Sprawa proboszcza z Bojana. Ksiądz Mirosław Bużan żali się na śledczych
Sąd zajął się zażaleniem księdza, które ten złożył na postanowienie prokuratury. Według duchownego, śledczy zbyt pochopnie zamknęli wątek nagrań z rzekomymi wypowiedziami dziewczyny, które miały go oczyścić z oskarżeń.
Ksiądz Bużan powiedział sądowi, że ekspert, który badał nagrania na zlecenie prokuratury, "nie jest biegłym sądowym".
- Pracował w służbach bezpieczeństwa, a to dla mnie osobiście bardzo ważne - w IV wydziale [do zadań departamentu, funkcjonującego w czasach PRL, należała walka z Kościołami i związkami wyznaniowymi - dop. red.] I trudnił się tymi sprawami, żeby montować pewne materiały.
Duchowny miał więcej zastrzeżeń do pracy śledczych.
- Pani prokurator od samego początku, kiedy byłem przesłuchiwany, podeszła do mnie jak do przestępcy, a nie jak do kogoś, kto składa wniosek o popełnieniu przestępstwa - mówił.
Do wydarzeń, które doprowadziły do skazania księdza, miało dojść pod koniec 2009 r. Z zeznań 15-letniej mieszkanki Bojana wynikało, że ks. Bużan zaprosił ją do siebie, na plebanię. Zachowanie duchownego miało stać się dziwne: przygotował drinki, którymi ją poczęstował, posadził ją na kolanach. Mimo protestów, zaczął ją całować.
Ksiądz zaprzeczał oskarżeniom. Podkreślał, że padł ofiarą podstępu i prowokacji. Ostatecznie jednak w 2011 r. wejherowski Sąd Rejonowy skazał go na rok i cztery miesiące więzienia. Wyrok zawieszono na cztery lata.