Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomorze: Politycy, posłowie, społecznicy - ich musieliśmy przedwcześnie pożegnać 10.4.2010 r

red.
W wolnej Polsce była po stronie pokrzywdzonych. Jeździła po kraju i wspierała strajki.
W wolnej Polsce była po stronie pokrzywdzonych. Jeździła po kraju i wspierała strajki.
Anna Walentynowicz, Izabela Jaruga-Nowacka, Maciej Płażyński, Andrzej Karweta, Arkadiusz Rybicki, Przemysław Gosiewski - ludzie z Pomorza, którzy nagle odeszli w katastrofie Tupolewa 154M koło Smoleńska. Lecieli uczcić pamięć Polaków, pomordowanych 70 lat temu w Katyniu... Oto ich życiorysy.

Niezłomna suwnicowa Anna Walentynowicz

Od niej zaczęła się historia Solidarności. Pozostanie w pamięci i w historii jako jej ikona. Zawsze była po stronie skrzywdzonych i walczyła o społeczny wymiar przemian, mimo że tę walkę przegrywała. Docenił Ją prezydent Lech Kaczyński, odznaczając Orderem Orła Białego.

Suwnicowa. Tak o niej mówiono w czasie i po strajku. Osierocona w czasie wojny już od 10 roku życia ciężko pracowała jako służąca, traktorzystka, pakowaczka. W 1950 zapisała się na kurs spawaczy. W Stoczni Gdańskiej przepracowała 30 lat. Należała do ZMP i Ligi Kobiet. Była przodowniczką pracy, ale do partii się nie zapisała. Dość szybko dostrzegła, że tzw. przewodnia siła narodu, czyli PZPR, wyzyskuje robotników, toleruje układy i korupcję. Z wrodzoną wrażliwością reagowała na zło w najbliższym otoczeniu. Represje spotkały ją już pod koniec lat 60.
Po strajku rzuciła się w wir związkowej pracy, była we władzach "S".

Spory w Solidarności doprowadziły do wykluczenia jej ze związku. Koledzy, którzy w jej obronie zorganizowali strajk, odwrócili się od niej. Nie było jej na I Zjeździe Solidarności. Obwiniała o to Wałęsę.

Po wyjściu z internowania Walentynowicz ponownie do więzienia trafiła w grudniu 1983 za udział w próbie wmontowania tablicy upamiętniającej ofiary górników z "Wujka".

Była przeciwniczką Okrągłego Stołu. Uważała, że po 1989 roku elity polityczne są przesiąknięte wzajemnie się wspierającą agenturą. Z biegiem lat coraz mocniej oskarżała Wałęsę. Była zwolenniczką lustracji i dekomunizacji.

W wolnej Polsce była po stronie pokrzywdzonych. Jeździła po kraju, wspierała strajki i organizowała seminaria; "W trosce o dom ojczysty".

Sławny niemiecki reżyser Volker Schlöndorff nakręcił o niej film: "Strajk", który miał być złożonym jej hołdem. W jej odczuciu było odwrotnie. W dniu premiery filmu w Gdańsku leżała w szpitalu na gdańskiej Zaspie.
- Ten film zniesławia mnie i stoczniowców - mówiła mi, gdy w imieniu redakcji przyniosłam Jej kwiaty.
Barbara Madajczyk-Krasowska

Izabela Jaruga-Nowacka była osobą spełnioną

Była orędowniczką słabych, pokrzywdzonych i odrzuconych. Nigdy nie walczyła z człowiekiem, tylko zawsze o sprawę. Piękna kobieta i dobry człowiek - tak wspominają Izabelę Jarugę-Nowacką przyjaciele i znajomi.

Ryszarda Kurylczyka, byłego wojewodę pomorskiego, wiadomość o tej tragedii zastała w maleńkiej republice Udmurtii pod Uralem, gdzie nadzoruje budowę pewnego zakładu. Jeszcze na dwa dni przed katastrofą rozmawiał z Izabelą Jarugą-Nowacką. Dzwoniła do niego ze spóźnionymi życzeniami imieninowymi. Spóźnionymi - bo jak mu tłumaczyła - wcześniej była w Wietnamie. A teraz jej nie ma. - Odszedł ktoś bardzo życzliwy światu i wszystkim ludziom. Piękna kobieta i dobry człowiek - z trudem przechodzą mu te słowa przez gardło.

Dla Małgorzaty Ostrowskiej byłej posłanki SLD, Izabela Jaruga-Nowacka była kimś, kto nigdy nie walczył z człowiekiem, tylko zawsze walczył o sprawę.
- Skromna i fajna dziewczyna - z żalem dodaje Ostrowska.

Izabela Jaruga-Nowacka nigdy nie była członkiem SLD, ale mocno się z lewicą identyfikowała.
W czasach PRL nie należała do organizacji politycznych. Od połowy lat osiemdziesiątych działała w Lidze Kobiet Polskich. Jej pierwszą i jedyną partią była Unia Pracy. To z jej list dostała się w 1993 roku do parlamentu, w którym była posłem przez cztery kadencje.

Z czasów Unii Pracy pamięta ją też Krystyna Gozdawa-Nocoń, która była wicewojewodą pomorskim. Poznały się w 2001 roku. Gozdawa-Nocoń robi przerwę w rozmowie, bo ciężko jest jej dzisiaj mówić. Ciężko, bo tę tragedię przeżywa bardzo osobiście. Jako wdowa rozumie rodziny ofiar. A jeszcze w jej klatce mieszka siostra Izabeli Tomaszewskiej, która w tym samolocie zginęła. Do niedawna też mieszkał w ich domu Leszek Solski, który także zginął pod Smoleńskiem. Więc jak tu rozmawiać? O czym tu mówić? - powtarza. Cały dom jest okryty kirem.
To Izabela Jaruga-Nowacka namawiała ją, żeby weszła w politykę i żeby nie bała się władzy.

Longin Pastusiak, były marszałek Senatu, znał Izabelę Jarugę-Nowacką ponad dwadzieścia lat. Razem przewodzili klubowi Współczesnej Myśli Politycznej w Instytucie Maszyn Przepływowych Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku.

W sierpniu tego roku obchodziłaby 60 urodziny. Była matką dwóch córek - Barbary i Katarzyny oraz żoną profesora Jerzego Nowackiego. Dla wielu znajomych stanowili wzór małżeństwa. Sama Izabela Jaruga-Nowacka we wspomnianym już "Alfabecie polityczki" pod literą J zapisała: "Jerzy Paweł, mąż, o którym mogłaby książkę napisać". I dalej czytamy: "Ponad 30 lat małżeństwa uczy wiele. Cechy, które nas przedtem złościły, dziś rozczulają. On dla mnie nauczył się tańczyć (trochę), a ja grać w brydża (też trochę). Ja nabrałam więcej dystansu do świata, pewnego luzu, on nauczył się cieszyć rzeczami drobnymi, chwilą i pięknem przyrody".
Już nie zatańczy, nie zagra w brydża ani nie stanie w obronie słabych i pokrzywdzonych.
Ryszarda Wojciechowska

Maciej Płażyński: polityk skromny i niezależny

W 2000 roku byłam z marszałkiem Sejmu Maciejem Płażyńskim na cmentarzu w Katyniu, na tej Golgocie Wschodu. I gdy teraz, ogłuszona i przybita informacjami o katastrofie lotniczej koło Smoleńska, piszę na gorąco ten tekst, nie mogę nie myśleć o tamtej wyprawie. Wtedy na pokład samolotu marszałek Płażyński zabrał wielu przedstawicieli Rodziny Katyńskiej. Było to dla nas wszystkich wielkie przeżycie. Na prawie gotowy już cmentarz córki i synowie pomordowanych przywieźli ze sobą ich wyblakłe zdjęcia i żałobne wieńce, wdzięczni marszałkowi Płażyńskiemu, że mogą się pomodlić przy ich grobach.
***
Kariera Macieja Płażyńskiego w wolnej Polsce zaczęła się w 1990 roku, gdy został pierwszym niekomunistycznym wojewodą gdańskim. Choć mówiło się, że jest człowiekiem Lecha Wałęsy, rekomendował go premierowi Mazowieckiemu ówczesny minister jego rządu Aleksander Hall. Płażyński starał się nie rządzić województwem jak niegdyś I sekretarz PZPR. - "PRL się skończyła, nie chcę pociągać za sznurki" - mówił. Przyniosło to rezultaty. Zdobył tak wielkie zaufanie społeczne, że gdy w 1993 roku władzę przejęła lewica, odwołanie Płażyńskiego okazało się niełatwe. W końcu zdecydował się na to w 1997 roku premier Cimoszewicz. Przed Dworem Artusa odbył się wtedy wielki wiec w obronie wojewody, z płomiennymi przemówieniami jego zwolenników.
***
W wyborach sejmowych w 1997 roku startował z list AWS i otrzymał rekordową w skali kraju liczbę głosów. Wybrano go marszałkiem. Bez parlamentarnego doświadczenia, słabo znając procedury, początkowo trochę się gubił, przyciskany przez sejmowe wygi do muru, ogłaszał przerwy, by zasięgać opinii prawników. Posłowie SLD nadali mu wtedy przydomek "Przerwa-Płażyński". Przydomek się nie przyjął, bo Płażyński, prawnik z wykształcenia, łatwo opanował sejmowy regulamin. Z czasem więc także posłowie opozycji nabrali do niego szacunku, bo starał się być - co dziś może dziwić - marszałkiem ponadpartyjnym. Lubił mówić o sobie, że jest państwowcem, i był nim w istocie, bo liczył się dla niego przede wszystkim interes Polski. Można tę postawę nazwać patriotyzmem, choć to dziś słowo niemodne, ale ciągle ważne nie tylko dla ludzi z tych, nieco wyśmiewanych, salek parafialnych.
Nie eksponował swoich poglądów, choć były wyraziste. Był konserwatywnym liberałem. Konserwatywnym w sferze wartości, z liberalnym podejściem do gospodarki. Dlatego trzymał się z gdańskimi konserwatystami wywodzącymi się z Ruchu Młodej Polski (w którym działał w latach 80.), ale i z liberałami z KLD, bo był współzałożycielem Kongresu. W piłkę grał w drużynie młodopolaków.
Donald Tusk tak o nim kiedyś mówił:
***
W 2001 roku wspólnie z Donaldem Tuskiem i Andrzejem Olechowskim założył Platformę Obywatelską i został jej przewodniczącym. Co to było za wydarzenie! Historyczna hala Olivia wypełniona po brzegi! A jaki entuzjazm! Znowu byli razem: Tusk, Płażyński, Rybicki, Hall, Borowczak... Wydawało się, że trzej tenorzy będą działać razem przez długie lata ku chwale Rzeczypospolitej. Stało się inaczej. Maciej Płażyński odszedł pierwszy, choć wiem, że Donald Tusk odwodził go od tej decyzji. Może nie odpowiadała jego osobowości działalność stricte partyjna? Był niezależny, to się czuło.
W ostatnich wyborach wystartował z listy PiS, ale nie zdecydował się na wstąpienie do tej partii. Był posłem niezrzeszonym. Stał nieco na uboczu, z tą swoją trochę tajemniczą miną, jakby czekał, kiedy Polska znowu wezwie go do konkretnej pracy, konkretnego zadania.
***
Po śmierci profesora Stelmachowskiego Maciej Płażyński został prezesem Wspólnoty Polskiej. Z ogromnym zaangażowaniem zajął się Polakami żyjącym na Wschodzie. Podczas ubiegłorocznego zjazdu Polonii w Petersburgu widziałam, jaką sympatią i zaufaniem tam się cieszył. Znowu nie szczędził swojego czasu na spotkania i rozmowy, na organizowanie pomocy w wielu życiowych sprawach.
Barbara Szczepuła

Andrzej Karweta - jeden z najbardziej zdolnych dowódców armii

Wiceadmirał Andrzej Karweta w powszechnej opinii żołnierzy był jednym z najzdolniejszych dowódców nie tylko w Marynarce Wojennej RP, ale w całych polskich siłach zbrojnych.

- Był bardzo otwarty na problemy innych osób, wyjątkowo ludzki, mimo iż był najwyższym oficerem w Marynarce Wojennej, nie stwarzał bariery między sobą a podwładnymi - wspomina wiceadmirała kmdr por. Bartosz Zajda, jego rzecznik i jeden z najbliższych współpracowników.
- Strata Andrzeja Karwety to dla nas cios w samo serce.
Marynarze zapamiętają swojego dowódcę jako osobę wymagającą, nieznoszącą malkontenctwa i niekompetencji, jednak uczciwą i sprawiedliwą.
- Poprzeczkę stawiał wysoko, ale każdemu też doradzał, a za dobrą pracę wynagradzał - mówi Bartosz Zajda. - Krótko mówiąc, tak po ludzku, był po prostu porządnym człowiekiem. Bywałem u niego niemal codziennie. Po meldunkach zawsze był czas na zwykłe, ludzkie rozmowy. Pytał się o zdrowie, o sprawy osobiste, interesowało go, co słychać u mojej rodziny. Nigdy nie zapomnę naszych wspólnych wyjazdów.

Andrzej Karweta nie pochodził z Wybrzeża, urodził się w 1958 r. w Jaworznie. Karierę w wojsku rozpoczął jednak już po ukończeniu liceum ogólnokształcącego, kiedy podjął studia na wydziale dowódczym Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej w Gdyni. Jego pierwszą jednostką był 13 Dywizjon Trałowców 9 Flotylli Obrony Wybrzeża w Helu. W 1986 r. po raz pierwszy został dowódcą na ORP "Czapla", a okręt ten aż dwukrotnie, w 1987 i 1988 r., uznany został za najlepszą jednostkę 9 FOW. W latach 1989-1992 Andrzej Karweta dowodził grupą taktyczną i okrętem ORP "Mewa". W 1992 r. ukończył podyplomowe studia operacyjno-taktyczne na kierunku dowódczo-sztabowym w gdyńskiej AMW i został szefem sztabu w 13 Dywizjonie Trałowców. Już cztery lata później dowodził tym dywizjonem, jednym z jego największych sukcesów było wprowadzenie pierwszej polskiej jednostki, niszczyciela ORP "Mewa", do składu stałego zespołu NATO Sił Trałowo-Minowych Morza Północnego i Bałtyku. Dowodząc zespołem polskich sił trałowych uczestniczył w pierwszej poważnej modernizacji podlegających mu okrętów oraz przyczynił się do powstania pierwszego polskiego niszczyciela min. W 2000 r. podczas ćwiczeń "Baltops" dowodził międzynarodowym zespołem sił trałowych. W 2002 r. skierowano go do pracy w dowództwie Sił Morskich NATO SACLANT w Norfolk w Stanach Zjednoczonych, gdzie pełnił obowiązki polskiego narodowego przedstawiciela wojskowego przy dowództwie SACLANT, był jednocześnie szefem Oddziału Broni Podwodnej. W 2003 r. został z kolei wyznaczony na stanowisko narodowego przedstawiciela łącznikowego przy nowo powstałym Dowództwie Transformacji ACT w Norfolk. Po trzyletniej służbie za granicą wrócił do Polski i objął obowiązki zastępcy dowódcy 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. W 2006 r. skierowano go na Studia Polityki Obronnej w Akademii Obrony Narodowej w Warszawie, a potem także na studia w elitarnej Royal College of Defense Studies w Londynie. Prezydent RP na stanowisko dowódcy MW mianował go 11 listopada, 2007 r. Za jego kadencji Marynarka Wojenna, jako pierwsza formacja polskich sił zbrojnych, objęła dowództwo nad Stałym Zespołem Obrony Przeciwminowej NATO.

Andrzej Karweta pozostał w pamięci marynarzy także jako osoba, która zawsze chciała pomagać innym osobom w potrzebie. Gdy w Marynarce Wojennej RP organizowano akcję zapisywania się do banku dawców szpiku kostnego dla ciężko chorych pacjentów, jako pierwszy, wraz z małżonką, poszedł oddać krew, aby dać przykład innym żołnierzom.

Wiceadmirał Karweta interesował się historią, własnoręcznie sklejał też modele okrętów, znany był z zamiłowania do wycieczek rowerowych i pieszych. Zostawił żonę, dwie córki i syna. Prof. Andrzej Królikowski jeszcze niedawno wręczał dowódcy Marynarki Wojennej RP pierścień Hallera, najwyższe wyróżnienie, jakie można otrzymać od Ligi Morskiej i Rzecznej.
Szymon Szadurski

Arkadiusz Rybicki - to on spisał 21 postulatów

"Nie zapomnimy Katynia" - taki napis w głębokim Peerelu mogli zobaczyć obok stacji Gdańsk-Stocznia mieszkańcy Trójmiasta jadący kolejką do pracy. SB szukała sprawców, ale bez rezultatu. A napis białą farbą wymalował Arkadiusz Rybicki, zwany Aramem, uczeń I LO w Gdańsku.
- To był początek naszej działalności opozycyjnej - wspomina Aleksander Hall, jego najbliższy przyjaciel i kolega z klasy. Potem przygotowywali wydmuszki z czarną farbą i nocami niszczyli hasła, które zdobiły ulice i fabryki - "Partia z narodem", "Lenin wiecznie żywy" itp. W 1970 roku Aram uczestniczył w zdobywaniu budynku komitetu wojewódzkiego. Widział na własne oczy, jak wojskowy transporter opancerzony miażdży stoczniowca... "Grudzień pomścimy!"- pisali teraz na murach.
Arkadiusz Rybicki, który się pasjonował historią, w szczególności II wojną światową, konspiracją i Powstaniem Warszawskim, zaczął nawet gromadzić materiały wybuchowe, żeby wysadzić pomnik na cmentarzu Żołnierzy Radzieckich. Ktoś go jednak wyprzedził - pomnik został zdewastowany, zanim Rybicki przystąpił do działania.
***
W sierpniu 1980 roku młodopolacy pobiegli do stoczni. Aram Rybicki i Maciek Grzywaczewski, jego późniejszy szwagier, spisali na dykcie 21 strajkowych postulatów. Arkadiusz był z tego bardzo dumny, szczególnie gdy tablica z postulatami została po latach wpisana na listę dziedzictwa UNESCO.
***
Gdy Lech Wałęsa został wybrany prezydentem RP, Arkadiusz Rybicki, który w latach osiemdziesiątych, po zwolnieniu z ośrodka internowania, był sekretarzem przewodniczącego Solidarności, został podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta, szefem jego obsługi politycznej. Gdy w 1991 roku ukazała się książka "Drogi do wolności", jako jej autor figurował Lech Wałęsa, ale de facto napisał ją "ghostwriter" - Aram Rybicki. W Belwederze nie popracował długo. Nie mógł się porozumieć z Mieczysławem Wachowskim i poprosił o zwolnienie. Poszło mu, jak tłumaczył mi kiedyś, o "styl prezydentury". Przez następne 10 lat Lech Wałęsa się do niego nie odzywał.
***
Wzruszający był też jego stosunek do autystycznego syna, Antosia. Razem z żoną Małgorzatą zajmowali się nim z ogromnym poświęceniem, otoczyli wielkim ciepłem i miłością. Nie tylko opiekowali się Antonim, ale zorganizowali sieć pomocy dla rodzin mających autystyczne dzieci. - Dzielni, szlachetni ludzie - oceniają ich przyjaciele.
***
Ostatnio poseł Rybicki bardzo się zaangażował w zmianę ustawy lustracyjnej. Nie ukrywał, że nie podoba mu się działalność IPN i prezesa Janusza Kurtyki. Los sprawił, że obaj zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem.
***
Pisząc ten tekst, stale myślę o tym napisie "Nie zapomnimy Katynia" przy przystanku Gdańsk-Stocznia, namalowanym przez licealistę Arkadiusza Rybickiego wiele lat temu.
Historia zatoczyła koło. Zginął nieopodal Katyńskiego Cmentarza.
Barbara Szczepuła

Przemysław Gosiewski - wolał jeździć pociągami

Przemysław Gosiewski wprawdzie od dawna już mieszkał w Warszawie, a w Sejmie reprezentował Ziemię Świętokrzyską, jednak cały czas zachował silne związki ze swoim rodzinnym Darłowem. Tu spędzał wakacje, tu zawsze na niego czekała mama, Jadwiga Czarnołęska-Gosiewska oraz tata - Jan Gosiewski.

Prawdopodobnie Przemysław Gosiewski znalazł się na pokładzie samolotu zamiast Jarosława Kaczyńskiego, który zrezygnował z lotu do Katynia, by opiekować się chorą matką.

Znajomość Gosiewskiego z Lechem Kaczyńskim zaczęła się w latach 80., podczas jego studiów na Wydziale Prawa Uniwersytetu Gdańskiego. Kaczyński był wykładowcą prawa pracy, Gosiewski działaczem, a od 1985 r. przewodniczącym nielegalnego Niezależnego Zrzeszenia Studentów. W czasie studenckich strajków w maju 1988 r. współdziałał z obecnym prezydentem Gdańska, Pawłem Adamowiczem, który był przewodniczącym strajku.

W 1989 roku został zatrudniony przez Kaczyńskiego, pełniącego wówczas funkcję wiceprzewodniczącego NSZZ Solidarność, na stanowisku kierownika biura do spraw kontaktów z regionami Komisji Krajowej Solidarności. Odszedł w 1991 roku, po tym, jak szefem związku został Marian Krzaklewski.

Wraz z pierwszą żoną Małgorzatą podjął wówczas pracę w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo - Kredytowych (SKOK). Przez całe lata 90. trwał u boku braci Kaczyńskich - najpierw w Porozumieniu Centrum, a potem w PiS. W 2001 r. powierzono mu budowę struktur tej partii w Świętokrzyskiem, które uchodziło za bastion lewicy.

Po zwycięstwie PiS w w wyborach 2005 r. został przewodniczącym klubu parlamentarnego PiS, potem ministrem bez teki, a następnie wicepremierem. Klubem parlamentarnym PiS kierował także w obecnej kadencji (do stycznia br.), a ostatnio pełnił funkcję wiceprzewodniczącego partii.
Był znany z niezwykłej pracowitości - mówiono o nim, że pracuje po 16 godzin na dobę. Za rządów PiS zasłynął doprowadzeniem do budowy peronu dla pociągów dalekobieżnych na stacji we Włoszczowej. Było to przedmiotem licznych żartów i docinków, ale przez wyborców zostało docenione. W wyborach parlamentarnych z 2007 roku zanotował w okręgu kieleckim najlepszy indywidualny wynik - ponad 138 tysięcy głosów.

- Znałem Przemysława Gosiewskiego. Ta katastrofa to wielki dramat - mówi z kolei Arkadiusz Klimowicz, burmistrz Darłowa i członek Platformy Obywatelskiej. - Wyrażam jego rodzicom szczere kondolencje. To taka chwila, gdy wszelkie różnice polityczne powinny pójść w zapomnienie. Należy się zjednoczyć w modlitwie.
Tomasz Turczyn

Leszek Solski - Katyń go wołał do siebie

Przyjaciele mówią, że bał się samolotów. Ale wciąż gdzieś latał. Najczęściej do Kanady, do córek, które tam mieszkają. Przed Wielkanocą też tam z żoną polecieli.

- Spotkaliśmy się dwa tygodnie temu w Toronto - opowiada Janusz Charczuk, dawny piłkarz Lechii, który dziś mieszka w Kanadzie i pisze ikony. - Właśnie wybierali się na Kubę, razem z dziećmi. Ewa Solska, dyrektor Wojewódzkiego Centrum Onkologii, była świeżo po wygraniu waszego plebiscytu na najbardziej wpływową kobietę Trójmiasta. Uczciliśmy to toastem, pożegnaliśmy się, polecieli dalej. Dałem Leszkowi na drogę kopię mojej ikony św. Michała Archanioła, bo bardzo mu się podobała. Wtedy nawet nie pomyślałem, że św. Michał Archanioł jest też aniołem, który towarzyszy zmarłym w ich ostatniej wędrówce. Potem już się nie widzieliśmy, spieszyli się do kraju, bo 10 kwietnia Leszek wybierał się do Katynia.

Bardzo zabiegał o miejsce w prezydenckim samolocie. Zadzwonił w czwartek.
- Udało się - zakomunikował. - Pewnie pomógł pani artykuł o mojej rodzinnej tragedii. Jego kopię dołączyłem do podania. A wersję przetłumaczoną na angielski będę rozdawać zagranicznym dziennikarzom. Żeby cały świat poznał prawdę o tej zbrodni.

Tak naprawdę pomogła Emilia Maćkowiak, prezes Oddziału Gdańskiego Stowarzyszenia Federacji Rodzin Katyńskich, którą prosił o protekcję.

Tuż przed odlotem do Katynia przesłał jeszcze zdjęcie ojca w oficerskim mundurze. I ślubne zdjęcie rodziców. Pani spojrzy, jakie piękne te przedwojenne koronki - napisał w e-mailu. Ten był ostatni. Ale w komputerze pełno innych jego listów. O por. Janinie Lewandowskiej, jedynej kobiecie, która zginęła w Katyniu. O amerykańskim poecie Kendallu Merriamie, który pisał o niej wiersze. O Żydówce Sarze Batt, która walczyła w Powstaniu Warszawskim. O setkach innych postaci, które cenił i które chciał upamiętnić. Zabiegał, by powstał o nich artykuł, żeby został jakiś ślad.
Jest też list z 24 marca: Wstrzymajcie się z wysyłaniem życzeń, bo teraz jadę na wczasy bez komputera.

Janusz Charczuk: - W czwartek rozmawialiśmy przez skype, włączyliśmy obaj kamery, pożartowaliśmy. I wtedy Leszek powiedział, że w piątek jedzie pociągiem do Warszawy, będzie spać w hotelu, by rano w sobotę, z oficjalną polską delegacją, polecieć do Smoleńska. Martwił się, żeby nie zaspać, mówił, że musi sobie załatwić budzenie. Bardzo cieszył się na ten wyjazd, Katyń był szczególnym miejscem w Jego pamięci. Dla Niego był częścią Polski. Życzyłem Mu szczęśliwej podróży. Niestety, dzisiaj już wiem, że nie zaspał.
Był na liście.

Zginął niemal tam, gdzie ojciec i stryj.
- Zadzwoniłem do Ewy, jego żony, z kondolencjami - kontynuuje Charczuk. - Nie miała sił rozmawiać. Powiedziała tylko: Cały Leszek. Nawet odszedł w dobrym towarzystwie.
Irena Łaszyn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki