Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Spamalot", czyli taki tortowy przekładaniec

Jarosław Zalesiński
To musicalowy pastisz broadwayowskich musicali.
To musicalowy pastisz broadwayowskich musicali. fot. Piotr Manasterski
Premiera w Teatrze Muzycznym. Dla każdego, kto chce się w teatrze pośmiać.

Sala Teatru Muzycznego w Gdyni trzęsła się od śmiechów publiczności na premierze musicalu "Spamalot", a ja śmiałem się tylko co którąś scenę. Coś widać jest ze mną nie tak. Ale co?

Pierwsze wyjaśnienie może być takie, że spodziewałem się mimo wszystko powtórki tej pysznej zabawy, jaką jest film "Monty Python i Święty Graal", oglądany przeze mnie nie wiem, ile razy. Niby wiedziałem, że musical, którego współautorem jest Eric Idle, jeden z członków grupy Monty Pythona, pozostaje z filmem w związku więcej niż luźnym. W spektaklu sygnalizuje to już sama scenografia Jerzego Rudzkiego, ostentacyjnie tekturowa. Ale że cała sztuka do tego stopnia ma się nijak do filmu… Z historii wyprawy Króla Artura i jego dzielnej drużyny w poszukiwaniu Świętego Graala zostało niby całkiem sporo epizodów: jest i obleganie zamku Francuzów, i spotkanie z rycerzami Ni, i walka z krwiożerczym królikiem, i wiele innych kawałków. Sęk w tym, że w ogóle nie o nie tu chodzi.
"Spamalot" jest musicalowym pastiszem broadwayowskich musicali, montypythonowskie cytaty pojawiają się tu tylko dlatego, że libretto zostało ułożone przez Idle'a. Gdyby autorem libretta był Jaś Fasola, mielibyśmy gagi z jego filmów, przeplatane takimi samymi pastiszowymi, musicalowymi numerami. Tyle samo miałoby to sensu.

Prawda jednak, że po pierwszej półgodzinie dwuipółgodzinnego widowiska powiedziałem sobie: żegnaj Graalu, i przestałem się spodziewać udanego reprintu groteskowego humoru Monty Pythona. A "Spamalot" nadal jakoś do mnie nie przemawiał. Może dlatego - wyjaśnienie drugie - że zabawa, polegająca na ciągłym cytowaniu i parodiowaniu może się podobać za pierwszym, drugim i piątym razem, ale już niekoniecznie za dziesiątym. A poza tym - żeby parodiować broadwayowski musical, trzeba by też być w stanie wystawić go serio. Zespół Teatru Muzycznego, nadzwyczajnie sprawny w przeskakiwaniu w tym przedstawieniu z jednego stylu w drugi, z musicalem a la Broadway akurat w ostatnich latach miał najmniej do czynienia, i to na scenie widać.
Poza tym - czy wszystkie te aluzje i cytaciki pozostają czytelne dla polskiej publiczności? Czuł to chyba reżyser Maciej Korwin, bo ubogacił "Spamalota" licznymi polskimi cytacikami. A to przemknie kosynier, a to francuski obrońca zamku zaciąga po kresowemu, jak w "Samych swoich", a to wśród ikon popkultury pojawiają się nie tylko Michael Jackson i Elvis Presley, ale i Violetta Villas i Maryla Rodowicz. Gdyński "Spamalot" to taki tortowy przekładaniec: na spodzie Monty Python, na to nałożony Broadway, a na to jak wisienki polskie i gdyńsko-trójmiejskie cytaciki. Niby to wszystko razem bardzo jest śmieszne, ale ja czułem się po przedstawieniu przejedzony.

Ale tak, śmiałem się także razem z innymi. We wszystkich scenach bardziej aktorsko rozbudowanych, gdzie pojawiały się nie tylko proste skecze i gagi, ale i jakieś postaci, jakaś minihistoria, z humorem odegrana przez aktorów. Choćby ta scena z Herbertem (Marek Kaliszuk), jego ojcem (Zbigniew Sikora) i Sir Lancelotem (Marek Richter). Ogromnie spodobała mi się Karolina Trębacz, która jako Pani Jeziora potrafiła pogodzić obie te rzeczy, czyli z jednej strony żonglerkę musicalowymi i muzycznymi konwencjami, ale z drugiej - zbudowanie, mimo wszystko, jakiejś postaci na scenie. Takich udanych scen i udanych postaci, choćby charakterystyczne epizody Saszy Reznikowa czy najbardziej montypythonowski w tym towarzystwie Giermek Krzysztofa Wojciechowskiego, było więcej. Scen i postaci tak. Ale nie powiedziałbym, że powstało dzięki temu udane przedstawienie.

"Spamalota" z przekonaniem polecam każdemu, kto chce się w teatrze pośmiać. Idźcie państwo, pośmiejecie się zdrowo. Niemniej Teatr Muzyczny przyzwyczaił mnie, a bodaj nie tylko mnie, że od jakiegoś czasu potrafi łączyć te dwie rzeczy: rozrywkę z artystyczną propozycją. W "Spamalocie" odnalazłem tylko to pierwsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Spamalot", czyli taki tortowy przekładaniec - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki