Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przygoda tczewskiego marynarza: W nogi,piraci!

Krystyna Paszkowska
Władysław Weremko na pokładzie m/v Citiof Guang Zhou
Władysław Weremko na pokładzie m/v Citiof Guang Zhou archiwum prywatne
Dramatyczną przygodę morską tczewskiego marynarza relacjonuje Krystyna Paszkowska

Władysław Weremko z Tczewa pływa po morzach i oceanach już od 31 lat. Statystycznie rzecz biorąc, coś takiego w końcu powinno mu się zdarzyć. On jednak liczył, że uda mu się tego uniknąć. Dokładnie analizował rejsy statków, na które się zaciągał, tak by przebiegały z dala od niebezpiecznych terenów. Ten raz był jednak pod każdym niemal względem inny.

- M/v Citiof Guang Zhou to kontenerowiec pływający pod banderą Antiquy Barbudy [wyspy na Morzu Karaibskim - dop. aut.] - wyjaśnia Władysław Weremko. - Załogę stanowiło pięciu Polaków, w tym kapitan, starszy oficer, II oficer Wodziński - zresztą też z Tczewa, II mechanik i ja, czyli starszy mechanik. Reszta załogi to Birmańczycy oraz dwóch marynarzy z Ghany.

Kiedy Weremko zamustrował się, statek stał na kotwicy w stoczni. Dopiero tam armator znalazł czarter. Z dnia na dzień dostali informację, że następnego dnia maszyna ma być gotowa. Mieli płynąć do Singapuru po paliwo.

- Płynęliśmy z Durbanu w RPA do Salalah w Omanie - opowiada starszy mechanik. - Normalna trasa wzdłuż zachodniego brzegu Afryki jest zakazana. Płynęliśmy na wschód przy Madagaskarze i potem na północ wzdłuż 60 południka.

Miała to być bezpieczna trasa odległa od otoczonego złą sławą somalijskiego wybrzeża o około 700 mil. Już wówczas wiedzieli, że mogą się natknąć na piratów.

- Minęliśmy równik, a piratów spodziewaliśmy dopiero następnego dnia.

To nie ćwiczenia

Była niedziela, 11 kwietnia po obiedzie. - Właśnie drzemałem w koi, a tu dzwonki alarmowe - Weremko nadal wzdryga się na tamto wspomnienie. - Nie było jednego długiego sygnału, jak było umówione, tylko nieskładne przerywane dzwonki. Na korytarzu usłyszałem zdenerwowany głos kapitana, że trzy łodzie nas gonią. Pierwszy raz słyszałem, żeby krzyczał. Wiedziałem już, że to nie żadne ćwiczenia, że to dzieje się naprawdę...

Cała załoga zeszła do tzw. cytadeli, czyli ustalonego miejsca, gdzie mieli się zabarykadować. - Ja byłem w maszynowni - mówi starszy mechanik. - Za chwilę już był telefon od kapitana, że musimy rozkręcać silnik główny na maksymalne obroty. Sęk w tym, że funkcjonuje tzw. program zwiększania obrotów, aby zbyt mocno nie przeciążyć silnika. Można ten program zresetować, ale akurat w tym momencie naciskanie tego przycisku nic nie dawało. Ot, złośliwość rzeczy martwych i to w takiej chwili!
Płynęli z prędkością 18 węzłów, ale piraci mieli szybsze łodzie, mogące rozwijać i ponad 20 węzłów. Na szczęście statek nie był mocno załadowany, więc w ciągu 15 minut udało się przyspieszyć do 22 węzłów.

Kolejne telefony z mostku do maszynowni nieco uspokajały załogę. Dystans z 1,4 mili zwiększył się do 1,7 mili. Silnik nadal się rozkręcał, więc pędzili, ile tylko było można. Po niespełna godzinie piraci, na szczęście, odpuścili i ich łodzie stanęły.

Brawo drugi oficer

- Byliśmy niedoinformowani, jak taki atak wygląda - uważa Weremko. - Zakładaliśmy, że gdzieś stoi statek matka, od którego będą odrywać się łodzie i atakować. Taki statek można łatwo wykryć na radarze już z odległości 20 mil. W takim wypadku zakładaliśmy, że zmienimy kurs i piraci nie będą mieli szansy nas dogonić.

Tymczasem było całkiem inaczej. Trzy małe łódki stały "w kupie". Na radarze to był tylko maleńki punkcik, który można było wziąć za odbicie od fali.

- Dużą przytomnością wykazał się drugi oficer, Piotr Wodziński, który nie zlekceważył tego punktu i go obserwował - podkreśla Weremko. - Opowiadał później, że gdy ten punkt był cztery mile od nas, nagle na radarze jego obraz rozdzielił się na trzy obiekty, które zaczęły się zbliżać do naszej prawej burty. Wtedy zmienił kurs i włączył alarm. Gdyby to zrobił pięć minut później, oni już by byli przy naszej burcie. Potem nie wiadomo, jak to by się skończyło. Zazwyczaj strzelają w mostek, aby zmusić załogę do zatrzymania statku.

Bezradność

Wydaje się, że prawdopodobieństwo napotkania piratów na ogromnych przestrzeniach morskich jest niewielkie. Nic bardziej błędnego. Morskim rozbójnikom przychodzi z pomocą technika. Statek jest sterowany przez komputer, zadający mu określony kurs. Pozycję statku cały czas śledzi się przez satelitarny system GPS. Piraci też mają GPS i ustawiają swoje łodzie na trasach najbardziej uczęszczanych.

- W Omanie w porcie Salalah spotkaliśmy rosyjskich marynarzy. Przypłynęli aż z Władywostoku, aby łapać piratów. Udało im się to dwukrotnie, ale co z tego, skoro nikt nie chciał od nich przejąć zatrzymanych - mówi z niedowierzaniem Weremko. - Próbowali zdać ich nawet w Iranie. Nic z tego. W efekcie musieli im oddać ich łodzie i wypuścić wolno.

Piraci są tam zupełnie bezkarni. Nie ma międzynarodowego prawa, które by mogło ich ukarać.Tczewianin podkreśla, że załoga rosyjskich jednostek nadal łapie piratów, ale jedyne, co robią, to zabierają im broń i wypuszczają...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki