Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Porażenie mózgowe nie zamyka drzwi na świat. Może otworzyć je na oścież [ZDJĘCIA]

Irena Łaszyn
"Śniadanie na trawie"- II miejsce w ogólnopolskim konkursie fotograficznym pt. "Teatr Życia" (Opole 2013)
"Śniadanie na trawie"- II miejsce w ogólnopolskim konkursie fotograficznym pt. "Teatr Życia" (Opole 2013) Agnieszka Malińska
Gdy się okazało, że Maciek ma porażenie mózgowe, jej świat się zamknął w jednym pokoju. Potem niepełnosprawny syn zaczął pisać książkę, a ona zaczęła fotografować emocje. Świat otworzył się na oścież. Agnieszkę Malińską z Sopotu, której zdjęcia wygrywają w międzynarodowych konkursach, przedstawia Irena Łaszyn.

Umysł miała ścisły, jak wszyscy w rodzinie. Wolała całki od poetyckich strof. Zdarzało się, że zapędzała w kozi róg naukowe autorytety. Jeszcze w liceum zakwestionowała akademickie podręczniki. Poszła do ojca, który wykładał fizykę na Uniwersytecie Gdańskim, i oświadczyła, że w książce zalecanej studentom są błędy. Zdziwił się, przeanalizował, a potem przyznał jej rację.

- To dotyczyło elektronów i momentów magnetycznych - przypomina sobie Stanisław Zachara, tata Agnieszki. - Takich zagadnień z pogranicza fizyki kwantowej, których klasycznie nie dało się wytłumaczyć.

- Nigdy niczego nie przyjmowałam na wiarę, musiałam zrozumieć - śmieje się Agnieszka.

Ale nie poszła w ślady ojca, choć niektórzy wróżyli jej naukową karierę. Postanowiła zostać matematykiem, tak jak mama, i uczyć w szkole. Panią Wandę uczniowie uwielbiali, nawet ci, którzy nie znosili rachunków, z dosyć szemranej dzielnicy. Na innych lekcjach - wrzaski nie do opanowania, u niej - cisza jak makiem zasiał. Dopiero po latach się przyznała, że to z powodu… bajek. Czytała je w wielkiej tajemnicy, jeśli klasa przyłożyła się do zadań. Wtedy nie było komputerów, Play Station, internetu i czytanie książek wydawało się świętem.

Wiele lat później bajki w rodzinie Agnieszki zagościły na dobre. Zaczął je układać jej niepełnosprawny syn, a dwie matematyczki - mama i babcia - zaczęły je spisywać. Wymiennie z Basią Warchoł, wolontariuszką, która wpadła do ich domu na chwilę, a została na kilkanaście lat i o tym, co się tam dzieje, napisała pracę licencjacką.

Okazało się, że świat jest nieograniczony, nie wszystko da się zmierzyć i zważyć, a wieszcz Mickiewicz, który przedkładał czucie i wiarę nad "mędrca szkiełko i oko", miał po prostu rację. "Maciejki niecodzienne", pierwsza książka Maćka, wyszła drukiem w 2010 roku, gdy chłopiec miał 13 lat. W tym samym roku jego mama zdobyła pierwszą nagrodę w konkursie fotograficznym.

- Artystką została przez przypadek - mówi Stanisław Zachara. - Zawdzięcza to Maćkowi.
- On mnie otworzył - przytakuje Agnieszka.


Perłowe chmury

Bartka poznała na uniwersytecie. Studiowali matematykę, a w przerwach jeździli na saksy. W Norwegii zbierali truskawki, w Islandii filetowali ryby. Tych ryb i zgrabiałych rąk Agnieszka już prawie nie pamięta, ale pamięta nieziemskie widoki, polarne noce i zorze rozlane po niebie. Kiedyś pojechali w miejsce, gdzie słońce zachodzi i wschodzi jednocześnie. Ledwie zniknie za horyzontem, a już rodzi się od nowa, wyskakując z ciemności. Chyba jeszcze wtedy nie wiedziała, że to żaden wybryk natury, tylko normalna kolej rzeczy. Dzień splata się z nocą, nic w życiu nie dzieje się na zawsze.

W Islandii po raz pierwszy trzymała w objęciach małą foczkę i po raz pierwszy widziała perłowe chmury. Gdy promienie światła padają pod największym kątem, obłoki na niebie pulsują wielością barw. W takiej chwili nawet umysł ścisły otwiera szeroko oczy.

- Bartek oświadczył mi się już w Trójmieście, na peronie SKM - wspomina. - Zrobił to spontanicznie, zanim jeszcze oficjalnie poprosił o moją rękę rodziców.

Potem zaczęli szukać mieszkania, bo mieli pieniądze z islandzkiej fabryki ryb. Zostali w pierwszym, do którego weszli, choć było kompletną ruiną. Remontowali je kilkanaście lat i dziś zajmują je w piątkę, z Jaśkiem, Maćkiem i Jadwigą.
- Ze względu na Maćka przesunęliśmy parę ścian i poszerzyliśmy drzwi, żeby mieścił się wózek - kwituje te prace Agnieszka.
Maciej urodził się z MPD, czyli mózgowym porażeniem dziecięcym. Porażenie było czterokończynowe, co oznaczało niedowład obu rąk i nóg. Oprócz tego Maciek miał wadę wzroku, zaburzenia mowy i parę innych przypadłości. Nie ma co ukrywać, było trudno. Bo już nie miała złudzeń, że stanie się tak jak z Jaśkiem, pierwszym synem, u którego tuż po narodzinach lekarze stwierdzili uszkodzenie centralnego układu nerwowego i dali 1 punkt w 10-stopniowej skali Apgar, a który rozwijał się tak błyskawicznie, że wszystkich zaskoczył.

- Jasiek miał 10 miesięcy, gdy zaczął chodzić - opowiada Agnieszka. - Po roku poszłam go pokazać lekarzowi, który pomógł mu przyjść na świat. Ten lekarz miał ze wzruszenia łzy w oczach, bo jak twierdził, był to najtrudniejszy poród w jego 25-letniej karierze i nie wierzył, że się uda.

No więc myślała, że z Maćkiem będzie tak jak z Jaśkiem. Ale nie było, choć drugi syn dostał 2 punkty w skali Apgar. Nawet na jego pierwszy uśmiech czekali siedem miesięcy.

Taka bajka

Agnieszka mówi, że człowiek się szybko przestawia. Gdy urodziła Jaśka, już po dziewięciu miesiącach wróciła do szkoły, w której uczyła matematyki i informatyki. Była pełna energii. Nie mogła się doczekać września. Gdy urodził się Maciek, było inaczej. Już nie chciała wracać do pracy.

- Nie miałam poczucia, że coś tracę - od razu zastrzega. - Najważniejszy był nasz syn, jego rehabilitacja, cała reszta przestała się liczyć. Spędzałam życie na czworaka, wciąż klęcząc przy chorym dziecku. Skóra na kolanach była szorstka jak tarka.
Wtedy, na krótko, jej świat zamknął się w jednym pokoju. Zaczęły się patterningi, takie ćwiczenia, na stole w dużym pokoju. Przez ich dom przewijało się dziesiątki osób, wszyscy starali się w tej rehabilitacji pomagać. Jedni ciągnęli dziecko za nogi, ręce, głowę, inni - żeby odwrócić jego uwagę - opowiadali bajki. A on te bajki chłonął całym sobą, czekał na opowieści i na tych ludzi, którzy mimowolnie sprawiali mu ból.

Potem zaczął układać własne historie, a inni zaczęli je spisywać. Został bajkopisarzem, tak jak sobie wymarzył. Dziś ma 17 lat, uczy się w liceum ogólnokształcącym i wymyśla konkursy literackie dla innych dzieci. Twierdzi, że każdy może pisać. Każdy może robić to, co zechce. Tworzyć, szukać momentów magnetycznych, fotografować.

- Świat nie jest ograniczony - powtarza z przekonaniem Maciek, pałaszując kolejny kawał ciasta ze śliwkami, które upiekła mama.

Agnieszka przyznaje, że domowego ciasta na co dzień nie ma. Zbyt dużo się dzieje. Właśnie dostała list z Francji, ze stowarzyszenia polsko-francuskiego Polonica w Aix en Provence, organizatora międzynarodowego konkursu fotograficznego "Polska i Polacy 2012". Jej zdjęcie zatytułowane "W czasie deszczu dzieci się nudzą" zdobyło drugie miejsce. Polonica zaprasza do Prowansji, na uroczystość w Urzędzie Miasta, zaplanowaną w ramach Dni Europejskich. Nie wie, czy pojedzie, choć nagroda ma też wymiar finansowy. Strasznie drogi ten bilet do Marsylii. Taniej byłoby do Paryża, prosto z Gdańska.
Musi to rozważyć.

Otwarte drzwi

Gdy Maciek był mały, prawie nie wychodziła z domu. Nawet wypad do fryzjera wydawał się świętem. Teraz ciągle gdzieś jeździ, choć Maciek nadal nie jest samodzielny i potrzebuje drugiego człowieka.

Zaczęło się od zdjęć. Zenitem, którego dawno temu dostała od taty, pstrykała fotki domownikom i temu, co za oknem. Szukała nowych kadrów i ujęć, ale czegoś jej brakowało. Może mentora, może fachowej wiedzy.

- I wtedy Bartek, mój mąż, wysłał mnie do szkoły - relacjonuje. - Ale nie do pracy, tylko do szkolnej ławy. Tym razem to ja miałam się uczyć. To była prywatna szkoła fotograficzna w Sopocie. Robiłam czarno-białe zdjęcia, sama je wywoływałam, naświetlałam, utrwalałam, podkładałam filtry, uczyłam się manipulować światłem, wydobywać kontrasty. Połknęłam bakcyla, choć dyplomu nie doczekałam. Głównie dlatego że zaszłam w ciążę i znowu była to ciąża zagrożona. Sporo czasu spędziłam w szpitalu. Ale Jadwiga urodziła się zdrowa, co w tych okolicznościach wydawało się cudem.

Podobnie jak Maciek, córka została jej modelką.

- Nie lubię zdjęć reżyserowanych, ustawianych - tłumaczy Agnieszka. - Rejestruję chwile z życia wzięte, emocje, to, co w danym momencie mnie ujmuje. Zdjęcie to impuls.

Najpierw robiła to dla siebie. A potem pomyślała, że komuś te prace pokaże. Chciała wyjść do ludzi, otworzyć kolejne drzwi. Umieściła parę zdjęć na portalu fotograficznym.

- Dobrowolnie poddawałam się surowym ocenom internautów - przyznaje. - To było trudne. Posypały się komentarze, czasem kąśliwe. Najpierw się nimi przejmowałam bardziej, potem już dużo mniej.

Kiedyś pokazała takie zdjęcie: Ulica, Maciek na wózku, Jadwiga… z wózkiem. Taką małą spacerówką, z lalką w środku. Zatytułowała je "Wózkowicze". W sieci rozgorzała dyskusja. Ktoś, kto nie znał jej historii, zarzucił, że zbyt lekko podchodzi do ludzkiego nieszczęścia. Odpisała, że chłopiec na wózku to jej syn, spełniony bajkopisarz, bardzo radosny facet. Jest z niego tak samo dumna jak z córki. Maciek nie jest kupką nieszczęścia ani żadnym ponurakiem. On ma ogromne poczucie humoru i ciągle się śmieje, także z siebie.

Zyskała sporo fanów. Ale z czasem portal fotograficzny przestał jej wystarczać.

- Zauważyłam, że ludzie mnie chwalą, bo mnie lubią - opowiada. - Oceny moich prac przestały być obiektywne, stały się po prostu koleżeńskie. Chciałam prawdy, zaczęłam więc szukać innych miejsc, w których mogę swoje zdjęcia pokazać. Stąd te konkursy fotograficzne. Ale tylko takie, do których poczułam chemię.

Otworzyła następne drzwi.

W kalendarzu i na ścianie

Posypały się nagrody w ogólnopolskich konkursach fotograficznych: "Wykluczeni", "Życie jest piękne", "Zobacz Anioła - Anioł Stróż", "Teatr Życia", "Między zdjęciem a filmem"... Jej prace zatrzymywały, jak ktoś orzekł, czasem rozrzewniały, czasem chwytały za gardło. Odbierała gratulacje w Warszawie, Poznaniu, Opolu, Kielcach, Pacanowie i paru innych miejscach.
- Zwycięskie zdjęcie "Odrobina szaleństwa" znalazło się nawet w kalendarzu i na elewacji Kieleckiego Centrum Kultury, w wymiarze 2,5 na 3,2 metra - uśmiecha się Agnieszka. - Będzie tam jeszcze do 10 grudnia, czyli do rozstrzygnięcia kolejnego konkursu.

Po raz pierwszy się odważyła w 2010 roku i od razu zajęła pierwsze miejsce. Wysłała dwa zdjęcia: "Bawmy się" (dzieciaki oblewają się wodą, Maciek się zaśmiewa, choć właśnie przed chwilą zleciał z wózka) i "Pęd" (wózkowicz tak gna, że ma wiatr we włosach). Jury wyznało potem, że był dylemat, bo musiało wybierać między jednym a drugim.

Jej ulubiona fotografia? Może ta zatytułowana "Zatrzymać czas", która zajęła pierwsze miejsce w Międzynarodowym Konkursie Fotograficznym "Zobacz Anioła - Aniołowie są wśród nas"? Mała dziewczynka bawi się dłonią starszego człowieka, wpatruje się w palce, na których czas odcisnął swój ślad.

- Ja też kiedyś, jako mała dziewczynka, byłam zafascynowana takimi dłońmi - wyjawia Agnieszka. - To dla mnie powrót do dzieciństwa. Zwłaszcza że to ręka mojego taty, który niczym Anioł Stróż, wciąż nad nami czuwa. Jestem przekonana, że to dzięki innym ludziom otwierają się kolejne drzwi i spełniają marzenia.

Maciek zauważa, że ma uzdolnioną rodzinę. Mama fotografuje, Jadzia maluje, Jasiek studiuje elektronikę i telekomunikację na politechnice…

Agnieszka dodaje, że jest jeszcze jeden bajkopisarz i jeden muzyk. Jej mąż, na co dzień poważny informatyk, w wolnych chwilach gra na bandżo. Chodzą słuchy, że nawet szykuje publiczny występ.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki