nożnej.

Część kibiców uważa, że jest Pan magikiem. Przyjechał Pan do Gdańska i odmienił zespół Lechii. Dwa wygrane mecze, dużo szczęścia. Tylko dlatego pytamy o loterię.
(śmiech) To nie tak. Piłkarze wykonali dobrą robotę. Trener jest tylko trenerem i musi pokierować ich w dobrą stronę. Zespół ma pokazać swoją jakość, wyeksponować ją. Jeśli tego nie robi, to jest przeciętniakiem i w efekcie odsuwany jest na bok. Całość sprowadza się więc do tego, że trener musi wydobyć z zawodników pewność siebie. W ostatnim meczu z Zagłębiem Mateusz Bąk obronił świetnie w dwóch sytuacjach. To szczęście, które jest zawsze potrzebne. Nie można jednak zapominać, że strzelaliśmy 11 razy na bramkę rywali. Stworzyliśmy też wiele okazji strzeleckich.

Miał Pan już okazję zrobić przegląd zespołów młodzieżowych?
W poniedziałek byłem właśnie na takim spotkaniu. Spotkałem się z trenerami grup młodzieżowych. Myślę, że to bardzo ważne. Pierwszy trener musi widzieć 5-6-latków w klubie, aby przekazywać im swoją filozofię pracy. Powiedziałem, że dla wszystkich drzwi są otwarte, ale musimy przejść fazę zmian, wychować nowe pokolenie topowych zawodników. Polska miała przecież takich piłkarzy w latach 70. i 80., czyli wtedy kiedy ja byłem młody. Dowiedziałem się, że pod auspicjami Lechii w całym regionie trenuje 2 tysiące dzieciaków. To wielki potencjał, kopalnia złota. Jeśli oni przez 10 lat będą trenowani w taki sam sposób, z tymi samymi powtórzeniami, jeśli nie pozwoli się im grać na asfaltowych boiskach, grać na telefonach, komputerach, to będzie dobrze. Na tych trenerach ciąży wielka odpowiedzialność, przyszłość polskiego futbolu. To jest moje zadanie.

Co więc jest nie tak, jeśli chodzi o kolejne pokolenia młodych polskich piłkarzy? Jest Pan obcokrajowcem i może przez to widzi więcej.

Przyjechałem do Polski i już nie jestem obcokrajowcem. Staję się w tym momencie częścią polskiego futbolu. Muszę pracować na jego rzecz, bo w innym przypadku możecie mnie wysłać z powrotem do Holandii. Sprawa sprowadza się do tego, a pracowałem w wielu europejskich krajach, z Anglią i Niemcami na czele, że dzieciaki nie trenowały dodatkowo same przez godzinę dziennie. Rozumiecie? Tenisiści tak robią. Michael Jordan tak robił. A co z piłkarzami? Powiedziałem więc trenerom Lechii: zalećcie dzieciom dodatkową godzinę ćwiczeń w ciągu dnia. Niech robią to same. Będą wtedy lepsze od innych, którzy w tym czasie będą grać na komputerze. Proste, prawda? Może za proste, aby to pojąć. To staram się im przekazywać. Piłkę nożną zabija lenistwo.

To nie jest popularne stwierdzenie.
Nie przyjechałem tutaj, żeby mieć nowych kolegów, ale żeby dzielić się swoim doświadczeniem. Frank Lampard nie miał łatwo w West Ham United i musiał mocno postarać się o przyjęcie do zespołu. W wieku 14 lat ojciec zakładał mu kolce i kazał ćwiczyć sprinty. Astmatyk Paul Scholes znalazł sposób, aby grać profesjonalnie, dzięki pomocy lekarzy. Malutki Leo Messi przerósł ojca. Te historie wielkich piłkarzy pokazują, że trzeba pracować nad sobą. Trenerzy grup młodzieżowych są bardzo ważni w klubie, ale muszą inspirować nowe generacje zawodników. Jeśli ja przegram 5-6 meczów, wylatuję z klubu. Trenerzy młodzieży jednak zostają. Przykład idzie z góry. Cristiano Ronaldo pojawia się w Realu Madryt o godz. 9 z rana, a kończy treningi o godz. 18. Sukces nie jest dziełem przypadku. Wszyscy to wiedzą, ale nieliczni się do tego stosują. Jeśli ktoś jest leniwy, to nie będzie mnie lubił. Ale ja o to nie dbam.

Skupmy się na pierwszym zespole...
To te same zasady.

Czy to prawda, że powiesił Pan w szatni zdjęcia czołowych piłkarzy świata?
Nie. Powiesiłem statystyki najlepszych zawodników. Dla przykładu prawoskrzydłowego Leo Messiego, który w 55 meczach zdobył 52 bramki i 30 asyst. To jest wyzwanie w pracy. To jest cel, bo ja wychodzę z założenia, że każdy może spróbować. Nie tylko Messi. Dani Alves ma 20 asyst i 8 bramek. A to przecież prawy obrońca. Z mojej strony to jest zamierzona prowokacja. Jeśli się do tego nie dostosujesz, to kibice obetną ci głowę. Wiecie jak jest. Wesley Sneijder, był najlepszym graczem reprezentacji Holandii na mistrzostwach w 2010 roku, a teraz grając w Galatasaray Stambuł ma problemy z utrzymaniem formy.

W Gdańsku też zawsze są duże oczekiwania.
W porządku. Trzeba sobie z tą presją poradzić. Nie ma jednak presji, kiedy wiesz, za co dokładnie odpowiadasz na boisku. Jako defensywny pomocnik muszę mieć w trakcie meczu 100 kontaktów z piłką, którą trzeba dostarczać do moich kolegów z ataku. Tak robi Xavi, którego średnio 7 podań nie jest może spektakularnych, ale nigdy tej piłki nie traci. Dostarcza piłkę napastnikom i nie robi tego tylko w jednym meczu, bo jest powtarzalny każdego tygodnia. To jego jasne zadania. Ma 7 podań, czasem 9, ale nigdy 4. To moje zadanie, aby taką powtarzalność stworzyć w zespole Lechii. Próbujemy naciskać, ale przez to zostawiamy dużo wolnego miejsca z tyłu.

Przestawia Pan zespół na grę ofensywną. W jaki sposób przekonał Pan do tego piłkarzy?
Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić, to uwierzyć w siebie samego. To wyzwanie dla każdego z nas. Trzeba skupić się na swoich mocnych stronach. Nie można rozpatrywać, czego nie mogę zrobić, ale co mogę zrobić. Każdy ma w sobie moc i to trzeba pokazywać.

To kluczowa różnica między polskimi piłkarzami a zagranicznymi?
Nie. Pracowałem przecież z Ebim Smolarkiem w czasach, kiedy grał w Feyenoordzie Rotterdam. Był bardzo pewny siebie. Pamiętam Zbigniewa Bońka. Też był pewny siebie.

Oni nie zawsze byli w najwyższej formie.
No, tak. Nie o to jednak chodzi. Głównym zadaniem trenera jest budowanie pewności siebie u piłkarzy. W tej układance nie trenerzy są najważniejsi. Oni są tylko przewodnikami dla piłkarzy. Tak, jak robią to ojcowie. Czasami trzeba być niczym dyktator. Ale zawsze pokazujesz właściwą drogę. Co jest twoją mocną stroną? Czy chcesz być najlepszy? Jeśli nie jesteś wystarczająco ambitny, lepiej zajmij się czymś innym. To trudna decyzja. Nie wszyscy się z takimi pytaniami mierzą. Piłkarzy psują ich agenci, którzy klepią po ramieniu i mówią: jesteś dobry. Tymczasem każdy musi się wyróżniać, w innym przypadku ludzie nie pojawiają się na stadionach. Nie interesujesz się futbolem, jeśli nie możesz oglądać takich gwiazd, jak Robin van Persie, Roy Keane, czy Cristiano Ronaldo.

Dlaczego? Lubimy oglądać polską ligę.
Ale nie oglądacie rywalizacji polskiego zespołu z Bayernem Monachium.

To prawda.
No właśnie. Na Węgrzech jest tak samo. Ferencvaros grając sparing przeciwko Maccabi Tel Awiw nie potrafił przekroczyć środkowej linii boiska. Co ma być z tobą utożsamiane? Dominacja na boisku czy czekanie na reakcję rywala? Polska w 1974 roku była drużyną dominującą. Na Węgrzech jest podobnie. Gloryfikują tam Ferenca Puskasa. To jednak przeszłość. I kiedy się im to wypomina, to się denerwują. Gdzie jest nowy Puskas? Gdzie jest nowy Johan Cruijff? Gdzie jest nowy Marco van Basten? Mówią: tak, ale jesteśmy dobrzy. Nie, nie jesteście. Niedawno Red Bull Salzburg, mój były klub, zabił Ajax Amsterdam (20 lutego w Lidze Europy wygrał w Amsterdamie 3:0, a w rewanżu 27 lutego 3:1 - przyp. aut.). A wystarczyło tylko grać wysokim pressingiem. Tak jest zawsze, że trzeba unowocześniać swoje metody, bo konkurencja nie śpi.

To też jest prawda.
Mam 50 lat, a cały czas próbuję być w ruchu, uprawiam jogging. Muszę być w formie, bo piłkarze mnie wyśmieją. Taki już jest sport na najwyższym poziomie. Kiedy trafiłem do Tottenhamu (w 2005 roku - przyp. red.), Edgar Davids zobaczył mnie i zapytał ze śmiechem, czy będę trenował piłkarzy. Zapytał: co możesz nam pokazać? Kim ty kurwa jesteś? Widziałem to samo pytanie na twarzach Robbiego Keane'a, czy Dimitara Berbatowa. Każdy musi być zawsze przygotowany na maksimum.

Rozmawiamy o pressingu, o ataku. A co z grą obronną?
Jest równie ważna. Atakować możesz tylko wtedy, kiedy myślisz też o obronie. Jeśli w ostatnim meczu Marcin Pietrowski pobiegł pod bramkę rywala, to ktoś musi zostać, aby zająć jego miejsce w obronie. To wymaga taktycznej inteligencji i dobrej komunikacji.

Co zatem zdecydował się Pan zmienić w treningu? Wydłużył Pan zajęcia?

To nie tak. Przede wszystkim zawsze odnoszę się z szacunkiem do trenerów, którzy pracowali w klubie przede mną. Nie oceniam ich pracy, co było dobre, a co złe. Opieram się na swoim doświadczeniu. A obserwując piłkarzy przez lata dochodzę do wniosku, że ćwiczą zbyt mało. Zawsze widzę w nich zdecydowanie większy potencjał. Oglądałem chociażby rozwój Arjena Robbena, czy Robina van Persiego. Oni pytali: dlaczego jestem ciągle kontuzjowany? To dla mnie sprawa do przemyśleń. Dawno temu poznałem Garetha Bale'a (przeszedł we wrześniu 2013 roku do Realu Madryt za ok. 92 mln euro - przyp. aut.), który grał wówczas w Tottenhamie. Zapytałem: Co zrobiłeś w ostatnich latach, że zacząłeś grać tak dobrze? A pamiętam go jeszcze jako bardzo nieśmiałego, zwyczajnego, nie wyróżniającego się niczym chłopaka. Przecież Bale potrafił ośmieszać znakomitego Maicona z Interu Mediolan. No i Gareth odpowiedział mi, że cały czas dba o formę, że każdego dnia zostaje po treningu, aby jeszcze przez 30 minut ćwiczyć.

Ćwiczył jedynie pół godziny więcej od kolegów?
Tak. Ale przecież nikt w klubie nie robił tego, co on.

Piłkarze czasami przypominają małych chłopców, których wciąż trzeba prowadzić za rękę.
To nie chodzi tylko o Bale'a. Chłopcy w Lechii są przecież tacy sami, jak Walijczyk. Mogą być tacy sami. Trzeba im tylko podsuwać właściwe wskazówki. To nie ważne, czy jesteś Niemcem, Anglikiem czy Holendrem. Masz przecież te same kolana, kości. Anatomia ciała jest identyczna. To nie jest też kwestia samego talentu. Liczy się pasja i to, co masz w sercu. Może to właśnie zaczęli rozumieć piłkarze w Gdańsku. A to przecież nic specjalnego. To nie magia. Wierzę, że pewni siebie możemy sięgać po coraz wyższe wyzwania. Nadchodzący weekend będzie dla nas niezwykle pracowity. Christopher Oualembo i Nikola Leković mają mięśniowe urazy. Muszą być jednak do dyspozycji mimo bólu, bo w sobotę we Wrocławiu czeka nas wielki finał.

Niektórym piłkarzom kończą się umowy w czerwcu. Kto z nich może liczyć na przedłużenie umowy?
Nie mogę tego powiedzieć po dwóch tygodniach pracy. Każdy zaczął u mnie z czystą kartką. Taka jest moja filozofia. W trzech ostatnich meczach sezonu zasadniczego piłkarze mają mi pokazać, na co ich stać.

To znaczy, że w takiej samej sytuacji są zawodnicy wypożyczeni w zimowym oknie transferowym, czyli Maciej Makuszewski i Zaur Sadajew?
Założenie jest takie, że musimy mieć jak najlepszych piłkarzy, ponieważ w przyszłym sezonie chcemy znaleźć się w najlepszej piątce ligi. Takie są ambicje w klubie. Nie można pracować bez określonego celu. Ja się z tym zgadzam. Mamy zrobić miks graczy przyjezdnych z młodymi wychowankami. Podam wam przykład. Pracowałem w Tottenhamie (2005-2008 - przyp. aut.) i w Hamburgerze SV (2008-2010 - przyp. aut.). W Tottenhamie wszyscy byli sfrustrowani tym, że nie mogą przebić się do czołowej czwórki, w której były Liverpool, Manchester United, Arsenal i Chelsea. Pytali: dlaczego? i wywalali kolejnych trenerów z pracy. W Hamburgu to samo, tam żyli latami 80., z Felixem Magathem czy Horstem Hrubeschem w składzie. A to tak wielkie miasto, tak dumne. Wszystko jest jednak do zrobienia na boisku. Proste? Ja nie lubię gadać, wolę trenować. Filozofię klubu można opisać na jednej kartce papieru. To wystarczy. A tymczasem trenerzy młodzieżowi używają map, statystyk, specjalistycznych programów...

To da się wszystko zawrzeć na jednej kartce papieru?
Oczywiście. Tylko filozofię. Wtedy to jest jasne dla każdego w klubie. To dlatego Barcelona, Ajax Amsterdam, Manchester United, Bayern Monachium zawsze są na szczycie. Ale nikt z tych wzorców nie chce korzystać. Jeśli określisz, że światowej klasy piłkarz musi trenować trzy razy dziennie, to musisz się tego trzymać. Pamiętam 29-letniego Ivicę Olicia, który zostawał po treningu, aby zrobić dodatkowo po 100 przebieżek. I tak każdego dnia. Aż trafił z Hamburga do Bayernu. Powiedział mi wówczas: Trenerze, udało się. Przenoszę się do Monachium. Ale gdybym zaczął tak ciężko pracować w wieku 17 lat, to byłbym już dawno w Manchesterze United. I to jest najważniejsze w piłce. Z talentem się nie rodzisz, talent pochodzi z twojego serca. Ruud van Nistelrooy w Hamburgerze powiedział mi kiedyś, że Alex Ferguson nigdy nie popełnił błędu transferując zawodników do Manchesteru. Patrzył im prosto w oczy i sprawdzał, czy jest w nich głód gry o najwyższe cele. Dla porównania w Tottenhamie mieliśmy czasem zawodników, którzy byli zadowoleni już z samego faktu gry w tym klubie. Pytali mnie później: czy rzeczywiście musimy to robić na treningu? I to jest cienka linia. W swojej filozofii określasz więc, że ci, w oczach których nie ma głodu bycia numerem jeden, nie mają wstępu do klubu. I to dotyczy każdego: trenera juniorów, opiekuna murawy, fizjoterapeutów, lekarzy, wszystkich. Na Węgrzech spotkałem się z tym, że w klubie byli zatrudniani koledzy kolegów. Słyszałem: zatrudniłem go, bo to mój przyjaciel. Śmiechu warte.

To już nie jest profesjonalizm.
Jasne. A kiedy to im wytknąłem, to byli na mnie źli. Moja mama jest moim przyjacielem, ale na piłce nożnej się nie zna, ponieważ uprawiała piłkę wodną. Nie ma odpowiednich kwalifikacji. To jest problem dotykający wiele klubów. To mnie smuci, ponieważ nie można kontynuować pewnych procesów, bo trzeba je rozpoczynać od nowa. Trzeba być w porządku także wobec siebie. Pytać siebie, co mogę poprawić, jakich błędów się ustrzec.

Co zmieni się w Lechii w letniej przerwie w rozgrywkach?
Wiele. Wszystko dzieje się bardzo szybko, zmienia z tygodnia na tydzień.

Ma Pan już listę zawodników, których chciałby w zespole?
Nie. W sobotę czeka nas ważny mecz we Wrocławiu. Od tego meczu zależy, czy będziemy w czołowej ósemce ligi, czy będziemy walczyć o utrzymanie. Jak powiedziałem, każdy ma czystą kartkę. Nie zastanawiam się nawet nad nowymi nabytkami. Wspieram tę grupę, jaką tutaj zastałem.

Ile języków obcych Pan zna?
Trzy. Niderlandzki, niemiecki i angielski.

Ma Pan kontrakt z Lechią na dwa i pół roku. Będzie się Pan chciał nauczyć polskiego?
Muszę. To wielki zaszczyt pracować w Polsce. Zawsze staram się budować przyjacielskie relacje w miejscach, w których jestem. Nigdy nie widzę różnic międzykulturowych. Zawsze widzę ludzi. Nie rozumiem globalnych problemów z nacjonalizmem. W krajach, w których byłem, zawsze widziałem w ludziach ich kwalifikacje. Dla mnie najważniejsze jest, czy jesteś dobrym człowiekiem. Aby pokazać polskim trenerom moje zaangażowanie będę uczył się polskiego, zacząłem od kilku zwrotów. Tak samo robiłem na Węgrzech.

O, ale węgierski jest piekielnie trudny.
Miałem tam za sobą kilka lekcji językowych. Umiem powiedzieć "köszönöm szépen", co znaczy dziękuję bardzo. Dla mnie nauka języka, w kraju w którym jestem, jest oznaką szacunku. Pamiętam wasze drużyny narodowe z 1974 roku, z 1982 roku. Pamiętam Włodzimierza Smolarka, jednego z moich najlepszych kolegów.

Jest Pan typem obieżyświata. To już 12 kraj, w którym Pan pracuje. Który z nich, z wyłączeniem ojczystej Holandii, był najlepszy?
Każdy, w którym spotkałem pozytywnie nastawionych ludzi, chcących się rozwijać. Ludzi, którzy nie są aroganccy. Takich, którzy potrafią być samokrytyczni. Takich, którzy chcą świecić przykładem. Piłkarze muszą być przykładem dla ludzi, których mijają na ulicy. Bo właśnie ci mijani ludzie idą później na stadion i płacą za bilet. Futbol wiąże się z dużą odpowiedzialnością. My, trenerzy, musimy dbać o gwiazdy, które później na boisku dadzą radość kibicom. Tam, gdzie czuje się ciepłe przyjęcie ludzi, można pracować jeszcze lepiej, można pokazać umiejętności. Ale tam, gdzie ludzie chcą po prostu przetrwać, tak już się nie uda. Ważne jest więc, aby budować pozytywną atmosferę. W Barcelonie mówią: nie możesz być kreatywny, jeśli się nie uśmiechasz. Prawda?

Prawda.
Pracowałem w wielu krajach i w niektórych musiałem zmierzyć się z ludzką arogancją. Kiedy w Ferencvárosie zmarł mój piłkarz (22-latek Akeem Adams na treningu przeszedł rozległy zawał serca i zmarł po trzech miesiącach w szpitalu - przyp. aut.), lekarze też byli aroganccy. Mówili: to nie nasz błąd. Rozpocząłem więc kampanię, aby w większym stopniu zadbać o badania piłkarzy. Po czterech miesiącach przyjechali przedstawiciele FIFA, wysłuchali mojej historii i przyznali mi rację. Topowi piłkarze mają zapewnione kompleksowe badania serca, ale tym niżej musi wystarczyć tylko EKG. Ja jestem w 100 procentach profesjonalistą. I kiedy widzę takich, którzy zaspokajają się minimalizmem, to chcę z nimi walczyć. Jeśli więc Lechia w przyszłości, na PGE Arenie, z potencjałem tego miasta, chce być na szczycie, musi jedynie opisać swój cel na kartce papieru. A następnie w tym kierunku zmierzać. Ze mną lub bez, bo ja nie jestem najważniejszy. Zapewniam, że wtedy klub osiągnie cel. Wiem co mówię, bo pracowałem w 12 krajach. Czasami kluby chcą być na szczycie, ale zadowala ich jedynie mówienie o tym.

Ricardo Moniz

Urodzony w 1964 roku w Amsterdamie. W latach 1981-93 występował jako piłkarz bez większych sukcesów w klubach różnych szczebli ligi holenderskiej. Od 1994 zajmuje się szkoleniem piłkarzy. Pracował (nie zawsze jako trener) w takich klubach jak Feyenoord Rotterdam, Tottenham Hotspur, Hamburger SV czy Ferencvaros Budapeszt. Jego największe trenerskie osiągnięcie to "podwójna korona" z austriackim Red Bull Salzburg w 2012 r.
[email protected] [email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki