Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąd: Wyrok dla porywaczy biznesmena

Barbara Sadłowska, Agnieszka Smogulecka
Od prawej: Tomasz P. , obok -  Marcin P. Spędzili w areszcie już prawie 4 lata.
Od prawej: Tomasz P. , obok - Marcin P. Spędzili w areszcie już prawie 4 lata. Janusz Romaniszyn
Poznański sąd nie miał wątpliwości i skazał wczoraj porywaczy biznesmena, którego uprowadzono w styczniu 2007 roku. W ten sposób bandyci liczyli na wielomilionowy okup.

To jednak nie wszystko. Sąd uznał też, że wszyscy oskarżeni działali w zorganizowanej grupie przestępczej, która przy ulicy Łużyckiej w Poznaniu oraz w Plewiskach doglądała też niemal przemysłowej produkcji marihuany. Prokuratura doliczyła się przeszło 4,5 tysiąca sadzonek konopi indyjskich, z których można było uzyskać przeszło 100 kilogramów narkotyku. Tomaszowi P., szefowi grupy, dołożyła też zarzuty napadu na sklep jubilerski, nielegalnego posiadania broni oraz fałszywych banknotów euro.

Przedsiębiorca, działający w branży budowlanej, został uprowadzony 16 stycznia 2007 roku - wyciągnięto go z samochodu przy ośrodku sportowym. Porywacze, wykorzystując jego telefon, zadzwonili do rodziny, żądając okupu. Wolność mężczyzny miała kosztować 8 milionów złotych. Do przekazania pierwszej raty, miliona złotych, doszło 18 stycznia pod wiaduktem przy ulicy Pułaskiego.
W nocy z 18 na 19 stycznia, przy drodze z Golęczewa do Soboty, rodzina porwanego miała przekazać resztę pieniędzy, porywacze zaś - uwolnić zakładnika, a poinformowani o tym policjanci - ująć przestępców.

- Gdy byliśmy pewni, że porwany jest cały i zdrów, rozpoczęliśmy pościg. To była akcja jak z sensacyjnego filmu: las, wichura, pistolety przyłożone do głowy - wspominają zasadzkę policjanci. - Uciekli, wykorzystując przewrócone po wichurze drzewa, które zablokowały nam drogę...
Wichura, powalająca tamtej nocy drzewa, sprawiedliwie uniemożliwiła także porywaczom ucieczkę z okupem. Ścigani musieli porzucić samochód - zostawili w nim torby z pieniędzmi, broń oraz części garderoby. Później funkcjonariusze zaczęli wyłapywać podejrzanych, likwidując przy tym ich plantację konopi indyjskich, pod którą więzili biznesmena.

Przy Katarzynie S. znaleziono pierścionki zrabowane pół roku wcześniej z salonu jubilerskiego w centrum Poznania. W biały dzień bandyci ukradli wówczas biżuterię wycenioną na ponad 600 tysięcy złotych. Gdy uciekali na rowerach, gonieni przez przechodniów, jednemu ze ścigających udało się ściągnąć kominiarkę. Ślady biologiczne wskazały na Tomasza P., właściciela lombardu na Winogradach. Znany był z tego, że potrafił przegrać miliony w kasynach.

Zresztą z tego właśnie powodu miał zorganizować porwanie biznesmena. Po uprowadzeniu mężczyzna przez 54 godziny był więziony w niewielkiej piwnicy na poznańskim Piątkowie. Przy malutkim wejściu w jej suficie przez cały czas czuwał bandyta z karabinem. Biznesmenowi związano ręce i nogi. Pilnujący go mężczyźni zabraniali mu zmieniać ułożenie ciała, utrudniali załatwianie potrzeb fizjologicznych, dawkowali jedzenie i picie. Przez cały czas grozili. To musiał być koszmar.

Sam biznesmen jednak konsekwentnie milczy - na temat porwania nie chce rozmawiać z dziennikarzami. - Pokrzywdzony i jego rodzina przeżyli taki stres i strach, że do dziś mają poczucie braku bezpieczeństwa - mówiła wczoraj sędzia Karolina Siwierska. Poznański sąd najwyższą karę wymierzył Tomaszowi P. - 13 lat więzienia. Marcin P. i Piotr W., którym udowodniono udział w uprowadzeniu dla okupu, zostali skazani na 10 i 7 lat więzienia. Pozostali, przyłapani jedynie na uprawie konopi, otrzymali kary w wymiarze od 3,5 roku do 4 lat.

Sąd zobowiązał skazanych za uprowadzenie do zwrotu miliona złotych więzionemu biznesmenowi, a Tomasza P.  - także przeszło 200 tysięcy złotych okradzionemu jubilerowi i ponad 300 tysięcy złotych kilkudziesięciu klientom jego lombardu.

Po ogłoszeniu wyroku prokurator Zdzisław Kowalski złożył wniosek, by aresztować czworo oskarżonych odpowiadających z wolnej stopy. Tomasz P. poprosił, by sąd oszczędził Katarzynę S. Nie doszło jednak do dramatycznego aresztowania płaczącej kobiety na sali rozpraw. Sąd uznał, że jak dotąd ci oskarżeni nie utrudniali postępowania i wystarczy poręczenie majątkowe - do czasu uprawomocnienia się wczorajszego wyroku.

Porwania bez happy endu

Do tej pory nie udało się ustalić, co stało się z kilkoma uprowadzonymi w Wielkopolsce osobami:
- Michał Zapytowski został porwany jesienią 1999 r. Poprosił o zgromadzenie 100 tys. marek. Zatrzymano podejrzewanych, biznesmena nie odnaleziono.
- Od wiosny 2001 do dziś nie trafiono na ślad Andrzeja Dziamskiego z Tarnowa Podgórnego. Porywacze żądali 600 tys. zł, umilkli, gdy żona zadała pytanie, na które odpowiedź znał tylko mąż.
- W maju 1999 roku porwano 19-letniego Jana T. Rodzina miała zapłacić 300 tys. zł. Do przekazania pieniędzy nie doszło. Odnaleziono zwłoki chłopaka.

Bandyta nieudacznik

Wiosną 2009 roku uprowadzona została pod Poznaniem 27-letnia kierowniczka firmy budowlanej. Bandyta za jej wolność żądał 3 mln zł. Rodzina przekazała mu 100 tys. zł, a wtedy kobieta odzyskała wolność. Porywacza odnaleziono szybko, bo kobieta w domu, gdzie była przetrzymywana, czytała zaadresowane pocztówki. Gdy opowiadała o przebiegu zdarzeń śledczy otwierali oczy ze zdumienia. Przestępca zrealizował plan przy drugim "podejściu", w przejęciu gubił narzędzia, którymi groził kobiecie. Zostawił też mnóstwo śladów. Niektórzy wątpili, czy w ogóle do przestępstwa doszło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski