Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Franciszek Potulski: Nie wiem, czy Rosjanie by wkroczyli, ale stan wojenny przyjąłem z ulgą [WYWIAD]

rozm. Dorota Abramowicz
Franciszek Potulski  to poseł na Sejm II, III i IV kadencji, były wiceminister edukacji w rządzie Leszka Millera. Obecnie działacz Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Franciszek Potulski to poseł na Sejm II, III i IV kadencji, były wiceminister edukacji w rządzie Leszka Millera. Obecnie działacz Związku Nauczycielstwa Polskiego. Karolina Misztal
W grudniu 1981 Franciszek Potulski pracował w gdańskim Komitecie Wojewódzkim PZPR, między innymi protokołował posiedzenia partyjnej egzekutywy. Co zapamiętał z tych dni? Jak ocenia wprowadzenie stanu wojennego i swoją postawę w tamtym czasie?

Gdzie Pan pracował w grudniu 1981 roku?
W Komitecie Wojewódzkim PZPR w Gdańsku, w Wydziale Organizacyjnym, odpowiedzialnym za pracę z terenowymi oddziałami administracji państwowej i związkami zawodowymi, potem krótko w biurze egzekutywy.

Jak zostawało się etatowym pracownikiem Komitetu Wojewódzkiego?
W pierwszej połowie lat 70. pracowałem jako asystent na Politechnice Gdańskiej. Uczyłem matematyki, między innymi późniejszego ministra edukacji narodowej profesora Edmunda Wittbrodta. To był czas otwarcia Polski, zezowania za Zachód... Wstąpiłem do partii, w której byli zarówno twardogłowi, jak i reformatorzy. W Gdańsku tę drugą opcję formalnie wspierał Tadeusz Fiszbach. Jednak motorem wśród osób chcących coś zmieniać był wojewoda Jerzy Kołodziejski, bez którego nie byłoby Porozumień Sierpniowych. Do reformatorów należeli też sekretarz propagandy Mirosław Demichowicz i Tadeusz Kuta, intelektualista, redaktor naczelny "Głosu Wybrzeża". Na zapleczu działał ówczesny sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR na Politechnice Gdańskiej Zbigniew Kowalski, przygotowujący zmiany w partii. To ludzie, z którymi można było pracować. Przez twardogłowych Gdańsk był traktowany jako zbyt liberalny, co zresztą spowodowało duże zmiany personalne po ogłoszeniu stanu wojennego.

W niedzielny poranek 13 grudnia generał Wojciech Jaruzelski zaskoczył rodaków, informując o wprowadzeniu stanu wojennego. Czy wiedział Pan już wcześniej o tej dacie?
Skądże! Tamtej niedzieli wstałem rano, zbudziłem synów i pojechaliśmy z Zaspy na pływalnię AWF. Dopiero na miejscu dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Ktoś mi przekazał, nie kojarzę już, kto, że mam się stawić w Komitecie Wojewódzkim. Musiałem tam załatwiać zwolnienie z wojska. Byłem w rezerwie, tak jak wielu innych otrzymałem tego dnia powołanie.

Do wojska jednak Pan nie poszedł.

Zostałem zwolniony jako pracownik komitetu.

Pamięta Pan atmosferę tamtej niedzieli? Jak na wprowadzenie stanu wojennego zareagowali partyjni koledzy?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się cofnąć o miesiąc, do listopada 1981 roku. Dziś trudno to zrozumieć, ale wówczas wszyscy żyliśmy w świadomości, że coś się musi zdarzyć, że prędzej lub później dojdzie do konfrontacji. W listopadzie Jan Rulewski, argumentując, że w Bydgoszczy brakuje opału, zatrzymał transport węgla, który szedł do składowiska w gdańskim porcie. Zbliżała się zima, a my mieliśmy zapasy opału na 2-3 dni. I był problem. Rozważano możliwość, by wojsko konwojowało wagony z węglem. Obawiano się, że na torach staną barykady. Krążyły też dowcipy. O Jasiu, który pytany na lekcji o powstanie listopadowe, odpowiadał: Ja tam nic nie wiem, ale tatuś mówi, że wszystko mają przygotowane. Albo o Rosjaninie, który zachwycał się corridą: pikadorami, wachlarzami, atmosferą. Na koniec jednak mówił: Ale kiedy pokazali naszą flagę, to się, kurde, zaczęło. Wtedy nie było to śmieszne.

I te dowcipy uzasadniały wprowadzenie stanu wojennego?
One pokazywały, jak społeczeństwo by zareagowało na interwencję państw Układu Warszawskiego w Polsce. To byłaby jatka, barykady na ulicach, wszyscy, moim zdaniem, łącznie z wojskiem, stanęliby po jednej stronie przeciw najeźdźcom.

Według części historyków, interwencja nie była jednak brana pod uwagę. Związek Radziecki, wymęczony wojną w Afganistanie, nie chciał otwierać drugiego frontu w Polsce.
Nie wiem, czy dowódcy radzieccy mieli zamiar interweniować, czy też nie. Mówię o klimacie, jaki nam towarzyszył. Wiedzieliśmy, że gdyby do Polski weszły wojska Układu Warszawskiego, skończyłoby się to tragicznie. Większość zaczęłaby walczyć z zewnętrznym wrogiem. Z tego powodu stan wojenny przyjęliśmy z ulgą. Jaruzelski wziął wszystko na siebie. Łącząc funkcję premiera, I sekretarza Komitetu Centralnego i szefa MON, jednoosobowo podjął decyzję. Trzeba także pamiętać kartki, puste półki z octem w sklepach... W Wigilię było smutno, ale spokojnie.

Wróćmy do 1981. 17 grudnia protokołował Pan posiedzenie egzekutywy KW PZPR. Na ulicach Gdańska trwały w tym czasie walki. Zapisał Pan opinię, że "Część członków partii zmobilizowała się, część się załamała". We "wnioskach propagandowych" pojawiła się sugestia, by "wytknąć, że ci, którzy szli na msze, byli uzbrojeni, pełno [było] dzieci pośród gapiów". Pamięta Pan tamto spotkanie? Kto w nim uczestniczył, jak toczyła się dyskusja?

Niestety, nie pamiętam. Nawet tego, że sporządzałem tamten protokół. Wiem, że dochodziło do walk ulicznych, ale głównie chodziło o to, by strat było jak najmniej. Dziś nie mówi się, że ZOMO to nie były siły paramilitarne, szli tam młodzi mężczyźni z poboru. Na ulicy po obu stronach spotykali się znajomi, sąsiedzi...

Przy Komitecie Wojewódzkim ZOMO użyły broni. Zginął 23-letni Antoni Browarczyk, kilka osób zostało rannych.
Choć byłem blisko miejsc decyzyjnych, mój wpływ na wydarzenia w latach 1980-1981 był niewielki. Do podobnych tragedii dochodzi na ogół tam, gdzie ludzie decydują się na walkę z reżimem. Warto przypomnieć bilans starć z ostatnich 20 lat we Francji. Tam było jeszcze więcej ofiar niż w Polsce. Nie oznacza to jednak usprawiedliwienia, że giną ludzie.

W notatkach z 17 grudnia pojawił się też zapisek: "Problem ochrony rodzin". Czy działacze partyjni się bali?
Nie przypominam sobie, bym odczuwał strach o rodzinę. Mieszkałem na Zaspie, przy ulicy Bajana, miałem poprawne stosunki z sąsiadami. Dzieci - synowie w wieku 7 i 12 lat - chodziły do szkoły i chyba także nie czuły niechęci ze strony rówieśników i nauczycieli, nie mówiąc już o strachu. Pewnie jednak ktoś tam się bał... Lech Wałęsa kilka miesięcy wcześniej, w kontekście konfliktu z władzą, mówił o "targaniu się po szczękach". Tę wypowiedź członkowie partii dobrze zapamiętali.

Podczas zajść grudniowych 1970 roku budynek Komitetu Wojewódzkiego palił się. Czy 11 lat później odczuwało się w nim klimat oblężonej twierdzy?
Może nie aż tak bardzo jak w 1970 roku, jednak informowano nas o drogach ewakuacji. Wszyscy na pewno mieliśmy poczucie zaniku gospodarki. Do tej pory uważam, że cały czas po stronie władzy była troska, żeby koszt wprowadzenia stanu wojennego był jak najniższy.

Troska może była, ale ofiary padły.
Dla nas, pracujących wtedy w aparacie partyjnym, głównymi wrogami byli Adam Michnik i Jacek Kuroń. Ci sami, którzy w następnej dekadzie wybrali na prezydenta generała Jaruzelskiego. Wydaje mi się, że zbyt mało wówczas wiedziałem, byłem zbyt mało zorientowany, by to wszystko umieć właściwie ocenić.

Kiedy przestał Pan protokołować zebrania egzekutywy?
Prawdopodobnie bardzo szybko. Zaczęły się zmiany. Fiszbacha na stanowisku I sekretarza zastąpił Stanisław Bejger, człowiek - moim zdaniem - także nienależący do twardogłowych. Tadeusz Kuta przestał być redaktorem naczelnym "Głosu Wybrzeża", przyszli kolejni nowi sekretarze. Jako że byłem kojarzony ze środowiskiem reformatorskim, mnie też przesunięto na boczny tor. Powstawały wówczas rejonowe ośrodki pracy partyjnej, zostałem oddelegowany do takiego ośrodka w Pruszczu Gdańskim. Współpracowałem tam z moim wojskowym partnerem, majorem Piotrem Gaikiem z Niebieskich Beretów. Jestem przekonany, że w powiecie gdańskim nie odczuwano zbyt boleśnie stanu wojennego.

Nie miał Pan znajomych wśród osób internowanych?
Mój dobry znajomy, Zbigniew Szczypiński, który jesienią 1981 roku rzucił legitymację partyjną, ukrywał się po 13 grudnia. Byliśmy wtedy w kontakcie. Zbyszek ujawnił się w styczniu 1982 roku. Nawiasem mówiąc, uważam, że zakres internowań był zbyt szeroki, wyglądało to jak próba odegrania się na drugiej stronie. Nie rozumiem także, dlaczego Jaruzelski internował Gierka. Po co mu to było?

Pewnie po to, by wskazać winnych problemów gospodarczych kraju. Czy jest coś, co stracił Pan przez tamte czasy?
Prywatnie? Cieniem na moim życiu położył się wyjazd młodszego brata, który w październiku 1981 roku wyemigrował z Polski do Australii. O swoich planach nie powiedział nikomu - ani mnie, ani rodzicom. Kiedyś zadzwonił i oznajmił, że musiał wszystko trzymać w tajemnicy, bo inaczej zablokowałbym mu ten wyjazd. Nie mamy obecnie kontaktów.

Jak dalej w latach 80. potoczyły się pańskie losy?
W 1983 roku ówczesny wojewoda Mieczysław Cygan zaproponował, bym został naczelnikiem w Przywidzu. W pakiecie z funkcją miałem dostać talon na malucha. Odmówiłem, twierdząc, że mam zawód i mogę wrócić na uczelnię. Zostałem nauczycielem, wicedyrektorem VIII LO, rok później dyrektorem szkoły w Nowym Porcie.

Śni się Panu czasem stan wojenny?
Nie.

Żałuje Pan?
Gdyby nie tamten czas, nie byłoby tego, co jest dzisiaj. W moim życiu gromadziły się różne doświadczenia. Tamten czas też był źródłem doświadczeń, które w późniejszym czasie rzutowały na podejmowane przeze mnie decyzje. Wówczas wyglądało, że jest groźnie. Były Węgry, była Czechosłowacja, następna mogła być Polska. Zmiany zawdzięczamy tak naprawdę dwóm osobom - Janowi Pawłowi II i Michaiłowi Gorbaczowowi - choć dziś wielu mówi o swoich zasługach. To chyba Napoleon powiedział, że im dalej od rewolucji, tym więcej weteranów...
egzekutywy. Co zapamiętał z tych dni? Jak ocenia wprowadzenie stanu wojennego i swoją postawę w tamtym czasie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki