Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamieszanie z przesyłkami sądowymi na Pomorzu. Winny jest nowy operator pocztowy? [RAPORT]

Tomasz Słomczyński
List z sądu możesz odebrać np. w wyznaczonym do tego kiosku
List z sądu możesz odebrać np. w wyznaczonym do tego kiosku Tomasz Bołt
Od kilkunastu dni jesteśmy świadkami pojedynku między dwoma krajowymi "listonoszami". Jeden z nich - doświadczony w branży, udowadnia, że ten drugi jest niekompetentny, nierzetelny i nie wie, jak listy się roznosi. Drugi zaś dowodzi, że listy roznosi prawidłowo (na dowód prezentuje statystyki), a nagonka na niego ma wynikać z faktu, że swoją obecnością zagroził pozycji lidera na zmonopolizowanym rynku.

Listy z sądów i prokuratur leżą w wielkim koszu, z którego trzeba sobie samemu wybierać przesyłkę! - zaalarmowała nas czytelniczka z powiatu wejherowskiego. W Kobylnicy k. Słupska do punktu odbioru sądowej korespondencji trzeba było jechać 40 km, dopóki wójt nie poinformował mediów. W sądach w Słupsku, Sławnie czy Lęborku odwołuje się rozprawy.

Sędziowie w Słupsku i prokuratorzy w Kartuzach wolą samodzielnie rozwozić przesyłki, bo nie ufają nowemu operatorowi. Ale w innych sądach, np. w Tczewie czy Chojnicach, usłyszeliśmy, że nie ma żadnego chaosu w związku ze zmianą doręczyciela poczty.

Sprawdziliśmy, jak w praktyce, z punktu widzenia mieszkańca pomorskiego miasta lub wsi, wygląda sytuacja. Poczta Polska twierdzi, że wymiarowi sprawiedliwości grozi dezorganizacja, od kiedy prokuratorskie i sądowe przesyłki doręcza nowy operator. Polska Grupa Pocztowa - że to tylko medialna nagonka, za którą stoją utracone zyski dotychczasowego monopolisty.

Minister sprawiedliwości Marek Biernacki polecił już skontrolowanie, jak nowy operator pocztowy radzi sobie z doręczaniem wezwań i korespondencji. Prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku zapowiedziała, że w poniedziałek gotowy będzie raport, w którym jednoznacznie wskazane zostaną ewentualne problemy z doręczaniem przesyłek.

Faktem jest, że wygrywając przetarg ogłoszony przez Ministerstwo Sprawiedliwości, PGP zagroziła monopolowi Poczty Polskiej. Prawdą jest też, że chodzi o wielkie pieniądze - 540 mln zł. Trudno również zaprzeczyć temu, że dostarczanie przesyłek z sądu i prokuratury to materia nad wyraz delikatna - konieczne są przy tym z jednej strony - szczególna dbałość o formalną poprawność doręczenia, z drugiej zaś - dyskrecja, z jaką należy przesyłkę przekazać adresatowi.

Problem pierwszy- dostępność, czyli media na pomoc wójtowi

Wójt Kobylnicy (powiat słupski) Leszek Kuliński zasłynął ostatnio dociekliwością w poszukiwaniu punktu pocztowego, w którym mógłby odebrać sądową przesyłkę. Skarżyli mu się sołtysi. Mówili, że brak jest możliwości odbioru poczty, że mieszkańcy muszą jeździć w kolejne miejsca.

Wójt, zgodnie z ogólnodostępną instrukcją, odpalił stronę w internecie, wyszukał na niej Kobylnicę i zdziwił się, że punkt zlokalizowany jest na ulicy Poznańskiej.
- W naszej gminie nie ma takiej ulicy.

Okazało się, że punkt jest w Kobylnicy, ale tej koło Poznania.
- A my mieliśmy jeździć do Sławska, czyli 40 kilometrów od naszej miejscowości.

Później były trzy e-maile wójta do PGP, wszystkie trzy pozostały bez odpowiedzi, a potem dwukrotnie materiał z wójtem w roli głównej pojawił się w serwisach informacyjnych.

Pomogło. Dziś w pomorskiej Kobylnicy są dwa punkty pocztowe (kiosk i sklep spożywczy), w których można odebrać przesyłkę.
Argument na brak dostępności punktów pocztowych przez samą PGP jest odpierany twierdzeniem, że "za czasów" Poczty Polskiej wcale nie było lepiej. Bo tradycyjny dostarczyciel też nie wszędzie miał urzędy pocztowe. I trudno się z tą argumentacją nie zgodzić.

Punkty pocztowe PGP znajdują się w miejscach, które wydają nam się dziwne. I tak np. na Pomorzu mamy stosy urzędowych przesyłek leżące: między butelkami z alkoholem (sklepy Małpka - Lębork, Tczew), między spławikami i gumiakami (sklep wędkarski w Sławnie), między wiązankami kwiatów (Gdańsk, kwiaciarnia przy Kartuskiej), między gazetami (kioski na całym Pomorzu), między mąką, jajkami i kiełbasą (sklepy spożywcze).

Przeciw takiemu stawianiu sprawy protestują przedstawiciele PGP, twierdząc, że po pierwsze - przesyłki są bezpieczne w tych placówkach, odpowiednio przechowywane, a po drugie zaś - również Poczta Polska korzystała przez lata (i nadal korzysta) z podobnych lokalizacji i jakoś nikomu do głowy nie przychodzi, żeby podnosić lament. Dodają, że dzięki temu że mieszkaniec może odebrać pocztę w sklepiku, nie musi chodzić do urzędu pocztowego, który zlokalizowany jest znacznie dalej.

I nie można odmówić im racji, np. tzw. punktów awizacyjnych w Wejherowie jest siedem, zaś w całym powiecie wejherowskim - 27. Dla porównania - urzędów i placówek pocztowych, w których można odebrać korespondencję, jest w tym powiecie 10.

Natomiast w Starym Targu, w powiecie sztumskim, są trzy punkty awizacyjne, a poczta tylko jedna.

Nie wszędzie jednak wprowadzona zmiana okazała się krokiem ku lepszemu. Jedyny punkt awizowanych przesyłek w gminie Lichnowy znajduje się na jej skraju - w sklepie w Lisewie Malborskim. A to już kłopot np. dla stolicy gminy. Lichnowy mają oddział pocztowy i do końca ubiegłego roku tam można było odbierać korespondencję. W podobny sposób "uszczęśliwiono" mieszkańców Szymankowa, którzy mają placówkę pocztową pod nosem.

Albo w gminie Miłoradz. Tu w drogę po awizo muszą się wybierać adresaci z Kończewic. Placówka Poczty Polskiej działa w sklepie w ich wiosce, ale po zawiadomienia z sądu muszą jechać do innego sklepu - w Miłoradzu.

Problem drugi - jakość obsługi, czyli listu poszukaj sobie sam

Jednak brak dostępności to nie jedyny problem w tej sprawie. Problem numer dwa to jakość obsługi.

Zanim adresat sądowej korespondencji dostanie do ręki kopertę, w wielu przypadkach będzie musiał otrzymać druk awizo.
"U nas w Straszynie awiza leżą pod klatką schodową" - napisał do nas Czytelnik.

I tak, nieuważny podsądny, świadek, pozwany lub pozywający, kiedy już sięgnie po swoje awizo, zapewne uda się na pocztę, gdzie zostanie poinformowany, że powinien był przeczytać na druczku adres - nowy adres, pod którym czeka na niego korespondencja.

Pójdzie więc tam, żeby się przekonać, że panią w okienku zastępuje teraz pani za ladą albo pan w kiosku.

Sprawdziliśmy: Jakość obsługi w tzw. punktach awizowanych pozostawia wiele do życzenia.
Kiedy np. usiłowaliśmy zapytać w punkcie przy ulicy Koszalińskiej 2 w Człuchowie o przesyłki sądowe, pan w kiosku nie potwierdził nam nawet, że to właśnie w tym miejscu awizowane są przesyłki. - Ma pan awizo? - zapytał. - Jeśli nie, nie mamy o czym rozmawiać.

Przywołajmy więc raz jeszcze głos wójta z Kobylnicy Leszka Kulińskiego:
- Nie może być tak, że wszyscy w wiosce będą wiedzieli, do kogo przychodzi korespondencja z sądu lub prokuratury. Zaczną się niepotrzebne pytania...

Komentarzem do tych słów niech będzie sytuacja, z którą zetknęła się jedna z Czytelniczek z powiatu wejherowskiego:
- Dostałam kosz ze wszystkimi listami i pośród wielu musiałam w nim sama wyszukać swoją korespondencję. Mogłam wtedy swobodnie przeczytać nazwiska innych osób, które dostały list z sądu lub prokuratury.

Mieszane uczucia wobec nowych obowiązków mają także sami pracownicy punktów, w których można odebrać list z sądu.
- Klienci nie chcą na przykład pokazać nam dowodu osobistego, aby potwierdzić swoje dane przy odbiorze listu - mówi pracownica jednego z takich punktów w powiecie tczewskim. - Twierdzą, że nie jesteśmy do tego upoważnieni. Trafiają się też klienci awanturujący się przy odbiorze przesyłki. A czy to nasza wina, że sąd przypomina im o niezapłaconych alimentach?

Wszystkie tego rodzaju problemy można uznać za nierozwiązywalne lub, wręcz przeciwnie, za przejściowe. Rzecz oczywista, podczas gdy Poczta Polska będzie udowadniać, że tylko przeszkolony i doświadczony urzędnik pocztowy może się wywiązać z zadania, jakim jest dostarczenie listu poleconego, PGP będzie przekonywać, że nie jest to żadna filozofia i jeśli ktoś potrafi zważyć kilogram dorszy, to z wydaniem przesyłki też sobie poradzi.

Skutki zmian- jeden sąd, dwa głosy

W tej sytuacji głos należy oddać sędziom - to oni najlepiej wiedzą, jak działa nowy system, wszak korespondencja to często niedoceniany, jednak fundamentalny wręcz element funkcjonowania machiny sprawiedliwości.

Zacznijmy od Sądu Okręgowego w Gdańsku. Na naszą prośbę zebrano tam opinie od pracowników. Wynika z nich, że korespondencja, która była wysłana na początku stycznia, wciąż nie dociera do adresatów - prawnicy dzwonią i skarżą się. Kolejny problem to zwrotne poświadczenia odbioru, czyli tzw. zwrotki.

Tu konieczna będzie uwaga na marginesie: zwrotka to niezwykle ważny element w pracy wymiaru sprawiedliwości. Ten, kto wzywany jest do sądu (lub do prokuratury), musi być "powiadomiony prawidłowo". Jeśli np. oskarżony nie stawi się na rozprawę, trzeba ją wtedy odwołać. Jeśli się nie stawia kilkakrotnie, mimo że został "powiadomiony prawidłowo", wówczas może go doprowadzić policja.

O tym, że powiadomienie było "prawidłowe", świadczy właśnie niepozorna zwrotka, czyli druczek, na mocy którego stwierdza się, że dana osoba wiedziała o tym, że danego dnia ma się stawić w sądzie. Gdy nie ma zwrotki, nie wiadomo, czy informacja o terminie rozprawy w ogóle dotarła do oskarżonego (świadka, pokrzywdzonego... itd.).

Wracając do sytuacji w Sądzie Okręgowym w Gdańsku - z uzyskanych przez nas informacji wynika, że zwrotki powinny wrócić do sądu, a nie wróciły, choć pisma zostały wysłane np. 2 stycznia.

Czy więc w tej sytuacji można wymagać od oskarżonego stawienia się na rozprawie? Odpowiedź brzmi: nie, nie można.

Kolejny problem zidentyfikowany w Sądzie Okręgowym w Gdańsku: korespondencja trafia nie do tych adresatów, do których powinna, np. zamiast do pozwanego, trafia do pozywającego. Nietrudno sobie wyobrazić konsekwencje takiej pomyłki. Co ciekawe - w jednym, wspominanym przez pracowników gdańskiego sądu, przypadku przesyłka została odnaleziona na ulicy przez przypadkowego przechodnia.

Wszystkie te opóźnienia i błędy mogłyby wskazywać na jednoznaczną ocenę: Poczta Polska ma rację. Tylko ona w tym kraju może wykonywać usługę wartą 500 mln zł.

Można by wysnuć taki wniosek gdyby nie dalsza część informacji z Sądu Okręgowego w Gdańsku: pozostałe wydziały sądu (w liczbie pięciu) "nie zgłaszają nieprawidłowości dotyczących współpracy z nowym operatorem pocztowym".

Wychodzi więc na to, że jedna część Sądu Okręgowego w Gdańsku alarmuje o nieprawidłowościach, podczas gdy druga nie widzi problemu.

Na prowincji wieje grozą, choć nie wszędzie

Wydaje się, że sytuacja jest znacznie trudniejsza poza aglomeracją trójmiejską. Informacje napływające do nas spoza Trójmiasta są bardziej niepokojące.

Przyjrzyjmy się więc temu, co się dzieje w mniejszych sądach. I tak np. - ponad 1300 przesyłek z sądów w Słupsku od początku roku nie dotarło do odbiorców. To prawie połowa z 2166 przesyłek, które wysłano. Tylko 30 stycznia z powodu nieskutecznego wezwania z wokandy spadło kilkanaście spraw. Prezes sądu Dariusz Dumanowski podjął decyzję, że strony będą zawiadamiane faksami, e-mailami i telefonicznie. Wykorzystywane będą również poczta kurierska oraz służbowe samochody sądu, które będą jeździć po Słupsku i sąsiednich miejscowościach.

Z sekretariatu bytowskiego sądu od 7 stycznia wysłanych zostało prawie trzy tysiące listów, wśród których znajdowały się głównie zawiadomienia o terminach rozpraw. Zwrotek do sądu w Bytowie do końca stycznia wróciło zaledwie 300. Co stało się z resztą? Nie wiadomo.

Bytów: - Mamy bardzo poważne problemy z powiadomieniem adwokatów czy samych zainteresowanych o terminach rozpraw - usłyszeliśmy w sekretariacie sądu. - Trudno się dziwić, że mamy problem z wyznaczeniem terminu rozprawy, skoro dostarczenie przesyłki z Bytowa do Bytowa zajmuje operatorowi siedem dni.

W Lęborku natomiast od 2 do 22 stycznia wysłano 7926 przesyłek z potwierdzeniem odbioru, zaś do sądu trafiły 894 zwrotki. Z powodu braku zwrotnych potwierdzeń odbioru tutejszy sąd zdejmuje z wokandy rozprawy.

- Brak szybkiego i pilnego doręczenia akt dla biegłych i stron skutkuje dezorganizacją pracy - mówi Aleksandra Szumińska, prezes Sądu Rejonowego w Lęborku.

Na jedną z lęborskich spraw nie stawił się nikt, poza prokuratorem i sędzią. Jednego dnia z zaplanowanych sześciu cywilnych spraw odbyły się dwie.

Sławno: - Nowy system odbierania przesyłek awizowanych sprawia nam kłopoty - przyznaje Sławomir Przykucki, rzecznik prasowy Sądu Rejonowego w Sławnie. - W związku z tym trzeba było już odroczyć kilka spraw, które zdjęto z wokandy i przełożono na późniejszy termin.

Nie wszędzie jednak opóźnienia powodują dezorganizację pracy sądów. Zdaniem Andrzeja Lubowieckiego, wiceprezesa Sądu Rejonowego w Tczewie, minęło zbyt mało czasu na ocenę skuteczności dostarczania sądowych przesyłek.

- Jak dotąd nie mieliśmy sytuacji, w której z powodu braku doręczenia wezwania musielibyśmy odwołać rozprawę.

W malborskim sądzie przyznają, że zwrotek wpływa mniej niż powinno. - Na razie jednak ma to niewielki wpływ na naszą działalność, choć z tego powodu odwołano kilka rozpraw - mówi Andrzej Iwanowski, wiceprezes Sądu Rejonowego w Malborku.

Małgorzata Dykier-Ginter, prezes Sądu Rejonowego w Człuchowie, jeszcze w piątek nie wiedziała o tym, że w Człuchowie znajdują się punkty odbioru korespondencji. O tym dowiedziała się od nas.

- Na pewno jakieś rozprawy zostały odwołane z uwagi na niedostarczenie korespondencji, podobnie było jednak również wcześniej. Nie wiem, jaka jest skala tego zjawiska, na pewno nie ma to jednak większego przełożenia na pracę sądu.
- Mamy problemy z przesyłkami jak wszędzie - mówi Danuta Czarnecka-Kawa, prezes Sądu Rejonowego w Chojnicach. - Do tej pory nikt nie meldował jednak, że z tego powodu trzeba odwoływać rozprawy.

Co dalej?

Wydaje się więc, że prawda, jak to zwykle bywa, leży pośrodku. Nie ma co wieszczyć załamania się systemu sprawiedliwości, nie można też udawać, że nic złego się nie dzieje. Pytanie, które trzeba sobie w tej sytuacji zadać, brzmi: co dalej ?

Z jednej strony PGP będzie się uczyć swojej roboty i - miejmy nadzieję - poprawiać jakość świadczonej usługi.
Z drugiej zaś - sami mieszkańcy, a także sądy będą się powoli przyzwyczajać do nowej sytuacji.

Chyba że na scenę wróci Poczta Polska. To niewykluczone, gdyż sprawa zrobiła się poważna. Po pierwsze, dlatego że kontrolę wykonywania usług przez PGP przeprowadzi Urząd Komunikacji Elektronicznej.

Po drugie - przekazanie funkcji doręczyciela prywatnej spółce PGP będzie wkrótce badać Najwyższa Izba Kontroli.

Po trzecie wreszcie - jakby tego było mało, przetarg, w którym wygrała PGP (zaproponowała kwotę niższą niż Poczta Polska o 80 mln zł), sprawdzą śledczy - stosowne postępowanie wszczęła już Prokuratura Okręgowa w Krakowie.

Jeśli sprawa trafi na wokandę, to szefowie PGP po wezwanie do sądu sami będą musieli iść do swoich własnych punktów odbioru korespondencji. O ile wcześniej nie zadepczą druku awizo, wycierając buty. A jak już będą odbierać pismo wzywające ich na rozprawę, to przy okazji zrobią zakupy.

współpraca: ACCA, RK, BIR, JK, ME, pif, PP, BOY, ROG, sura, J.S., syk, PZ

Z zastępcą prokuratora rejonowego w Kartuzach Remigiuszem Signerskim rozmawia Tomasz Słomczyński

Czy widzi Pan różnicę w obsłudze poczty, od kiedy obsługuje przesyłki nowy operator?
Czy widzę różnicę? To jest tak, że się boimy wysyłać cokolwiek, bo nie wiemy, gdzie nasze przesyłki trafią. Gdy zaginie wezwanie, to jest pół biedy. Ale my musimy na przykład wysyłać całe akta do biegłego. Tego się boimy... Bo zdaje pan sobie sprawę, co by się stało, gdyby akta zaginęły. Wtedy zostajemy ze sprawą i musimy ją dalej prowadzić. Sprawa nie zniknie razem z aktami. Będziemy musieli je odtwarzać, powtarzać czynności, to będzie taki bałagan, że się w głowie nie mieści... Dlatego teraz wolimy nie wysyłać akt niż potem mieć problem. Bo wiemy, jak to wygląda w praktyce, te awiza są zostawiane na wycieraczkach, dawane, komu popadnie. Doręczyciele dostają takie wynagrodzenie, że im się nie opłaca jeździć kilka razy w jedno miejsce, więc każdy z nich będzie chciał wszystko załatwić "za jednym zamachem".

I co w związku z tym? Przecież biegły musi dostać akta, żeby wykonać ekspertyzę.

Będziemy próbowali przesyłać je albo przez policję, albo przez kurierów, albo będziemy wozili je naszymi kierowcami. I wówczas przesyłki nie będą ginąć. I jeśli nic złego się nie wydarzy, to nie dlatego że wszystko jest w porządku, tylko dlatego że my dmuchamy na zimne. Część prokuratur, bojąc się, będzie robić tak jak my.

Nowy operator został wybrany w przetargu, bo złożył niższą ofertę. Ministerstwo w ten sposób zaoszczędziło pieniądze. A Pan mówi o dodatkowych kosztach, które będziecie musieli ponieść.
Pieniądze, które miały w ten sposób zostać zaoszczędzone, nie będą zaoszczędzone, bo my będziemy wysyłać korespondencję przez firmy kurierskie albo sami będziemy wozili - i wydawali na paliwo. Oczywiście, można odtrąbić sukces i ogłosić, że oto zaoszczędziliśmy ileś tam milionów złotych na kontrakcie, ale tak naprawdę stracimy dwa razy więcej. Bo kiedy spojrzy się na to z szerszej perspektywy, cała ta oszczędność to jest jedna wielka bzdura.

W niektórych sądach sprawy są zdejmowane z wokandy przez to, że oskarżeni albo świadkowie się nie stawili. Nie wiadomo, czy zostali powiadomieni, bo nie ma zwrotek.

To są kolejne dodatkowe koszty. Podam przykład - mamy wokandy, na których jest, dajmy na to, pięć spraw, na każdą po trzech świadków, więc w sumie jest wezwanych 15 osób. Załóżmy, że do sprawy stawiają się świadkowie, ale nie stawia się oskarżony. Świadkowie przyjeżdżają więc do sądu. W związku z tym mają prawo do zwrotu kosztu stawiennictwa i zwrotu kosztu utraconego zarobku. Ale żadna czynność nie może być wykonana, bo przecież nie stawił się oskarżony. Jeśli nie ma zwrotki, nie wiemy, czy nie dostał zawiadomienia, czy nie odebrał, czy dostał, odebrał, ale i tak nie przyszedł. W takiej sytuacji świadkom trzeba wypłacać po 100 złotych, na przykład z tytułu utraconego dochodu, i zwracać na przykład po 50 złotych kosztów dojazdu. To wszystko trzeba przemnożyć, na przykład przez czterech świadków. A jak drugi raz to się powtórzy, to drugi raz trzeba będzie im płacić. I to ma być oszczędność?

Często bywa tak, że sam oskarżony nie jest zainteresowany, żeby wykonywać jakiekolwiek czynności, które mogłyby go doprowadzić do skazania, więc wykorzysta każdą okazję, żeby nie odebrać wezwania.
Dokładnie tak. A jeżeli doręczyciele zostawiają awizo na wycieraczce, zostawiają sąsiadowi, a wiemy, że do takich sytuacji dochodzi... W ogóle nie powinno się zostawiać awizo sąsiadowi, bo przepisy tego zabraniają. Można tylko dorosłemu domownikowi, jeśli zobowiąże się do przekazania - i wtedy trzeba sporządzić stosowną adnotację. A taki sąsiad nie ma żadnego obowiązku do przekazania awizo. Sąsiad powie, że nic nie dostał. I wtedy trzeba rozstrzygnąć, kto kłamie... Czyli trzeba wezwać sąsiada, przesłuchać: "Czy pan dostał i przekazał awizo?". Nie, to jest kpina. To są kolejne tygodnie, zmarnowane tylko na to, żeby ustalić, czy ktoś dostał awizo, czy nie... Dlatego uważam, że wybór tańszego operatora to jest pozorna oszczędność.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki