Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamikadze na Bałtyku

Dorota Abramowicz
Niemiecki tankowiec Franken tonie pod Helem po ataku radzieckich bombowców
Niemiecki tankowiec Franken tonie pod Helem po ataku radzieckich bombowców
O zapomnianych bohaterach walk na Wybrzeżu w 1945 roku i ludziach, którzy chcą ich upamiętnić, niezależnie od kontekstu politycznego - pisze Dorota Abramowicz

W Rozewiu, na odludziu, w miejscu gdzie niebieskim szlakiem można zejść do latarni po kamiennych schodkach, wśród drzew stoi na postumencie głaz. Jak się dobrze przypatrzeć, ma kształt gwiazdy. Na głazie była kiedyś tablica. Tablicy nie ma, kamień pomazano sprayem.
Razem z zamalowanym głazem zamazała się pamięć o trójce młodych ludzi, którym ten pomnik postawiono. Wiktor, Aleksander i Teodor mieli po 19-22 lata. Zginęli 13 lutego 1945 roku, taranując trafionym w walce bombowcem niemiecki transportowiec.
- Byli to jedyni znani kamikadze na Bałtyku - twierdzi Andrzej Ditrich, z wykształcenia architekt, z zamiłowania badacz działań wojennych w czasie II wojny światowej na Wybrzeżu.

Amerykanie wydzierżawiają bostony

Andrzej Ditrich, wraz z przyjaciółmi z sekcji historyczno-eksploracyjnej, działającej przy Towarzystwie Przyjaciół Sopotu, szukał informacji o latających nad Bałtykiem amerykańskich bostonach A-20. Bostony - tak nazywano je w Związku Radzieckim - czyli Douglas DB-7 były wielozadaniowymi samolotami bombowymi konstrukcji metalowej, napędzanymi dwoma czternastocylindrowymi silnikami tłokowymi. Stany Zjednoczone wydzierżawiły je w drugiej połowie wojny sojusznikom.

- Po wspólnym spotkaniu aliantów w Moskwie włączono Związek Radziecki do państw objętych umową Lend-Lease - wyjaśnia Ditrich. - Przewidywała ona pomoc USA dla aliantów poprzez wysyłanie do nich konwojami morskimi uzbrojenia i zaopatrzenia. Portami docelowymi były Archangielsk i Murmańsk. Z uwagi na grupy u-bootów, atakujących statki transportowe, trasa ta była bardzo niebezpieczna i nieopłacalna. Innym wyjściem był transport samolotów przez Zatokę Perską z lotnisk Basra i Abadam lub też przez Alaskę z lotniska Ladd Field. Szacuje się, że do ZSRR wysłano w sumie około 2700-3000 samolotów, czyli około 37-40 proc. całej produkcji. Związek Radziecki stał się największym użytkownikiem tego typu samolotów.

Większość bostonów pełniła służbę w lotnictwie morskim Floty Bałtyckiej i Czarnomorskiej, wiele z nich wyruszało "na łowy" z nadbałtyckich portów.
- Amerykanie oznaczali swoje samoloty, malując białe gwiazdy na granatowym tle - twierdzi Ditrich. - Bostony używane w ZSRR zachowały amerykański jednolity oliwkowozielony kamuflaż samolotu, a Rosjanie, zostawiając granatowe tło, zamalowywali gwiazdy na czerwono.
Śladów po bostonach walczących nad Bałtykiem nie ma zbyt wiele. W Muzeum Obrony Wybrzeża w Helu można obejrzeć goleń podwozia DB-7, zestrzelonego nad Półwyspem Helskim. Wśród pomorskich poszukiwaczy krąży także wieść o znalezieniu w okolicach Gdyni skrzydła z zamalowaną na czerwono gwiazdą. Ponoć jest ono własnością pewnego rolnika, ale na razie na światło dzienne nie wyszły żadne fotografie.

- Może właściciel fragmentu samolotu chce zachować anonimowość? - zastanawia się sopocki architekt. - Możemy mu ją zagwarantować. Jeśli czyta ten artykuł, prosimy o kontakt. Możemy pomóc w ustaleniu dalszych losów załogi. Zwłaszcza że pomoc zadeklarowali Rosjanie.
Rosjanie to też pasjonaci. Stworzyli stronę internetową poświęconą 51 Tallińskiemu Minowo-Torpedowemu Pułkowi Powietrznej Floty Bałtyckiej ZSRR. Odezwał się Oleg - człowiek, który miał w małym palcu historię pilotów, zwanych topmasztownikami. Dzięki Olegowi i jego kolegom udało się odtworzyć losy jedynych w historii bałtyckich kamikadze.

Puszczanie śmiercionośnych kaczek

Ze 30-40 lat temu przed rozewskim pomnikiem ustawiały się warty. Przyjeżdżały delegacje, składano wieńce i wiązanki kwiatów. Wraz z nową Polską nadszedł zły czas dla głazów, monumentów i tablic upamiętniających "wyzwoleńczą" Armię Czerwoną.
Z głazu w Rozewiu najpierw ktoś zabrał śmigło. Potem tablicę. Pozostał kamień.
Szperacze historii najpierw dotarli do kamienia.
- Trudno było, po ukradzeniu tablicy, zorientować się, w jakich okolicznościach zginęli upamiętnieni tym pomnikiem rosyjscy lotnicy - twierdzi Dietrich. - Początkowo dotarły do mnie informacje, że doszło do tego w pobliżu Jastarni, potem jednak ustaliliśmy miejsce zdarzenia - na północ od Rozewia.
Dlaczego szukali z takim zacięciem? Może przez legendę o "topmasztownikach" , którzy do ataku na niemieckie okręty zastosowali metodę podobną do puszczania po wodzie kaczek?

- Nazwa topmasztownik pochodzi stąd, że piloci bostonów latali na wysokości masztów atakowanych okrętów - wyjaśnia Zbigniew Okuniewski, szef sekcji historyczno-eksploracyjnej. - Proszę sobie wyobrazić samolot bombowo-torpedowy nadlatujący 15 metrów nad wodą!
Andrzej Ditrich wyjaśnia, że taktykę niskich lotów zastosowano, by zwiększyć prawdopodobieństwo trafienia bombą w cel. Bywało, że bombę zrzucano przed statkiem pod odpowiednim kątem, by zamiast utonąć, mogła - jak płaski kamień do puszczania kaczek - odbić się od lustra wody i uderzyć w burtę okrętu nieprzyjaciela.
Jednym z mistrzów puszczania śmiercionośnych kaczek był urodzony i wychowany nad Wołgą, w Sengilej w obwodzie uljanowskim, 22-letni Wiktor Nosow.
Taran Nosowa

Ktoś wspomina, że od dziecka chciał latać. W pokoju nad łóżkiem zawiesił portret idola, Walerego Czkałowa, jednego z najsłynniejszych lotników radzieckich, który dokonał pierwszego przelotu nad biegunem północnym. Ze zdjęcia, przysłanego przez Olega, patrzy chłopięca twarz. Życiorys miał taki jak większość chłopców urodzonych w latach 20. w Związku Radzieckim. Osiem klas szkoły podstawowej, Komsomoł, szkoła zawodowa , w Stalingra-dzie szkoła pilotów cywilnej floty powietrznej. Wreszcie, już w czasie wojny, od 1942 roku wojskowa szkoła lotnictwa.
Nie skończył 22 lat , gdy został dowódcą samolotu. Załoga była jeszcze młodsza. Radiooperator Teodor Dorofiejew miał zaledwie 19 lat, porucznik Aleksander Igoszin niedawno skończył dwudziestkę.
- Dostaliśmy od Rosjan informację o akcjach, w których Nosow brał udział - mówi Zbigniew Okuniewski. - Powiem krótko - niezły był z niego pilot.

23 lutego 1945 roku Boston Nosowa wraz z innymi wyleciał z portu w łotewskiej Lipawie. Na Bałtyku, na wysokości Rozewia zaatakowali niemieckie okręty.
- W pewnym momencie Boston Nosowa został poważnie trafiony - opowiada Okuniewski. - Chłopaki musiały wiedzieć, że nie przeżyją. Nawet gdyby jakimś cudem ocaleli podczas uderzenia w wodę, zginęliby w zimnym Bałtyku. W ułamku sekundy podjęli decyzję - skierowali samolot w transportowiec i dosłownie go staranowali. Okręt o wyporności siedmiu tysięcy ton zatonął. Od tej pory do języka pułku na stałe weszło określenie taran Nosowa.

Trzykrotnie - w kwietniu 1945 roku, w grudniu 1947 roku i w czerwcu 1953 roku Nosow został przedstawiony jako kandydat do tytułu Bohatera Związku Radzieckiego. Tytułu jednak nie dostał. Dlaczego - nie wiadomo. Otrzymał pośmiertnie tylko tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej, jego imieniem nazwano ze dwie ulice. W Togliatti postawiono mu pomnik. W Rozewiu stanął głaz. Tylko że dziś nawet nie wiadomo, komu poświęcony.

65 lat później

Zastanawiali się, czy nie będzie kłopotów. No bo ciągle jeszcze słychać o protestach przeciw pomnikowi w Ossowie na mogile 22 bolszewików, poległych w 1920 roku, o niszczeniu tablic i cmentarzy. W końcu jednak postanowili - trzeba przywrócić Wiktorowi, Aleksandrowi i Teodorowi pamięć.
- Po przeanalizowaniu informacji o trójce lotników postanowiliśmy sami odtworzyć tablicę - mówi Okuniewski. - Nie ma w tym nic politycznego i mam nadzieję, że nie rozpęta to bezsensownych protestów. Jest to po prostu niesamowita historia młodych ludzi, którzy w beznadziejnej sytuacji zachowali się jak żołnierze.
Dzwonię do Grzegorza Matuszczyka, przewodniczącego Rady Mieszkańców Rozewia. Pytam, jak zostanie przyjęta inicjatywa pasjonatów z sekcji historyczno-eksploracyjnej.
- Ależ my o tym już od dawna myślimy! - przerywa radny. - Razem z Romanem Kużelem z Jastrzębiej Góry od dłuższego czasu staramy się odrestaurować rozewskie pomniki, z okresu niepodległości i późniejsze. W dalszej kolejności chcemy odrestaurować także głaz lotników.
Romana Kużela nie zastajemy w domu - wyjechał na wakacje. Jego syn, też Roman, opowiada o projekcie przeniesienia głazu lotników 150 metrów dalej w stronę latarni. - Teraz stoi na uboczu, więc mogą się nim zająć wandale - mówi. - Bliżej latarni powinien być dobrze oświetlony. A tablica? Doszły do mnie słuchy, że jest bezpieczna w domu jednego z mieszkańców. Ponoć odkręcił ją, by nie padła łupem złomiarzy.

27-letni Roman, absolwent politologii, wzrusza ramionami, gdy wspominam o obawach badaczy z Trójmiasta.
- Dla mojego pokolenia czasy niechęci i animozji już minęły. Taki pomnik to nie tylko świadectwo historii, ale także atrakcja turystyczna. Nie będzie problemu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki