Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofy morskie XIX w. Apokalipsa na pokładzie Austrii

Marek Adamkowicz
Dużą liczbę ofiar katastrofy SS Austria tłumaczy się brakiem skoordynowanej akcji ratowniczej i paniką, jaka wybuchła wśród pasażerów
Dużą liczbę ofiar katastrofy SS Austria tłumaczy się brakiem skoordynowanej akcji ratowniczej i paniką, jaka wybuchła wśród pasażerów Wikimedia
Zatonięcie parowca Austria było jedną z najstraszniejszych katastrof morskich XIX wieku. Ilustracje i opisy tej tragedii nawet dzisiaj budzą przerażenie...

Peritz Wolf był żydowskim handlarzem końmi z Chełmna nad Wisłą. We wrześniu 1858 r. znalazł się na pokładzie parowca Austria i wraz z pół tysiącem innych pasażerów wyruszył z Hamburga w podróż do Nowego Jorku. Na miejsce jednak nie dotarł. Zginął w jednej z największych katastrof morskich XIX wieku.

Taki piękny był statek

Na ilustracjach sprzed wypadku SS Austria prezentuje się naprawdę wspaniale. W jednej z relacji prasowych określono ją nawet jako "przepyszny okręt pocztowy i pakietowy". Długi na blisko 100 metrów miał trzy maszty, a pomiędzy pierwszym i drugim umieszczono komin.

Statek zbudowano w 1857 r. w szkockim Greencock. Mógł on zabrać na pokład 60 pasażerów w klasie pierwszej, 120 w klasie drugiej oraz 450 w klasie najtańszej. Do tego 80 członków załogi. Jego właścicielem była firma żeglugowa Hamburg Amerika Line, która w owym czasie specjalizowała się w przewozach emigrantów do Nowego Świata.

W dziewiczy rejs na trasie Hamburg-Southampton-Nowy Jork SS Austria wyruszyła 1 maja 1858 r. Podróż, która rozpoczęła się 1 września tegoż roku, miała być trzecią wyprawą na tym szlaku. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. W Hamburgu weszło na pokład około 400 pasażerów, kolejnych zabrano w Southampton. W sumie Austrią podróżowało, łącznie z załogą, ok. 530 osób.

Nieszczęście spadło znienacka w poniedziałek, 13 września, gdy statek znajdował się zaledwie cztery dni drogi od Nowego Jorku. Rutynowa fumigacja rozpętała piekło...

Zabójcza fumigacja

Emigranci podróżujący w XIX wieku przez Atlantyk o komforcie zazwyczaj mogli tylko pomarzyć. O ile zamożni pasażerowie mieli do dyspozycji kajuty, o tyle biedaków trzymano w wieloosobowych pomieszczeniach na dolnych pokładach, gdzie dawało się we znaki robactwo i gryzonie. Doraźnym ratunkiem przed tego rodzaju nieproszonymi gośćmi była fumigacja, czyli dymienie pomieszczeń. Tak też zrobiono na SS Austria.

Wedle Chartresa Brewa, jednego z ocalonych rozbitków, dowodzący statkiem kapitan Heydtmann uznał za konieczne okadzenie smołą wnętrza Austrii. Marynarz, który miał się tym zająć, podgrzał koniec łańcucha i zanurzył go w smole. Niestety, łańcuch tak był rozpalony, że nie dało rady utrzymać go w ręku; spadł na podłogę, która natychmiast zajęła się ogniem. Jakby tego było mało, jednocześnie przewróciło się naczynie ze smołą i ogień dosłownie rozlał się po pokładzie. Co prawda natychmiast rzucono się do gaszenia, jednak żywiołu nie dało się już opanować. Dym wypełnił wnętrze statku i zaczął przenikać na zewnątrz...

Kto mógł, próbował wydostać się na górny pokład, jednak część ludzi została uwięziona na dole. Ci, którym ogień odciął drogę ucieczki, zginęli w pierwszej kolejności. Chartres Brew przypuszcza, że wśród ofiar była obsługa kotła parowego, dlatego mimo zauważenia ognia statek się nie zatrzymał. Dalej płynął pod wiatr, co tylko wzmagało ogień.

- Udałem się do sternika i powiedziałem mu, aby okręt w bok wiatru skierował - wspominał Brytyjczyk. - Początkowo mnie nie zrozumiał, gdyż pochodząc z Hamburga, nie mówił on po angielsku. Dopiero przez tłumacza nastąpiło porozumienie.

Potopione aniołki

Sytuacja pogarszała się z każdą minutą, dlatego zaczęto spuszczać na wodę łodzie. Jedne wpadły pod śrubę okrętową i zostały zniszczone, inne się wywróciły.

Dopóki było to możliwe, ludzie tłoczyli się na rufie lub wspinali się na zwisające u dziobu łańcuchy, ale wkrótce i tam stało się niebezpiecznie.

- Płomienie tak nas okoliły, że wielu, aby ujść spalenia, w morze skakało, pomiędzy nimi krewni, którzy, podawszy sobie ręce lub objąwszy się w poły, w serdecznych uściskach rzucali się w morze, szukając w głębinach wspólnego grobu - opowiadał Chartres Brew. - Taką śmiercią zginęły na przykład dwie siostry.

W pamięć Brytyjczyka wrył się też widok pewnej rodziny z Węgier:
- Mąż z żoną i siedmiorgiem dzieci, pięknymi jak anioły, podobną zginął śmiercią. Najprzód nakłonił żonę, że sama skoczyła w morze, potem błogosławił sześcioro starszych dzieci i jednemu za drugim skakać kazał, nareszcie sam poszedł za nimi, trzymając w objęciach najmłodsze dziecię...

Jana Palikruskę wiadomość o pożarze zastała na pokładzie. Wyszedł tam razem parką śpiewających ptaszków. Nie chciał, żeby się udusiły podczas fumigacji, ale szybko się okazało, że w obliczu szalejącego żywiołu ta troska niewiele znaczy.
Palikruską, podobnie jak Brewem, wstrząsnął do głębi widok mężczyzn, kobiet i dzieci "spadających w uściskach w wodę jak krople gęstego deszczu".

- W Southampton wsiadł Anglik z żoną i trojgiem dzieci - wspominał. - Wskoczył najpierw ów Anglik w morze, a gdy żar coraz bardziej dokuczał, wzięła matka córeczkę, ucałowała gorąco i wrzuciła w morze. Potem wzięła synka, chłopczyka jak aniołka, wesołego i miłego, a czerstwego, jakby samo zdrowie, dawszy mu ostatni gorący pocałunek, rzuciła go również w przepaść morską. Upadł na wznak i męczył się okropnie. Zanim utonął, trzy razy zawołał żałosnym, serce rozdzierającym głosem: "Mama!". W końcu wzięła biedna matka niemowlę na rękę, a całując je coraz bardziej i bardziej, wśród całusków w morze z nim skoczyła.

Nadciąga wybawienie

Pożar wybuchł prawdopodobnie około godz. 14. Kilkadziesiąt minut później zaczęły padać maszty, a po dwóch godzinach niemal wszyscy pasażerowie i członkowie załogi zginęli lub walczyli o życie w wodzie.

Kapitan Heydtmann gdzieś przepadł. W chwilę po wybuchu pożaru wybiegł przerażony na pokład, krzycząc: "Wszyscy zginiemy!" i... tyle go widziano.

Rozbitków uratowały przepływające w pobliżu statki. Większość podjął francuski żaglowiec Maurice, na którego pokładzie znalazł się m.in. Chartres Brew. Uratowano go po pięciu godzinach spędzonych w morzu. Nazajutrz, 14 września 1858 r., drugą grupę nieszczęśników podjął norweski statek Catarina.

Istnieją rozbieżności co do liczby uratowanych, z których zresztą większość była poparzona i wycieńczona, ale w sumie katastrofę mogło przeżyć nie więcej niż sto z ponad 530 pasażerów i członków załogi SS Austria.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki