Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ken Hensley: Melissa wciąż żyje

Marcin Mindykowski
Ken Hensley (w środku) lubi grać stare, wciąż budzące największy entuzjazm publiczności utwory Uriah Heep, ale podkreśla, że nie przestał pisać nowych piosenek
Ken Hensley (w środku) lubi grać stare, wciąż budzące największy entuzjazm publiczności utwory Uriah Heep, ale podkreśla, że nie przestał pisać nowych piosenek
Dziennikarka, która obiecywała popełnić samobójstwo, jeśli nam się uda, nadal żyje! - mówi Ken Hensley z legendarnej grupy Uriah Heep Marcinowi Mindykowskiemu

Tydzień temu podczas IV Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty zagrałeś swój pierwszy koncert w Polsce. Jak wrażenia?
Zawsze jestem podekscytowany, kiedy gram po raz pierwszy dla nowej publiczności. To miejsce jest naprawdę piękne, a na koncercie wszystko brzmiało świetnie. Jedynym mankamentem był fakt, że od publiczności dzieliła mnie duża odległość, co znacznie utrudniało nam komunikację. Ale mój pierwszy koncert w Polsce zaliczam do fantastycznych, całkowicie pozytywnych przeżyć i już nie mogę się doczekać, kiedy tu wrócę.

Koncerty w krajach, w których nie mogłeś występować z Uriah Heep u szczytu Waszej popularności, w latach 70., przeżywasz szczególnie?
Gram dużo koncertów we wschodniej Europie i byłym Związku Radzieckim - nasłuchałem się więc niejednej historii na temat tego, co tu się działo wiele lat temu. To dla mnie zupełnie niepojęte, jak można było zabraniać ludziom czerpać radość ze słuchania muzyki... Mam przyjaciela w Rosji, który trafił nawet do więzienia za sprowadzanie zachodnich płyt! Sam nie wykorzystuję jednak muzyki do politycznych deklaracji. Robię muzykę, bo to moja praca - i staram się nadawać w ten sposób pozytywny przekaz.

Na swojej stronie ogłosiłeś już tytuł nowej płyty - "Love... and Other Mysteries". Możesz powiedzieć o niej coś więcej?
Moja poprzednia płyta, "Blood on the Highway" [z 2007 roku - red.], była koncepcyjnym albumem opisującym życie rockowej gwiazdy w latach 70. - czyli coś, co świetnie znam. Na "Love... and Other Mysteries" nie zdecydowałem się na taki wiodący, ogniskujący temat. To będzie totalnie organiczna płyta. Po nagraniu "Blood on the Highway" zacząłem pisać piosenki o zwykłych, życiowych sytuacjach. I one przyszły do mnie bardzo łagodnie, stopniowo, a ja po prostu pozwoliłem im się narodzić. Z kolei kiedy weszliśmy do studia, powiedziałem: "Pozwólmy tym piosenkom wyprodukować całą płytę". I tak się stało. Będzie to więc bardzo niekomercyjny, trudny do zidentyfikowania i skategoryzowania album. Po prostu kolekcja piosenek, które wyszły z mojego serca. Planuję wydać je pod koniec stycznia 2011 roku.

Często powtarzasz, że nie jesteś fanem rozpamiętywania przeszłości i wolisz żyć przyszłością, nowymi projektami. Czy nie kłóci się to z faktem, że ponad połowę repertuaru Twoich koncertów stanowią stare piosenki Uriah Heep? I to na nie najbardziej czekają fani...
Myślę, że trochę niedokładnie mnie cytujesz, bo nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek powiedział, że należy zapomnieć o przeszłości. Przeszłość, historia - a moja jest oczywiście długa i bogata - to coś, na czym bazuje przyszłość. To, co mówię i co chętnie powtórzę także dzisiaj, to zdanie, że nie chcę żyć w przeszłości. Przyznaję się do niej i ją akceptuję, ale chcę jej używać, żeby planować przyszłość. Granie starych utworów sprawia mi wielką radość, bo kiedy je pisałem, nie spodziewałem się, że będą kiedyś tyle znaczyły dla ludzi. Wydawało mi się wtedy, że po prostu piszę piosenki na kolejny album. Kiedy po latach zdałem sobie sprawę, jak drogie są one publiczności, byłem naprawdę zdumiony. Gdy gram więc "Lady in Black" czy "July Morning", kocham obserwować wyrazy twarzy pod sceną. To dla mnie wielka przyjemność i nagroda. Nie wykonuję tych piosenek dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę. I wiem, że jestem w stanie wplatać w to, co robiłem, teraźniejszość, przyszłość. Bo wciąż komponuję i nie stoję jedną nogą w przeszłości.

Zespół pod nazwą Uriah Heep wciąż funkcjonuje, choć ze złotego składu pozostał już tylko gitarzysta Mick Box. Masz jakiś kontakt z dzisiejszym wcieleniem grupy? Jest między Wami konflikt?
Nie. Mick nazywa swój zespół Uriah Heep, choć to nie jest oczywiście Uriah Heep. Ale ma do tego prawo i to jego sposób na zarabianie pieniędzy. Ja zdecydowałem się spróbować i sprawdzić, czy osiągnę cokolwiek na swój własny rachunek, bez używania tej nazwy. Nie mam więc problemu z tym, co robi Mick.

Z jednej strony nazywasz ich tribute bandem, a w 2001 roku wystąpiłeś z nimi na corocznym święcie fanów - The Magician's Birthday Party...
Ten występ był dla mnie katastrofą. Żałuję, że to zrobiłem. Nie byłem na to gotowy i tak naprawdę nie wiedziałem, co robię i dlaczego. Na pewno bym tego nie powtórzył, ale wiele się z tego nauczyłem. Bo każdą, nawet najbardziej negatywną rzecz, staram się przekuwać na coś pozytywnego.

I fani nie mogą liczyć na Wasz ponowny wspólny występ?
Nie, nie potrzebuję tego, bo to nie ma żadnego sensu. To kawałek historii, przeszłości i najlepsze wyjście to zostawić to za nami, w jakimś sekretnym miejscu. Nie zrobię tego też ze względu na pamięć o Davidzie i Garym [Byronie i Thainie - wokaliście i basiście złotego składu Uriah Heep, obaj już nie żyją - red.].
A jak wspominasz Wasze początki? Dziennikarka pisma "Rolling Stone", recenzując Waszą pierwszą płytę, napisała, że "jeśli osiągnięcie sukces, będzie zmuszona popełnić samobójstwo"...
Melissa Mills. I ona wciąż żyje! Po prostu w tamtym czasie ani wytwórnie płytowe, ani media nie miały pojęcia, co robimy i jak na to zareagować. Zresztą my też tego nie wiedzieliśmy! A fakt, że zrealizowaliśmy wszystko to, na co media nie dawały nam szans, czyniło je jeszcze bardziej wściekłymi wobec nas. I Melissa Mills wygłosiła bardzo głupie oświadczenie. Na ten temat jest dobra mądrość w Biblii: "Nie sądź, a nie będziesz sądzony". Ale wtedy wszyscy byliśmy głupi i robiliśmy dużo głupich rzeczy. Choć mieliśmy też przy tym masę zabawy.

Mówiło się też, że załapaliście się na hard rock i jego popularność w ostatniej chwili...
Protestuję, byliśmy w pierwszej fali hard rocka - pośród takich zespołów jak Led Zeppelin, Moody Blues, Deep Purple czy Black Sabbath. Wszyscy pojawiliśmy się mniej więcej w tym samym czasie, ale po prostu rozwijaliśmy się na innych scenach. I oni zarejestrowali pierwsze nagrania, zanim nam udało się to zrobić.

Z powodu rozbudowanych chórków i harmonii wokalnych nazywano Was Beach Boysami heavy metalu...
To bardzo ciekawa koncepcja. Tak naprawdę ukradliśmy te harmonie wokalne od Vanilla Fudge, zespołu Carmine'a Appice i Timmy'ego Bogerta, z ich utworu "You Keep Me Hangin' On'" - i wpletliśmy je we własny sposób w styl Uriah Heep. Bo przecież nie ma nic nowego pod słońcem. To tylko różne wersje tego samego.

Na płycie "Salisbury" z 1971 roku zapuściliście się w psychodeliczne rejony, z których jednak szybko wróciliście do hard rocka. Dlaczego?
Eksperymentowaliśmy, szukaliśmy własnej muzycznej tożsamości. I myślę, że w końcu, spoglądając w głąb siebie, ją znaleźliśmy. Poza tym w tych wspaniałych czasach radia grały 16-minutowe, głupie kawałki. Dziś by tego nie zrobiły. Ale teraz mogę eksperymentować bardziej niż kiedykolwiek, bo mam całkowitą wolność.

Blackie Lawless z W.A.S.P. powiedział kiedyś, że stworzyłeś "podręcznik dla klawiszowców grających heavy metal"...
Kiedy usłyszałem to pierwszy raz, nie mogłem zrozumieć, czemu Blackie to powiedział. W rock'n'rollu jest przecież wielu dużo lepszych ode mnie klawiszowców. Choćby Rick Wakeman - to niewiarygodny muzyk, który robi rzeczy, o jakich ja mogę tylko pomarzyć.

Okres grania z Uriah Heep to dla Ciebie także czas uzależnienia od kokainy, z którego bardzo długo wychodziłeś.
To wspomnienia pełne bólu. Zrobiłem wtedy wiele głupich rzeczy i skrzywdziłem wielu ludzi. I naprawdę głęboko żałuję tego czasu w moim życiu. Ale szczęśliwie czegoś się nauczyłem i odbudowałem wiele z relacji, które straciłem. Czasu nie odzyskam, więc musiałem coś z niego wynieść, żeby okazał się dla mnie pożyteczny.

Twoim zdaniem bycie na samym szczycie rock'n'rolla musi się wiązać z życiem na krawędzi, używkami?
Absolutnie nie! Moja decyzja, żeby wikłać się w narkotyki, była tylko moją decyzją. To nie było odgórnie zadekretowane przez przemysł muzyczny albo zespół. Nie ma automatycznego, systemowego połączenia między rock'n'rollem a alkoholem czy narkotykami. To wszystko indywidualny wybór, w moim przypadku to też była osobista decyzja. Upadają jednostki, a nie zbiorowe medium, jakim jest rock'n'roll.

Powiedz na koniec, dlaczego właściwie odszedłeś z Uriah Heep w 1980 roku? Annały rocka mówią o różnicy w wizji muzycznego rozwoju grupy...
Reszta zespołu wybrała po prostu wokalistę, który mi się nie podobał i który nie był dobry dla Uriah Heep [Johna Slomana - red.]. Ja głosowałem za innym, ale trzech z nas wolało jego. Nagraliśmy z nim jeden album i zagraliśmy jedną trasę, po czym stwierdziłem, że to nie to, więc wystarczy. Co ciekawe, kiedy odszedłem, wylali tego wokalistę i wybrali tego, do którego ja ich namawiałem [Petera Goalby'ego - red.]. Spiskowe teorie głoszą więc, że zrobili to tylko po to, żeby się mnie pozbyć. Ale ja się tym nie przejmuję. Chciałem odejść i odszedłem. Cokolwiek oni by nie robili, i tak osiągnąłem to, co chciałem osiągnąć, więc bardzo im za to dziękuję.

Ken Hensley - brytyjski klawiszowiec, gitarzysta i autor piosenek. W składzie grupy Uriah Heep grał w jej złotym okresie w latach 1969-80. Był autorem większości przebojów zespołu, m.in. "July Morning", "Wizard", "Easy Livin'", Stealin'", "Lady in Black", Look at Yourself" (w dwóch ostatnich także wokalistą). W czasie występów z Uriah Heep uzależnił się od kokainy. Nałóg zabrał mu 16 lat życia, rzucenie go - kolejne 15. Po odejściu z zespołu kontynuował solową karierę. Współpracował z tak sławnymi muzykami, jak Paul Kossof (Free), Mick Ralphs (Bad Company), Ian Paice (Deep Purple) i Kenny Jones (The Who). Dziś na stałe mieszka w Hiszpanii, koncertuje z norweskim zespołem Live Fire. Podczas pierwszej odsłony IV Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty dał swój pierwszy koncert w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki