Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Kuryło zawiózł rowerem kielnię dla Putina, aby odbudował pokój na świecie [ROZMOWA]

rozm. Irena Łaszyn
Piotr Kuryło - teraz marzy mu się latanie na paralotni w Alpach
Piotr Kuryło - teraz marzy mu się latanie na paralotni w Alpach Archiwum prywatne
Przeczytajcie rozmowę z Piotrem Kuryło, który w imię pokoju okrążył pieszo kulę ziemską, płynął kajakiem Wisłą pod prąd, a ostatnio wybrał się rowerem z portugalskiej Lizbony do Władywostoku w Rosji, pokonując ponad 15 tysięcy kilometrów.

Podobno jechał Pan z kielnią w sakwie.
No, tak. Zabrałem kielnię, żeby ją wręczyć prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi. Chciałem, by posłużyła mu do budowania pokoju na świecie. Jestem budowlańcem, uznałem więc, że to odpowiedni prezent. Zwłaszcza że podczas tego rajdu próbowałem zwrócić uwagę na cierpienia dzieci poszkodowanych w konfliktach zbrojnych.

Poszedł Pan z tą kielnią na Kreml?
Oczywiście, ale dopiero w drodze powrotnej. Oprócz kielni miałem swoją książkę "Ostatni maraton", poświęconą biegowi dookoła świata.

I dotarł Pan do prezydenta?
Tylko do jego kancelarii. Urzędników zamurowało, gdy tę kielnię zobaczyli. Oznajmili, że prezydent wyjechał w ważnych sprawach państwowych. Ale prezenty ode mnie wzięli. Do dziś zachodzę w głowę, co z nimi zrobili.

Zdaje się, że podczas tego Rajdu Pokoju doszło do poważnego konfliktu…
Chodzi pani o Tomka, z którym wyruszyłem z Lizbony? To prawda, trudno się nam było zgrać. On nie wytrzymywał mojego tempa, chyba brakowało mu samozaparcia. Zapowiadałem wprawdzie, że będziemy robić dziennie średnio 150 kilometrów, ale czasami trzeba było przejechać nawet 200 i wtedy jemu puszczały nerwy. Rozstaliśmy się, Tomek zamiast do Władywostoku, pojechał do Pekinu. Dołączył do innych Polaków, którzy zmierzali na rowerach do Chin.

Jego koledzy twierdzą, że zostawił go Pan w środku lasu, gdzieś pod mongolską granicą.
Nieprawda, Tomek sam zdecydował, że ruszy w innym kierunku. To dorosły mężczyzna, sportowiec.

Tak było ciężko?
Owszem. Najpierw, gdy jechaliśmy przez Portugalię i Hiszpanię, panował wielki upał, temperatura przekraczała 40 st. C. Do tego ciągle jakieś wzniesienia, góry. W Pirenejach wybraliśmy najcięższą trasę, zgodnie z zasadą - im ciężej, tym lepiej. Wtedy jeszcze się dogadywaliśmy. Potem były Francja, Niemcy, Polska i nagle się zaczęły coraz zimniejsze rosyjskie noce.
Bał się Pan, że na Syberii dopadnie Was zima.
Bałem się, że niedźwiedzie ją wyprzedzą…

Spotkał Pan jakiegoś?
One tak chodzą, że nawet człowiek nie zauważy. To bardziej wilki rzucały się w… uszy. Tamtejsi policjanci uprzedzali jednak, że najbardziej niebezpieczni mogą być ludzie. Podobno wiele dziwnych typów kręci się po drogach, szukając łatwego zysku.

Sypiał Pan pod namiotem?
Przeważnie tak. A ponieważ lato było deszczowe, zwłaszcza na Syberii, namiot ciągle był mokry, podobnie jak właściciel i jego bagaż. Lało się z góry i jeszcze tryskała woda spod kół ciężarówek. Rosyjscy kierowcy jeżdżą z fantazją, rowerzysty nawet nie zauważają. Gdy mnie potem ludzie takiego zmoczonego widzieli, to pytali, jak ja to wytrzymuję. Odpowiadałem: skoro ryby żyją w rzece, to i ja dam radę. Ale czasami mnie ktoś gościł pod dachem, raz nawet zdarzyło się to we Francji i chyba dwa razy w Polsce. Jest taki pan Adam z Bydgoszczy, który kibicuje wszystkim moim wyczynom i jeszcze przy okazji dokarmia.

A rower jak się spisywał?
Dostał za swoje. Nic dziwnego, że rwał się łańcuch, zmieniałem go pięć razy, psuły się też inne części. Gdy gdzieś daleko od miasta zerwał mi się gwint na tylnej osi, musiałem się ratować sposobem. Namoczyłem w kleju kawałek szmatki, owinąłem nią gwint, dokręciłem nakrętkę. Pojechałem.

Kiedy było najtrudniej?
Chyba już na Dalekim Wschodzie, w okolicach Chabarowska, bo wylał Amur i jego dopływy, zaczęła się największa w historii tego regionu powódź. Wiele dróg okazało się nieprzejezdnych, tylko wojskowe amfibie dawały radę.
Ale do Władywostoku Pan dotarł.
Dotarłem. Witali mnie tam jak bohatera. Przybyły władze miasta, przedstawiciele Federacji Sportu Primorskiego Kraju, dzieci ze szkół. Kwiaty, uściski, przemówienia, hymn Polski i hymn Rosji, w takiej właśnie wymienionej przeze mnie kolejności. Potem wywiady dla telewizji, ciepła pościel i ciepły prysznic…

Tam było najprzyjemniej?
Rosjanie są gościnni, uczuciowi, życzliwi. Dobrze mi było we Władywostoku i dobrze było w Buriacji, na Zabajkalu. Im dalej od uczęszczanych szlaków, tym przyjemniej. Zobaczyłem kawał Rosji. Przekonałem się, że to kraj, który wraca do Boga. Wszędzie wizerunki Matki Boskiej, krzyże, cerkwie. Ludzie powtarzali: da Bóg, będzie pokój.

Zapowiadał Pan, że w trakcie wyprawy pomoże Pan wyremontować dom jakiejś ubogiej rosyjskiej rodzinie. Żeby coś po Panu i tym Rajdzie Pokoju zostało.
Niestety, na takie prace zabrakło czasu. Pędziłem tak szybko, że trasę z Lizbony do Władywostoku, liczącą ponad 15 tysięcy kilometrów pokonałem w 91 dni. Zresztą chętnych też specjalnie nie było, nawet w Rosji ludzie bywają nieufni. Zdecydowałem więc, że za pieniądze, które zebrałem, dokładnie 7435 rubli, kupię jakiejś wielodzietnej rodzinie, już we Władywostoku, artykuły spożywcze. I znowu miałem problem.

We Władywostoku nie ma takich rodzin?
Nikt mi nie chciał ich wskazać, ani pop, ani ksiądz katolicki. W końcu sam się zapuściłem do najbardziej zaniedbanej dzielnicy, chodziłem od domu do domu. Ludzie przyjmowali mnie nieufnie i twierdzili, że niczego nie chcą. Tłumaczyłem: jak byście znaleźli 1000 rubli na drodze, to od razu byście je podnieśli, a jak ktoś chce wam dać ponad 7000, to go odprawiacie. W rezultacie przekazałem prezenty takim sympatycznym ludziom z piątką dzieci. Cieszyli się…

Ale nie wracał Pan chyba rowerem, skoro rozmawiamy w Polsce…
Jechałem koleją transsyberyjską do Moskwy, przez sześć i pół doby. Swoim rowerem nie mogłem, bo kompletnie się rozpadł. Dopiero w Moskwie kupiłem drugi, chiński. Wsiadłem na siodełko i przyjechałem do domu, do Polski.
Aż strach zapytać, co tym razem chodzi Panu po głowie. Gdy po roku powrócił Pan szczęśliwie z tego biegu dokoła świata, obiecał Pan przecież żonie, że z bieganiem już koniec, bo to ostatni Pana maraton. Ale zamiast posiedzieć w domu, wsiadł Pan do kajaka, by popłynąć Wisłą pod prąd, od ujścia aż do źródeł…
Pływanie to nie bieganie, słowa dotrzymałem. Ale to była moja najtrudniejsza wyprawa, te czterdzieści dni w kajaku dało mi nieźle do wiwatu. Na rowerze było dużo łatwiej, chyba się rozkręciłem.

Co dalej?
Może spróbuję polatać? Jest taki rajd przygodowy w Alpach, z użyciem paralotni, Redbull-X-Alp. Trochę się biegnie, a potem się skacze ze stromego zbocza, frunie jak bocian.

A co żona na to?
To mądra kobieta. Powiedziała, że chyba mnie zwolni z danego słowa i właściwie, to mógłbym już trochę pobiegać. Pomyślałem więc, że może raz jeszcze wystartuję w Spartathlonie, z Aten do Sparty, który ma 246 kilometrów. Poprzednim razem zająłem dopiero drugie miejsce, a ja chciałbym być pierwszy. Bo tylko nazwisko zwycięzcy zostaje wyryte na kamiennej tablicy w Sparcie. To największa nagroda.

Ale poprzednim razem Pan do tej Grecji nie pojechał czy poleciał, jak inni zawodnicy, tylko pobiegł z tej swojej Pruski Wielkiej pod Augustowem. W dodatku przez Monte Cassino i Watykan.
To było w ramach treningu. Nie miałem też ze sobą sztabu ludzi, którzy pomagali i kibicowali na trasie. Skazany byłem wyłącznie na siebie. Przegrałem z kimś, kto to wszystko miał i wyprzedził mnie na 200. kilometrze. Chcę przypomnieć, że do domu wracałem ze Sparty… pieszo. Teraz będę chyba szukać sponsora.Wrócił Pan już do pracy?
Mam rodzinę, czasami muszę zarabiać. Znowu więc się zajmuję murarką, łażę po dachach. Stoję sobie tak wysoko i kombinuję: ciekawe, czy stąd dałoby się na tej paralotni polecieć?

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piotr Kuryło zawiózł rowerem kielnię dla Putina, aby odbudował pokój na świecie [ROZMOWA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki