Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lechia na zdjęciach SB

Lech Parell
Mecz Lechii z Juventusem był niesamowitym wydarzeniem sportowym, ale Służbę Bezpieczeństwa interesowała tylko oprawa przygotowana na ten mecz przez działaczy opozycji. O jej przebiegu i przygotowaniach opowiada Lechowi Parellowi Piotr Adamowicz, publicysta, a wówczas działacz podziemnego Ruchu Młodej Polski i oczywiście zagorzały kibic Lechii

Jesteś jednym z twórców wielkiej demonstracji z udziałem Lecha Wałęsy podczas meczu Lechia-Juventus. Skąd się wziąłeś na Lechii? Skąd się wziąłeś koło Lecha Wałęsy? I w końcu, jak się robi takie rzeczy?

Na Lechię zacząłem chodzić w połowie lat 70. I od początku to było doświadczenie nie tylko kibicowskie, ale doświadczenie czym jest system komunistyczny.

To znaczy?

Byłem na spotkaniu wyjazdowym z BKS Budowlani Bydgoszcz. Mecz tak zwanego podwyższonego ryzyka, bo na stadion przybyło kilka tysięcy kibiców Zawiszy, z którymi Lechia miała wojnę. Przed spotkaniem, jeszcze na dworcu PKP, kibice z Gdańska byli masowo spisywani przez milicję. Pod koniec spotkania atmosfera na trybunach już bardzo zgęstniała. Mnie i kilku lechistów wywieziono ze stadionu w autokarze klubowym. Na podłodze! Bo ze strony Zawiszy mogły polecieć kamienie. Wróciliśmy szczęśliwie do Gdańska, a tu po jakimś czasie przychodzi wezwanie na Kolegium do spraw Wykroczeń do Bydgoszczy.

Rozrabiałeś?

No właśnie nie! Ale w tamtych czasach, jak milicja wnosiła oskarżenie przed kolegium, to właściwie było pozamiatane. Przewodniczącym składu był zazwyczaj jakiś pracownik urzędu wojewódzkiego, który robił to, co mu dyktował oskarżyciel. A tak zwany czynnik społeczny stanowili dwaj starsi członkowie Frontu Jedności Narodu albo innej tego rodzaju organizacji, szczęśliwi, że dostaną dietę. Zarzucono mi, że machałem dwumetrowym łańcuchem, rzucałem kamieniami, chciałem wywrócić tramwaj. Aha, miałem jeszcze metrowy kij. Takie zarzuty kompletnie nie trzymały się kupy i zostałem uniewinniony.

Kibicowanie i walka z komuną. To szło zawsze w parze?

W Gdańsku często. Po Grudniu' 70 był wyjazd na mecz ze Stomilem Olsztyn. Ogromna koncentracja milicji, agresja mundurowych wywołała reakcję silnej ekipy z Gdańska, która na stadionie tłumnie zaczęła skandować: Powtórzymy Grudzień! Tak było, ale przecież liczyła się także piłka! Takie rzeczy nie działy się na każdym meczu.

Jakim klubem była wtedy Lechia?

Kochaliśmy ją. Napędzało nas i to, że klub nie był pieszczochem władzy. W jednym z sezonów drużyna zdobyła 54 punkty na 60 możliwych, ale i to nie dało jej awansu do pierwszej ligi. Ale realnie rzecz biorąc, tworzyło ją dziwne towarzystwo.

Jacy to byli ludzie?

Trochę starych wyjadaczy, trochę naiwnych zapaleńców i trochę półświatka. Kiedy na Lechię podjeżdżało jedyne bodaj w Polsce północnej białe cabrio, mercedes, każdy wiedział, że mecz ogląda Nikoś: gangster i miłośnik Lechii. Jego biały merc parkował oczywiście tam, gdzie zwykłemu kibicowi nie było wolno, czyli za trybuną główną.

Ty byłeś w konflikcie z władzą nie tylko jako kibic, ale i jako działacz opozycji.

W 1978 roku moim nauczycielem w VI LO w Gdańsku przez jeden semestr był Aleksander Hall, wtedy członek ROPCiO. Uczył historii i przedmiotu o kabaretowej nazwie: przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej. Olkowi pod presją SB nie przedłużono umowy o pracę na następne półrocze, ale nasz kontakt się nie urwał. Olek mieszkał kilkaset metrów ode mnie. Kiedyś zaszedłem do niego, by dał mi coś do czytania. Liczyłem, że dostanę książkę na przykład o wojnie polsko-bolszewickiej, czyli coś wtedy zakazanego i przemilczanego.

A co dostałeś?

Ku mojej rozpaczy, dostałem sążnisty esej ekonomiczny profesora Kurowskiego, jak uzdrowić gospodarkę. Nie doczytałem go do końca. Ale zacząłem działać w środowisku, które w 1979 roku powołało Ruch Młodej Polski.

Potem był Sierpień' 80.

Wtedy na Lechię nie było czasu. Wtedy była rewolucja.

Co robiłeś w tamtym okresie?

Od października 1980 roku pracowałem w Krajowej Komisji Porozumiewawczej "S". Zajmowałem się kontaktami z regionami, protokołowaniem posiedzeń i mnóstwem innych spraw. Nierzadko pracowało się od godziny 9 do 24. Nic innego się nie liczyło.

Po zakończeniu karnawału Solidarności też niedane ci było trafić na stadion, bo zostałeś internowany.

A kiedy już wyszedłem z Kwidzyna, wyjechałem na studia do Lublina. Lechię oglądałem rzadko, wtedy gdy przyjechała do Motoru czy do Radomiaka.

Jak to się stało, że Lechia, będąc jeszcze w trzeciej lidze, przeskoczyła do drugiej, zdobyła Puchar Polski i zagrała z Juventusem?

Różne legendy krążyły.

Że mecze były poustawiane, a wyniki kupione, dzięki sponsorowi w białym kabriolecie?

Lechia grała świetnie. Za rękę nikt nikogo nie złapał, więc jak było, pewnie się nie dowiemy. Natomiast mogły być ekstrapremie dla zawodników.

Jak to wyglądało?

W tamtych czasach robiło się na przykład zrzutki na trybunie i w czasie przerwy szło się do zawodników. Znam opowieść o delegacji do Łodzi z kartonem kupionej w Peweksie wódki żytniej i dwoma kartonami wędzonych węgorzy, po to by kupić zawodnika Tłokińskiego. To były inne czasy, działy się różne rzeczy, na przykład na ten słynny mecz przyszło ponad 10 tysięcy ludzi ponad pojemność stadionu. Krążyła wtedy opowieść o lewych biletach wykonanych przez drukarza, kiedyś kręcącego się wokół opozycji, a później zdemaskowanego jako agent Służby Bezpieczeństwa.

Na ten mecz wszyscy się szykowali. Skąd pomysł, by wprowadzić tam Lecha Wałęsę?

Pamiętajmy, że było to tuż po zniesieniu stanu wojennego. Panował lekki marazm. Potrzebne było coś, co znowu przypomni o Solidarności. Na pomysł wpadło niezależnie od siebie kilka osób. Rozmawiał z Wałęsą na ten temat Sławomir Rybicki, brat Arama, obecnie poseł. Niezależnie rozmawiałem i ja. Wałęsy nie trzeba było zresztą zbytnio nakłaniać. Chciał tylko, żebyśmy to zorganizowali.

Jak to zrobiliście?

Kupiliśmy bilety, które były dość drogie. Wcześniej zrobiliśmy wizję lokalną. Oczywiście nie wchodziło w grę, żeby Lech siedział na trybunie głównej, bo tam siedział aktyw partyjno-państwowy. Ale nie chcieliśmy też, żeby Wałęsa siedział w "młynie", który notabene wówczas - inaczej niż dzisiaj - znajdował się na prostej. Stąd decyzja, żeby siedzieć na wysokości punktu karnego, kilka ławek od korony stadionu.

Czemu nie w młynie?

Milicji było pełno, kibice też mieli poczucie swojej siły, więc nie było wiadomo, czy nie dojdzie do jakiejś zadymy, bijatyki. Chodziło o to, aby w razie czego sprawnie go ewakuować.

Jak wprowadziliście Wałęsę?

Pod bramą byliśmy już rano, koło godziny dziewiątej, jeszcze przed jej otwarciem. Byli Andrzej Kowalczys, Marian Kosznicki, Sławomir Weinar i oczywiście Sławek Rybicki.

Tak wcześnie?

Musieliśmy zająć najbardziej dogodne miejsce. Sam mecz był o godzinie 15.30. Wtedy na Lechii nie było sztucznego oświetlenia, więc grało się za dnia. Jeszcze wcześniej uprzedziłem o naszych planach dwie amerykańskie stacje telewizyjne - NBC i CBS.

A Wałęsa?

Dotarł w trakcie rozgrzewki. Przyjechał z Henrykiem Mażulem i Aramem Rybickim.

Bez problemu dostali się na stadion?

Mieli oczywiście ogon, czyli śledzących ich esbeków. Wałęsa wtedy miał ogon zawsze, niezależnie od tego co robił.

Co się działo, gdy wszedł?

Nic. Na początku prawie nikt tego nie zauważył. Wszyscy żyli zbliżającym się widowiskiem. Potem zaczęła się gra, niesamowicie pasjonująca. Lechia grała świetnie i do przerwy przegrywała tylko 0:1! Szok. Panowały gigantyczne emocje. Każdy myślał tylko o grze i dopingował naszych. W przerwie ludzie już się zorientowali, że Wałęsa jest na trybunach. Pomogły go zlokalizować także dwie ekipy telewizyjne, które podeszły do miejsca, gdzie siedział. Ludzie zaczęli się do niego cisnąć z biletami po autografy. Zaczęło się skandowanie: Lechu, Lechu, Solidarność, Solidarność! Wałęsa promieniał. Stał, kłaniał się, wznosił rękę w geście zwycięstwa.

A w drugiej trzymał papierosa. Widać to na zdjęciach.

(Śmiech) Wtedy wszyscy palili, nikogo to nie raziło. Dla opozycji i samego Wałęsy takie przyjęcie miało olbrzymie znaczenie.

Dlaczego ?

Kilka dni wcześniej w telewizji puszczono nagraną ukrytą kamerą, podczas internowania w Arłamowie, rozmowę Wałęsy z bratem Stanisławem. "Rozmowa braci" - tak to się bodaj nazywało, odpowiednio zmontowano. Materiał miał pokazywać cynizm lidera Solidarności, pazerność na pieniądze, megalomanię okraszoną wulgaryzmami. Wszystkie najgorsze cechy w jednym.

A tu okazało się, że ludzie tej propagandy nie kupili.

Owacja dla Wałęsy i dla "S" trwała i trwała. Ludzie cały czas nie mieli dosyć. Druga połowa zaczęła się z opóźnieniem. Ale w transmisji telewizyjnej oczywiście wszystkie nieprawomyślne "hałasy" z trybun wyciszono.

Czy były jakieś konsekwencje dla was, czy innych uczestników tej akcji?

Nie. Ale na wszelki wypadek funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa doskonale obfotografowali odpowiednie sektory stadionu. W trakcie moich poszukiwań w gdańskim IPN odnalazłem zestaw 36 takich zdjęć, które w razie czego mogły służyć za dowód. Widać na nich dobrze twarze ludzi.

Teraz będą się mogli rozpoznać.

Co więcej! O ile się nie mylę, każdy, kto się rozpozna na zdjęciu, może się zwrócić do IPN o udostępnienie kopii takiego zdjęcia. Może się bowiem uznać za osobę poddaną jakiemuś rodzajowi rozpracowania przez bezpiekę.

Czy jakoś podsumowaliście to wydarzenie?

Znów nie było czasu. Tydzień później Lech Wałęsa otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Były inne już emocje.

Rozmawiał Lech Parell

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki