Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krystyna Kofta: Nie uznaję słowa sukces

Ryszarda Wojciechowska
Fot. Wawrzyniec Kofta/ archiwum prywatne
O zazdrości, hipokryzji, przemijaniu i photoshopie z pisarką Krystyną Koftą rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Zazdrości Pani Katarzynie Grocholi nóg i "Tańca z gwiazdami"?

Nie.

Ale tak szczerze i poważnie.

Zupełnie poważnie. Wie pani, ja nie znam uczucia zazdrości. Kiedyś miałyśmy wspólny wywiad z Marysią Nurowską [też pisarka - aut.]. Dziennikarka zapytała nas o wzajemne kontakty towarzysko-przyjacielskie. I wtedy Marysia powiedziała: Krysia nie wie, co to zazdrość. Ucieszyło mnie, że nawet inni to widzą. Czasami słyszę: no tak, ale ona ma więcej tłumaczeń na niemiecki niż ty. A przecież ty też jesteś dobrą pisarką. Wtedy odpowiadam: no i co z tego? To dobrze, bo dzięki niej rynek niemiecki i dla nas się otwiera. Ja mam raczej niedzisiejsze podejście do życia. Nie uznaję słowa sukces, tak naprawdę. Nie wiem nawet, co to jest. Uważam, że jest mi dobrze w życiu, ponieważ mam pracę, którą lubię i w której jestem swoim dyrektorem.

Ale uciekłyśmy od tańca Katarzyny Grocholi...

To bardzo sympatyczna kobieta. Znam ją właściwie od początku jej literackiej kariery. Dostałam maszynopis pierwszej powieści Grocholi. I pamiętam, że idąc kiedyś do radia, zabrałam fragment, żeby zareklamować. Oczywiście, że fajnie byłoby mieć milionowe nakłady. Ale tak prawdę powiedziawszy, jak będę chciała mieć milionowy nakład, to napiszę coś podobnego do tego, co już kiedyś wydałam. Czyli taki żart, paszkwil "Jak zdobyć, utrzymać i porzucić mężczyznę". W Rosji ta książka wyszła w 200 tysiącach egzemplarzy, w innych krajach też. Ale to mój wybór. Na razie, jeśli chcę, żeby mnie wiele osób czytało, to piszę felietony do "Twojego Stylu".

Zaczęłam od Grocholi, ponieważ wydaje mi się, że dzisiaj swoje książki można nawet reklamować nogami w tańcu. Czy to nie jest postawione na głowie?

Mnie to nie dziwi. Tak już jest. Wkrótce pojawi się na rynku moja nowa powieść pod tytułem "Fausta". I nawet ja przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, jaki skandal mogłabym wywołać z tej okazji. To oczywiście żart. Proszę spojrzeć na książkę "Kapuściński non-fiction" Domosławskiego. W ciągu trzech dni sprzedało się 45 tysięcy egzemplarzy. Każdy pisarz by o tym marzył. Ale ekscytowano się głównie tym, że Domosławski napisał między innymi o kochankach w życiu Kapuścińskiego. A tu przecież żona. Mnie to nie szokuje. Na Zachodzie pisze się biografie bez pomijania pikantnych szczegółów. Żona Philipa Rotha w książce o nim, wyliczyła wszystkie traumy, jakie przeżyła, mając u boku takiego człowieka. Przecież już powinniśmy wiedzieć, że to, co jest na wynos, wygląda inaczej, niż to, co można dostać w środku. Teraz czytam biografię Trumana Capote. I w niej jest absolutnie wszystko, jego homoseksualizm, wszyscy jego partnerzy. I to u nas nikogo nie szokuje. Ale jak się coś o naszym napisze, to do razu jest wrzawa. Uważam, że to nasza dość nieładna cecha...

Narodowa...

Nie chciałam użyć tego słowa, ale to pani powiedziała. Mamy takie przysłowie, że hipokryzja jest ukłonem grzechu w stronę cnoty. Czyli, że ta hipokryzja to w zasadzie coś dobrego. A to nieprawda. Bo hipokryzja to nic dobrego. Ale to fakt, że książki sprzedają się lepiej, jeśli wokół nich pojawi się jakiś skandal. Nawet mały skandalik wystarczy.

Pisarzowi jest dzisiaj łatwiej niż w czasach PRL?

Jeśli jest uznany i chcą go wydawcy, a przede wszystkim czytelnicy, to na pewno jest łatwiej. Dlatego, że zarabia większe pieniądze. Ale jeśli chodzi o debiutantów, to myślę, że trudniej.

Trudniej się przebić?

Przypominam sobie mój debiut sprzed ponad trzydziestu lat. Prosto z ulicy poszłam do wydawnictwa Czytelnik, przynosząc gotową powieść. Jeszcze pod panieńskim nazwiskiem, żeby mnie nikt nie skojarzył z Jonaszem Koftą. Wtedy redaktorem naczelnym był Ryszard Matuszewski. Prawdziwa wielkość w tej branży. Z jego podręczników uczyliśmy się w liceum. Od progu niemal mi powiedział, żebym zaniosła książkę do takiej to, a takiej pani redaktor. A ja na to, że nie zaniosę, bo to moje pierwsze dziecko, pierwsza powieść. I chciałabym, żeby to on ją przeczytał. Matuszewski się roześmiał. Ale przyjął. A potem zawiadomili mnie, że drukują. Uznali, że to dojrzały debiut. A dzisiaj? Często nie chcą czytać tego, co debiutant przyniesie. Wiem, bo czasami zwracają się do mnie ludzie z prośbą, żeby kogoś młodego zaprotegować w wydawnictwie. Bo tam nikt się nie chce nad debiutem pochylić.

To dziwne. Bo ja mam wrażenie, że jesteśmy śmietniskiem książkowym. Dzisiaj każdy może coś napisać i wydać. Widać w księgarniach, ile jest tego książkowego śmiecia.

To są takie bomboniery, z wyciskanymi okładkami. Ja to też widzę. Zwłaszcza kiedy wchodzę do przypadkowej księgarni, będąc gdzieś w Polsce na wakacjach. Same romansidła i sensacyjne powieści. A jak się człowiek zapyta o coś wartościowego, to słyszy - już mieliśmy. Myślę wtedy, skoro już mieliście i to się sprzedało, to trzeba zamówić jeszcze raz. Ale u nas tak nie jest. Bo już pojawia się kolejna nowość. A jeszcze jak do niej przyklejony jest skandal, no to się już tylko o tym mówi.

Pani "Fausta" pojawi się wkrótce w księgarniach. Znalazła Pani sposób na zareklamowanie jej?

Nie. Bo ja uważam, że to nie jest książka, którą każdy powinien przeczytać.

A to coś nowego.

Uważam, że to książka, nad którą trzeba się będzie zastanowić. I jeżeli ktoś nie jest przyzwyczajony do tego, żeby myśleć przy czytaniu, to lepiej niech jej nie czyta. Ale to nie jest tak, że Kofta ma muchy w nosie i uważa, że ludzie nie są w stanie zrozumieć to, co napisała. Wręcz przeciwnie. Uważam, że są w stanie. Tylko muszą się nad tym pochylić, mieć dla tej książki czas. Przeczytać niektóre zdania po dwa razy. Zastanowić się nad sobą i nad powieścią. Co jest takiego w niej, co nas dotyczy? A nas dotyczy właściwie wszystko.

Czyli co?

To powieść o przemijaniu, o upływie czasu. Ale też o dążeniu do wiecznej młodości. Bohaterką jest 44-letnia Fausta i o 20 lat starsza pisarka Bogna. Ta druga bohaterka, to taka postać, która mi towarzyszy od pierwszej powieści.

Takie Pani alter ego?

Nie. Bogna w tej powieści ma moje podejście do upływu czasu i do tej naszej tak zwanej skorupy. Ja wiem, że czas zmienia człowieka. Widzę wszystko, każdą zmarszczkę. Ale to dla mnie nie jest najważniejsze. A dla Fausty jest. Bo ona nie miała takiej prawdziwej młodości. I chciałaby rozpocząć wszystko od nowa. Robi w tym kierunku bardzo wiele. Stać ją. Jest bogata, ponieważ odziedziczyła po mężu fortunę. Jedzie do profesora Mefisto w Niemczech się odmłodzić. O ile skorupę można odmłodzić, o tyle jej wnętrza już nie.

To dążenie do wiecznej młodości jest teraz takie wszechobecne.

Tak spychamy lęk przed śmiercią. Widzę to całe mnóstwo bardzo młodych staruszków i staruszek. Z gładkimi jak pergamin twarzami, którym się wydaje, że będą żyć wiecznie. Po trzeciej czy czwartej operacji plastycznej te twarze przypominają już raczej maski.

A do tego jest jeszcze photoshop. O ile darowałam już Maryli Rodowicz wagę piórkową na okładce (odchudzonej o połowę), a Monice Olejnik, że z każdym rokiem wygląda coraz młodziej, to całkowicie pękłam przy Magdalenie Środzie, którą wystylizowano na młodszą, chudszą i bez zmarszczek.

To zrobiły stylistki. Ale Magda tak naprawdę się nie zmieniła. Znam ją.

Z okładki kobiecego pisma patrzyła na mnie jednak zupełnie inna osoba. Poczułam się oszukana.

Rozumiem. Ja na okładkę "Fausty" dałam zdjęcie, które zrobił mi syn. Nie mogłabym wytrzymać sześciogodzinnej sesji zdjęciowej, po której i tak potem chcieliby mi komputerowo usuwać zmarszczki. Pamiętam jak przed laty z Małgorzatą Domagalik przygotowywałyśmy do wydania "Harpie, piranie i anioły". I ona wpadła na pomysł, żebyśmy obie znalazły się na okładce. Broniłam się. Jak to pisarka, na okładce? Ale przeszłam razem z nią przez taką sesję zdjęciową. No i potem okazało się, że ona marketingowo miała rację. To jest właśnie ten popświat, popliteratura, popkultura. Coś, co się porobiło obok normalnej kultury i normalnego świata.

Widziała Pani metamorfozę byłej minister Anny Kalaty z Samoobrony?

Widziałam. To był dla mnie szok.

Idąc tym tropem jeden z tabloidów pokazał, z pomocą photoshopa, jak mogą wyglądać kobiety polskiej polityki. Ewa Kopacz z długimi blond włosami i o połowę szczuplejsza, czy Katarzyna Hall, która wygląda tak, jakby miała zdawać maturę. Niby żart, ale pokazujący jednak jakieś szaleństwo.

Spokojnie. To szaleństwo idzie własnymi torami. Zwyczajne życie idzie inną drogą. Kto się chce odmładzać, to się odmładza. Na resztę nie ma to żadnego wpływu. Podobnie jest z polityką. Ona ma tylko wpływ na nas wtedy, kiedy podnoszą nam ceny. Jeśli jednak wszystko toczy się normalnie, to czy będzie kandydował Sikorski czy Komorowski, dla przeciętnego zjadacza chleba nie ma wpływu i nie robi na nim wrażenia. Większość ludzi naprawdę interesuje się głównie tym, co do garnka włożyć i jak się od czasu do czasu rozerwać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki