Łódzki komornik Andrzej Karwecki sprzedał na licytacji dom przy ul. Kasprzaka 8 w Justynowie za 155 tys. zł, mimo że nieruchomość na wolnym rynku mogła być warta nawet 600 tys. zł. Tyle wynosi cena podobnych zabudowań w okolicy. Przez cztery lata kobiety nie można było eksmitować. Po pierwsze, nie miałaby gdzie się podziać, po drugie - zaczęła walkę z komornikiem i nowym właścicielem swojego domu w łódzkich sądach - Okręgowym i Apelacyjnym. W połowie 2008 roku przegrała. Komornik dokładnie udokumentował jej problemy finansowe.
Kłopoty zaczęły się od kredytów, które pani Beata wzięła na działalność handlową i budowę domu. W 1997 r. kupiła za 90 tys. zł zaniedbany budynek w Justynowie. Miał 210 mkw. powierzchni, stał na 1000-metrowej działce. W tym samym roku zburzyła stary i wybudowała nowy dom za ponad 150 tys zł. Był solidnie wykończono. Granitowe schody, kominek, gładzie gipsowe...
- Niestety, nie miałam dość pieniędzy, dlatego zaciągnęłam pożyczkę w banku na 38 tys. zł. Brakująca kwota pochodziła ze sprzedaży mieszkania mojej mamy, która wprowadziła się do nas - wspomina Kuźnicka.
Interesy poszły źle i wkrótce kobietę dopadły problemy. Pojawił się komornik, który żądał spłaty długów, zaciągniętych na działalność i dom. Równocześnie zaatakowała choroba.
- Okazało się, że mam nowotwór - wspomina mieszkanka Justynowa. - Wykryto u mnie martwicę jelit. Nie mogłam pracować i spłacać długów.
Tymczasem komornik Andrzej Karwecki zaczął regularnie odwiedzać kobietę. Doradzał, w jakiej kolejności ma spłacać zaległości. Na święta wysyłał nawet SMS-y z życzeniami. Z każdym dniem zyskiwał zaufanie dłużniczki. - W końcu mu zaufałam. A on nawet słowem nie wspomniał, że sprzeda mój dom. Nie mówiąc już o radach, jak uniknąć licytacji czy choćby doprowadzić do nowej wyceny - wspomina Beata Kuźnicka.
Kiedy dom Beaty Kuźnickiej był "dostatecznie wyremontowany", komornik wystawił go na aukcję i sprzedał. Później żądał natychmiastowej spłaty wszystkich długów. Gdy kobieta była w szpitalu, nawet tam wysyłał ponaglenia.
W naszym regionie tysiące osób w ciężkiej sytuacji materialnej mimo nakazów wyprowadzki zajmuje dotychczasowe lokale z powodu braku mieszkania zastępczego. W niejasnych okolicznościach pani Beacie je "przyznano". - Mam mieszkać w ruderze na 30 metrach kwadratowych, bez toalety i wody. W gminie Andrespol jestem jedyną, która dostała w trzy tygodnie mieszkanie socjalne. Podobno osobie, która kupiła mój dom, bardzo na tym zależało - mówi zrozpaczona kobieta.
Komornik wykazał się też gorliwością, informując o zmianie warunków socjalnych sąd rodzinny. Skutek może być taki, że po eksmisji Beata Kuźnicka nie będzie mogła mieszkać wspólnie z 17-letnim synem.
Komornicy twierdzą, że to normalna praktyka. Także w sprawie sposobu odzyskania należności nie mają sobie nic do zarzucenia.
- Wysyłałem tej pani instrukcje, jak postępować, żeby uniknąć licytacji. Jednak ona nic nie płaciła. Nawet sąd orzekł, że wszystko odbywało się zgodnie z prawem - mówi Andrzej Karwecki. Komornik przyznaje, że mógł wysłać kobiecie SMS-y na święta.
- Ludzie traktują nas jak zło konieczne, a my tylko wykonujemy swoją pracę - komentuje Andrzej Ritmann, przewodniczący Rady Izby Komorniczej.
Wątpliwości ma natomiast mecenas Roman Sklepowicz, który od lat zajmuje się skargami na działalność komorników.
- Naginają prawo i niekiedy są jak mafia. Przez znajomość przepisów zawsze mają większe szanse w sądzie niż dłużnicy. Pomogę pani Beacie w walce.
Pierwsza nieścisłość to informacja z gminy Andrespol.
- W tym roku nikt nie otrzymał u nas mieszkania socjalnego - twierdzi Elżbieta Nawgórska z urzędu gminy. Ale pani Beata... ma się do niego wprowadzić.
Nazwisko zadłużonej kobiety zostało zmienione.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?