Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof i Anna Przybyłowie z Kartuz podróżują po świecie. Teraz wybierają się do Gruzji

Magdalena Damps
Dla Anny i Krzysztofa Przybyłów podróże stały się sposobem na życie
Dla Anny i Krzysztofa Przybyłów podróże stały się sposobem na życie Magdalena Damps
Krzysztof i Anna Przybyłowie wyruszają w kolejną podróż, tym razem do Gruzji. W ciągu dwóch dekad zwiedzają najdalsze zakątki świata.

Gdyby nie bankructwo linii lotniczych, którymi mieli polecieć do Afryki, kto wie, czy dziś nie prowadziliby kempingu w środkowym Malawi na wciąż dla wielu tajemniczym Czarnym Lądzie. Uznali, że to znak od losu i obrali kierunek na... Tajlandię. W tym zachwycająco niezwykłym kraju mieszkali kilka lat. Tam na świat przyszła ich córeczka, Maja, dziś rezolutna dziesięciolatka.

Podróże to ich pasja

Anna i Krzysztof Przybyłowie podróżują od dwóch dekad. Zapuszczanie się w coraz to ciekawsze zakątki świata stało się ich sposobem na życie. Jeździli na strusiach, sprzedawali własne rękodzieło na murzyńskich targach, dwukrotnie zachorowali na malarię, pokonali rowerami szlak Namib-Kalahari, grali w tajskich telenowelach i statystowali w hollywoodzkich produkcjach.

Przeżyli przygody, o których wielu z nas nawet się nie śniło. Przygody, o których nawet oni sami nie śnili - do momentu, gdy zebrali się na odwagę, by żyć inaczej niż wszyscy. Zamiast inwestować w dom, nowe samochody, sprzęt RTV, oszczędności wydają na podróże.

Na pierwszą wyprawę wybrali się jeszcze na studiach. Wtedy przeszli szlakiem Orlich Gniazd z Częstochowy do Krakowa. Połknęli bakcyla. W myśl przysłowia "cudze chwalicie, swego nie znacie" najpierw zaczęli poznawać własną ojczyznę. Gdy zaczęli pracować, za pierwsze zarobione pieniądze wykupili w biurze podróży wycieczkę do Tunezji.

- Spakowaliśmy walizki i ruszyliśmy na typowe wczasy, okazały się one totalnym niewypałem - śmieje się dziś do wspomnień pani Anna. - Na lotnisku nikt na nas nie czekał, cudem udało nam się ściągnąć taksówkę, którą pojechaliśmy do hotelu. Tam się okazało, że nie ma dla nas rezerwacji. Arabowie krzyczeli na nas, że to nasza wina, bo nie znamy francuskiego. Bez jedzenia, zmęczeni jeździliśmy całą noc, w końcu trafiliśmy do właściwego hotelu, zamieszanie się wyjaśniło, ale stwierdziliśmy, że już nigdy więcej nie pojedziemy na wakacje z biurem podróży.

Po Tunezji ruszyli poznawać kolejne zakątki Europy, zwiedzili wyspy Morza Śródziemnego, potem sami odwiedzili raz jeszcze Tunezję, następnie Egipt.

- Małymi kroczkami zapuszczaliśmy się coraz dalej - mówi pani Anna.

Czytaj więcej na kolejnej stronie artykułu.

Najpierw liczyli na lokalne środki transportu, korzystali z autostopu, potem przerzucili się na rowery. Z każdej kolejnej wyprawy wracali oczarowani tym, co widzieli, zafascynowani ludźmi, których spotkali i zachwyceni bogactwem kultur, które poznali. Pół roku podróżowali po Afryce. Przemierzyli wtedy około ośmiu tysięcy kilometrów, w tym ponad 4700 km na rowerach.

Odwiedzili Republikę Południowej Afryki, Namibię, Botswanę, Malawi, Zambię, Tanzanię i Zanzibar oraz Kenię.
- W miejscu, które odwiedzamy, staramy się dostosować do obowiązującego prawa i zasad - podkreślają małżonkowie. - To my jesteśmy w danym kraju gośćmi i musimy szanować kulturę gospodarzy.

Choć Przybyłowie starali się dobrze przygotować do każdej podróży, nie udało im się uniknąć drobnych wpadek wynikających z różnic kulturowych.

- Jechaliśmy zatłoczonym autobusem, gdy zwolniło się miejsce usiadłem i wziąłem żonę na kolana - opowiada pan Krzysztof. - W tym momencie zapadła cisza, jak makiem zasiał, a my wiedzieliśmy, że popełniliśmy ogromny błąd. Ania, jak szybko usiadła, tak szybko wstała.

Zauroczeni egzotyką

Większość miejsc, które odwiedzili , dobrze wspominają, choć na mapie ich podróży są punkty, do których więcej nie chcą wracać, np. afrykańskie slumsy.

- Poza drobnymi epizodami nigdy nie spotkało nas nic złego, ludzie zazwyczaj są mili i serdeczni - mówi pan Krzysztof. - Kiedyś jakaś grupa zmierzała w naszą stronę z nożami, ale szybko wsiedliśmy na rowery i popędziliśmy przed siebie, nie czekając, by się przekonać, czy chcą je na nas wypróbować. Mamy taką zasadę, że w miejscach, których nie znamy, szemranych dzielnicach, podejrzanych, ciemnych uliczkach nie wychodzimy po zmroku.

Czarny Ląd ujął ich do tego stopnia, że zaczęli snuć plany o pozostaniu w Afryce na dłużej. Ich marzeniem był pub w buszu nad Zambezi, na jego spełnienie mieli jednak zbyt mało pieniędzy. Passa im sprzyjała i otrzymali propozycję prowadzenia kempingu w środkowym Malawi. Postanowili polecieć tam i dogadać szczegóły.

Przewrotny los spłatał im jednak figla, bo na krótko przed podróżą ich linie lotnicze zbankrutowały. Pieniądze szybko im zwrócono, jednak nie znaleźli nowej oferty w podobnym przedziale cenowym do Afryki. I tak trafili do Bangkoku. Pierwsza podróż po Azji trwała trzy miesiące. Na rowerach przebyli trasę z Bangkoku do Chiang Rai na północy. Po drodze odwiedzili rejony rzeki Mekong, środkowy wschód i kilka wysepek.

- To wystarczyło, aby zakochać się w tym przedziwnym kraju na zabój - wspomina pani Anna. - Wiedzieliśmy, że musimy tam wrócić na dłużej, bo trzy miesiące, to kropla w morzu. Od tej pory Tajlandia stała się celem naszego życia.
W październiku 2002 roku po raz kolejny znaleźli się w Tajlandii.

- Mogliśmy godzinami spacerować po zatłoczonych ulicach, które nigdy nie zasypiają, pływać wodnym autobusem po niekończących się kanałach, po cuchnącej dla wielu Europejczyków, lecz fascynującej dla nas rzece Czao Praja, odpoczywać w cieniu Wielkiego Pałacu i godzinami gapić się na monumentalną bryłę Świątyni Zachodzącego Słońca - opowiada pani Anna.

Małżonkowie wynajęli skromne mieszkanko i zaczęli uczyć się języka. Zapisali się na intensywny kurs w szkole języka tajskiego. Przez kilka miesięcy sześć godzin dziennie zgłębiali tajniki tajskiej mowy. Wtedy też zaczęli pracować w roli statystów w filmach. Dzięki egzotycznej urodzie i znajomości języka otrzymywali nawet role mówione.

Czytaj więcej na kolejnej stronie artykułu.

- Grałam kiedyś bogatą żonę Taja, który mnie bił, a na końcu miał mnie zabić, by przejąć mój majątek - wspomina ze śmiechem pani Anna.

Para podróżników była świadoma, że po ośmiu latach małżeństwa najwyższy czas zdecydować się na powiększenie rodziny. I tak rok po przybyciu do Tajlandii na świecie pojawiła się Maja. Dziewczynka ma w metryce urodzenia wpisany rok 2546, bo wtedy taki obowiązywał w Azji wedle buddyjskiego kalendarza.

Z Tajlandii do Kosowa

W 2004 roku zamieszkali we wsi pod granicą z Kambodżą. Pani Ania, podobnie jak jej mąż, z wykształcenia jest nauczycielką. Ma ogromny talent do języków. W prowincji Sakaeo, gdzie osiedli, uczyła języka angielskiego w szkole podstawowej i gimnazjalnej. Jej mąż w tym czasie zajmował się domem i córką. Szkoła zapewniła rodzinie Przybyłów dom z ogródkiem i rowery, bo własne zostawili w Polsce.

Potem przesiedli się na skuter, a ze skutera na rykszę, by Mai wygodniej się podróżowało. Pożegnali się z egotyczną krainą i wrócili do ojczyzny, gdy nadszedł czas, by Maja poszła do szkoły. Od czterech lat mieszkają w Kosowie, w niewielkiej wsi w gminie Przodkowo. Zdecydowali się na kupno urokliwej chaty w kaszubskim stylu. Czynnikiem, który zaważył, była piękna zabytkowa ławeczka.

- Studiowałam wtedy ochronę zabytków, jak zobaczyłam ten dom, starą ławeczkę powiedziałam do męża - musimy tu zostać - opowiada podróżniczka.

Wnętrze kaszubskiej chaty pełne jest magicznych pamiątek z wojaży. - Jeśli ktoś raz zasmakuje podróżniczego życia, już zawsze będzie się czuł rozdarty, będąc w ojczyźnie, tęskni za egzotycznymi krajami, będąc tam, tęskni za Polską - mówi pan Krzysztof.

Gdy nie krążą po świecie, wędrują kaszubskich bezdrożach. W wyprawach po okolicy towarzyszy im od niedawna koń polski. Pan Krzysztof uczy w szkole religii, pani Anna dba o ciepło domowego ogniska, prowadzi bloga, pracuje nad książką. Cel podróży rodziny Przybyłów często jest dziełem przypadku. O tym, dokąd się wybiorą, decydują przede wszystkim promocje linii lotniczych.

Szukają tanich lotów i pod nie układają plan podróży. Na wyjazdy długo zbierają pieniądze, przedkładając kupno biletów na kolejną podróż nad meble czy wymianę laptopa. Tak było też w przypadku Gruzji. Podróż na Kaukaz to ich pierwsze zimowe wyzwanie. W rejonie, który planują zwiedzić, temperatury spadają nawet do minus trzydziestu stopni. Ze względu na Maję, która przecież musi chodzić do szkoły, termin wyjazdu dopasowali do ferii zimowych.

- Mamy zamiar podróżować koleją, autostopem i pieszo oraz spać u dobrych ludzi, gdyż to oni najbardziej będą nas interesować w tej podróży - mówi pani Anna. - Oprócz zetknięcia się z zabytkami i krajobrazami, chcielibyśmy zatopić się w gruzińskiej kulturze i zwyczajach.

Wędrowcy planują spotkać potomków zesłańców na Małą Syberię i poznać ich historie. Podróżnikom zależy także na nawiązaniu kontaktu z gruzińskimi szkołami podstawowymi, chcą wiosną zorganizować kaszubsko-gruzińską wymianę dzieci.
Przygody pani Anny i jej niezwykłej rodziny śledzić można na jej blogu - www.annamariaprzybyla.blogspot.com i na Facebooku

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki