Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Domniemany herszt bandy w sądzie. Jan Z. pseudonim "Góra" miał zajmować się porwaniami dla okupu

Szymon Zięba
Jan Z. na sądową salę został doprowadzony w kajdankach i asyście policjantów. Mężczyzna - według prokuratury - stoi  za brutalnym porwaniem gdańskiego biznesmena i skokiem na sklep jubilerski
Jan Z. na sądową salę został doprowadzony w kajdankach i asyście policjantów. Mężczyzna - według prokuratury - stoi za brutalnym porwaniem gdańskiego biznesmena i skokiem na sklep jubilerski Karolina Misztal
Jan Z. według prokuratury dowodził zorganizowaną grupą przestępczą. Szajka - jak twierdzą śledczy - odpowiada za skok na węgierskiego jubilera, uprowadzenie gdańszczanina i żądanie za niego 600 tysięcy zł.

Przed gdańskim Sądem Okręgowym stanął Jan Z. pseudonim "Góra", którego gdańska Prokuratura Apelacyjna oskarża o "kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą". Śledczy wiążą go z brutalnym porwaniem gdańskiego biznesmena i skokiem na węgierski sklep jubilerski. Wcześniej mężczyzna wnioskował o dobrowolne poddanie się karze: prosił m.in. o sześć lat bezwzględnego więzienia. Mówił też o naprawieniu szkody.

Napad

Jan Z., Jacek M., Arkadiusz M. i Jacek N. lubili wypoczywać nad Balatonem. Największe węgierskie jezioro przyciąga rzesze turystów. Jednak tym razem chodziło o coś innego: rozpoznanie okolic Centrum Handlowego w mieście Székesfehérvar. Na cel wzięli sklep jubilerski.

Na niezbędne narzędzia złożyli się po tysiąc złotych. W pobliskim pasażu handlowym kupili nożyce do cięcia blachy, piłę do metalu, rękawice, linę i plecak na sprzęt.

Śledczy mówi: Jan Z. postanowił, że Jacek N. podczas "akcji" będzie stał na czatach. Po rozpoznaniu terenu, mężczyźni spokojnie wrócili nad Balaton. Zdecydowali, że w Centrum pojawią się dopiero następnego dnia.

Ten sam śledczy: - Nazajutrz czekali do wieczora. Schowali się w krzakach, gdzie wyczekiwali jakieś 3-4 godziny do zamknięcia.

Około północy zaczęli działać. Jan Z., Jacek M. i Arkadiusz M. podeszli pod ścianę budynku. Weszli na dach. Tam krokami odmierzyli odległość od krawędzi do miejsca sklepu jubilera. Z prokuratorskich akt: "Na zmianę, przez około 2 godziny, unikając hałasu, cięli blachę poszycia dachowego i usuwali izolację z wełny mineralnej".

Dalej włam przypominał scenę z filmu: po wycięciu otworu, Jan Z., który był najdrobniejszy z trójki, został spuszczony na linie do wnętrza sklepu. Srebro i złoto spakował do plecaka. Mężczyźni podbiegli do autostrady, gdzie podjechał czekający na nich w samochodzie Jacek N. Po drodze, w lesie wyrzucili linę i narzędzia, potem zabrali drugi samochód, którym wrócili do Polski. Skradzioną biżuterię sprzedali w kraju za około 160 tys. złotych.

Do tych wydarzeń, według gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej, doszło w sierpniu 2009 r. Śledczy twierdzą, że skok na jubilera wpisywał się w przygotowania do poważniejszego przedsięwzięcia. Jeden z prokuratorów mówi: - Pieniądze z włamu miały posłużyć na przygotowania do porwań, którymi zajmowała się grupa.

Porwanie

Wrzesień, 2009. Śledczy piszą o tym zdarzeniu: "Tadeusz S. przyjechał autem do miejsca swego zamieszkania w Gdańsku. Wychodząc z samochodu został zaatakowany przez czterech mężczyzn, ubranych w kominiarki oraz w kurtki z napisem "Policja".

Napastnicy przewrócili S. na ziemię. Wepchnęli go do samochodu i odjechali. Za brutalnym porwaniem miała stać grupa Jana Z. Za uwolnienie Tadeusza S. zażądali 600 tys. złotych.

Bratu porwanego, który kontaktował się z porywaczami, udało się zebrać 270 tys. złotych.

Śledczy: - Pieniądze na polecenie porywaczy, ale w ścisłej współpracy z funkcjonariuszami Zarządu w Gdańsku CBŚ KGP, włożył do plecaka i zgodnie z instrukcją porywaczy pozostawił w Szpęgawsku, nieopodal Starogardu Gdańskiego. To częściowe złożenie okupu miało zapewnić, jeszcze nie uwolnienie, lecz pozostawanie przy życiu Tadeusza S.
Plecak z pieniędzmi 2 października 2009 r. przejął jeden z porywaczy.

Odbicie

Równolegle służby poszukiwały porwanego mężczyzny. Udało się ustalić, że Tadeusz S. był przetrzymywany w domku letniskowym nad jeziorem Białym, w Juszkach (pow. kościerski). O północy, z 4 na 5 października 2009 r., funkcjonariusze uwolnili porwanego.

Śledczy wspomina: - S. leżał na podłodze, ręce i nogi miał skute kajdankami. Na głowie miał kask motocyklowy z przyciemnioną przyłbicą. Był pilnowany przez czterech mężczyzn. W bagażniku samochodu, stojącego przed domkiem, znaleziono m.in. cztery kamizelki taktyczne z napisem "Policja", peruki, maski, kominiarki i paralizator.

Prokurator przystał na propozycję Jana Z. - Jego wniosek o samoukaranie przyspieszy proces, poza tym zdecydował się on na naprawienie szkód - informuje prok. Mariusz Marciniak, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku.

Śledztwo prowadzili funkcjonariusze Zarządu w Gdańsku, Centralnego Biura Śledczego KGP, pod nadzorem prokuratora Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki