Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Goya, Steuben, Gustloff stały się symbolami hekatomby na Bałtyku. Zatopinych statków było więcej

Marek Adamkowicz
wikipedia.org
Goya, Steuben, Gustloff stały się symbolami hekatomby. Statków z uchodźcami, które zatonęły w zimie i na wiosnę w 1945 r. było jednak więcej - mówi płetwonurek Sebastian Popek

Goya, Wilhelm Gustloff, Steuben - to najbardziej znane statki, na których pod koniec wojny zginęli uchodźcy. Ale nie jedyne, choć o tych pomniejszych mówi się zdecydowanie rzadziej.
Te trzy tak zwane bałtyckie Titaniki są najbardziej znane ze względu na liczbę osób, które zginęły w trakcie ucieczki Niemców z Pomorza i Prus Wschodnich. Szacuje się, że w sumie było na nich około 20 tys. ludzi. Zatopienie wspomnianych statków do dziś budzi kontrowersje wśród badaczy, choć trzeba jasno powiedzieć, że były to zmilitaryzowane jednostki, a nie statki wiozące wyłącznie niewinnych uchodźców. Oczywiście nie tylko te trzy jednostki brały udział w operacji Hannibal, czyli ewakuacji ludności z Prus Wschodnich i Pomorza. Statków i okrętów było znacznie więcej. Wiele z nich dotarło do portu przeznaczenia, ale kilka w dalszym ciągu spoczywa nieodnalezionych w rejonie cypla helskiego.

Operacja Hannibal, o której Pan mówi, była gigantycznym przedsięwzięciem logistycznym.

Niemcy przerzucili około 1,2 mln ludzi przy użyciu ponad 1000 jednostek. Ofiary oczywiście były, stanowią one zaledwie ułamek ogólnej liczby uciekinierów. Oczywiście były to znaczące tragedie, takie właśnie jak zatopienie Goi czy Gustloffa. Jednym z tragiczniejszych miesięcy był kwiecień 1945 roku, kiedy to w ciągu jednego dnia radziecka marynarka zdołała zatopić kilka okrętów w okolicy portu w Helu. Natomiast w dniach od 10 do 14 kwietnia poszło na dno ponad 11 jednostek...

...a na nich zginęli ludzie. Szacuje się, że na samym tylko Neuwerku utonęło około tysiąca osób.
Straty na statkach zatopionych tylko w drugiej dekadzie kwietnia to ponad 10 tys. osób. W sumie w ciągu 15 tygodni całej operacji Niemcy stracili około 160 statków. Dokładnej liczby zabitych zapewne nie poznamy nigdy. Poza tym trzeba pamiętać, że uchodźcy przewożeni w ramach operacji Hannibal ginęli nie tylko na naszych wodach. To także ofiary nalotów na Świnoujście (około 23 tysięcy zabitych) i inne porty. Niestety niezwykle rzadko mówi się o prawdziwych tragediach, jak zatopienie 3 maja 1945 roku przez lotnictwo alianckie statku Cap Arcona z ponad pięcioma tysiącami więźniów obozów koncentracyjnych na pokładzie. Tu naprawdę zginęli niewinni ludzie.

Niektóre wraki po wojnie usunięto. Przeszkadzały w żegludze. Przy tej okazji wydobywano zwłoki.
Wydobyto tak naprawdę tylko część wraków i to tylko tych, które faktycznie przeszkadzały, jak Gneisenau, lub chodziło o względy propagandowe - na przykład Seeburg. Większość wraków w dalszym ciągu zalega tam, gdzie zostały zatopione. Na niektórych wciąż znajdują się kości ofiar. Warto przy tym pamiętać, że sporo ciał wydobyto bezpośrednio z morza. Ludzi, którzy zginęli na Wilhelmie Gustloffie pochowano w Ustce i Łebie. Dziś na wraku nie ma już szczątków ofiar, co nie zmienia faktu, że na wrakach Steubena, Goi czy innych w dalszym ciągu można je znaleźć. Te wraki zostały odnalezione dopiero w ostatnich latach, a dodatkowo objęte są zakazem nurkowania, więc trudno powiedzieć o nich coś więcej.

Rozmawiając o ofiarach z 1945 r., przychodzi mi na myśl zdanie, które kiedyś Pan powiedział, że "wraki mają duszę".
Każdy wrak ma swoją własną historię. Historię ludzi, którzy go zbudowali, pływali na nim, ich rodzin, bliskich. Nie zawsze jest to historia tragiczna, ale zawsze ciekawa i warta opowiedzenia. Jeśli dodamy do tego tajemnice, jakie wrak odsłania tylko przed nurkami, wszystko to składa się na obraz wraku jako... osoby, a nie kawałka metalu zatopionego w morzu. Dla mnie wraki to właśnie ta historia, szczególnie historia związanych z nim ludzi i osobistych doświadczeń. Czasem dochodzą do tego ślady świadczące o tragedii, jaka się rozegrała na pokładzie. Połączenie tego wszystkiego sprawia, że traktujemy wraki bardzo personalnie - jak przyjaciół czy dobrych znajomych, którzy odeszli.

Gustloff czy Goya uznane są za podwodne cmentarzyska. Nie wszystkie zatopione statki mają taki status.
To prawda, ale według mnie nie powinno się ograniczać nurkowania na wraku tylko, dlatego, że ktoś na nim zginął. Nawet, jeśli była to znacząca liczba osób. W końcu nie zabrania się chodzenia po cmentarzach. Świadomość nurkujących jest spora i od lat nie spotykam się z bezsensownym wandalizmem na wrakach. Myślę, że trzeba, aby urzędy i instytucje trochę bardziej zaufały ludziom uprawiającym ten wspaniały sport. Wraki w Bałtyku są doskonale zachowane i co roku odwiedzają je tysiące ludzi. Nie widzę powodu, aby zamykać wraki do nurkowania tylko dlatego, że ktoś na nich zginął. Bo czym w końcu różni się śmierć jednej, dziesięciu czy tysiąca osób. Dla bliskich zmarłych to zawsze będą święte miejsca. Jest wiele wraków w dalszym ciągu wymagających specjalnych zezwoleń, mimo że nikt na nich nie zginął.

Na naszych wodach są zatopione też niemieckie okręty. Pan, o ile wiem, nurkował na przykład na wraku Frankena.
Franken to jeden z najpopularniejszych wraków tzw. nurków technicznych. Znajduje się on już poza granicami możliwości i uprawnień nurków rekreacyjnych (poniżej 45 metrów). Był to jeden okrętów zbudowanych jako jednostka do wspierania działań największych niemieckich pancerników (bliźniacza jednostka wspierała np. Bismarcka). Franken wspierał, jako zaopatrzeniowiec i tankowiec, działania na Bałtyku niemieckich ciężkich krążowników. Został zatopiony 14 kwietnia 1945 r. To jeden z ładniejszych i ciekawszych wraków, na jakich przyszło mi nurkować. W trakcie prac archiwalnych nad nim poznałem syna pierwszego oficera, który służył na tym okręcie. Otrzymaliśmy od niego sporo zdjęć, w tym także zdjęcia z samego zatopienia okrętu. Tego typu materiały są unikatowe, spotyka się je niezwykle rzadko. Franken jest także jednym z większych wraków naszego wybrzeża. Zaledwie kilka jest większych od niego.

Wśród nich jest Graf Zeppelin, jedyny niemiecki lotniskowiec. Widział go Pan na własne oczy.
Dane mi było wziąć udział w inwentaryzacji wraku przeprowadzonej przez Urząd Morski w Gdyni. To prawdopodobnie największy wrak na Bałtyku, choć równocześnie jeden z... najmniej ciekawych. Okręt nie wziął udziału w działaniach wojennych. Nigdy zresztą nie został ukończony i wyposażony. To, co znajduje się na dnie, to pusty kadłub z kilkoma dziurami po wybuchach. Zgodnie z umowami międzynarodowymi Rosjanie byli zobowiązani okręt zatopić lub pociąć. Zdecydowali się przeprowadzić na nim próby z nowymi typami bomb lotniczych. Wrak jest bardzo duży, ale niestety nic poza tym.

Zostało jeszcze jakieś podwodne marzenie do zrealizowania?
Oczywiście! Nie tylko na Bałtyku, ale także w innych rejonach świata. Liczę na to, że najbliższe 2-3 lata zaowocują wyjazdami na nowe i trochę mniej znane wraki. Najważniejsze jednak, że czeka na nas na Bałtyku jeszcze kilka ciekawych obiektów. Poszukujemy ich od lat i mam nadzieję, że w końcu zostaną odkryte.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki