Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Mikołejko: Prawdziwe pokolenie JP2 to pokolenie ludzi starzejących się i starych [ROZMOWA]

rozm. Dariusz Szreter
Prof. Zbigniew Mikołejko
Prof. Zbigniew Mikołejko Bartek Syta
- Nawet dzisiejsi czterdziestolatkowie nie są skłonni do przyjmowania autorytetu Jana Pawła II na wiarę. Wokół tego polski Kościół już nie odbuduje swojego znaczenia - mówi prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dariuszem Szreterem.

35 lat temu Karol Wojtyła objął urząd papieski. Był to jeden z najdłuższych pontyfikatów...
Drugi w historii, po Piusie IX.

Od śmierci papieża Jana Pawła II, upłynęło już ponad osiem lat i wydawać by się mogło, że powiedziano, napisano, przeanalizowano wszystko, co możliwe na ten temat...
Dość powierzchownie, mam wrażenie, w sposób bardzo rytualny. Szczególnie w Polsce, gdzie chętnie budujemy naskórkowe i pospieszne obrazy. W dodatku wkrada się w to wszystko jakiś cień zapomnienia.

Zapomnienia?

Niezależnie od czci, którą jest wciąż otaczany, Jan Paweł II staje się, na swój sposób, postacią coraz bardziej nierzeczywistą. Szczególnie dla ludzi, którzy nie doświadczyli go w jego wielkości. Myślę o najmłodszych rocznikach, które są mniej świadome jego obecności i znaczenia, które pamiętają co najwyżej starego i schorowanego człowieka. Prawdziwe pokolenie JP2, to jest pokolenie ludzi starzejących się i starych, tak jak ja. A nie, jak swego czasu sugerowali dziennikarze, młodzież. Ta pamięć należy raczej do tych starszych generacji. I to jest dobra pamięć, niezależnie od przekonań, jakie żywimy. W końcu nie wszyscy jesteśmy ludźmi wiary, ale zdajemy sobie sprawę z wielkiego znaczenia Jana Pawła II - największej postaci polskiego Kościoła, obok kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Czy nie jest jednak tak, że ta dobra pamięć zostaje ostatnio nieco przesłonięta, a może nawet nadszarpnięta, działalnością Franciszka?
Pontyfikat Franciszka jest innego rodzaju. Pontyfikat Jan Pawła II cechowała ostrożna, z czasem coraz bardziej umiarkowana kontynuacja reform II soboru watykańskiego. Natomiast papież Franciszek zdecydowanie powraca do odnowicielskiego ducha soboru. Chociaż sam jest jezuitą, powraca do pewnych idei franciszkańskich. Do tego franciszkanizmu pierwotnego, czystego, bardzo szlachetnego moralnie. Do franciszkanizmu, jaki żywił jeden z tych nielicznych papieży, którzy zrezygnowali z tej funkcji, Celestyn V. Ostatecznie Celestyn nie mogąc sobie poradzić z feudalnym kształtem Kościoła ustąpił, został uwięziony w pałacu swojego następcy, Bonifacego, człowieka przepełnionego pychą i żądzą władzy, po czym, prawdopodobnie, został otruty. Jeśli Franciszek przyćmiewa pamięć o poprzednich pontyfikatach, to dlatego, że ludzie, zwłaszcza w Polsce, oczekiwali nowego wiatru przemiany. I tak, za sprawą nowego papieża, jego osobowości, słów - jak choćby te ostatnie ganiące "ideologiczne chrześcijaństwo" - myślimy o tym, co jest bieżące, a nie wracamy pamięcią w przeszłość.

Bardzo dużo tych słów i aktywności Franciszka jest skierowane w stronę naprawy instytucji Kościoła. Trudno nie pomyśleć, że naprawia się coś, co ktoś wcześniej musiał zepsuć...
Najpotężniejszy swego czasu człowiek na świecie, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Leonid Breżniew, przyznał kiedyś, że jest w stanie wyegzekwować tylko 30 procent swoich decyzji. W przypadku słabnącego, coraz starszego papieża, otoczonego przez papieski dwór, ta egzekucja też była ograniczona. Rzecz jasna dla Jana Pawła II znamienny był pewien rys konserwatywny, ale nie aż tak konserwatywny, jakby się zdawać mogło. Poza tym wszystko należy mierzyć swoim czasem. Na przykład w kwestiach społecznych on był o wiele bardziej otwarty, można powiedzieć wręcz socjalizujący. Jeśli się przeczyta encykliki społeczne takie jak "Laborem exercens" czy "Sollicitudo rei socialis", mówią one językiem niemalże teologii wyzwolenia. Przywołują właściwą jej kategorię "człowieka ubogiego", mówią o trzecim i czwartym świecie, świecie nędzy, mówią o człowieku biednym, który żyje w szczelinach zamożnego świata. To jest język bardzo radykalny, zwłaszcza jak na ówczesny świat.

Mało kto jednak o tym mówił. Koncentrowano się raczej na jego poglądach, kwestiach obyczajowych, w których papież był zdecydowanym konserwatystą.
Nie do końca, bo przypomnę, że zanim został papieżem, w końcu lat 50., opublikował najważniejszą i przełomową swego czasu książkę o seksualności - "Miłość i odpowiedzialność". Później oczywiście, na tle przemian, które się dokonały w samym Kościele, jak i przede wszystkim w społeczeństwach Zachodu, przestało to być tak rewolucyjne. Szczególnie 1968 rok był dla Zachodu cezurą mocnych zmian w sprawach etyki rodzinnej i seksualnej. Gdy więc oceniać z punktu widzenia '68 roku, to Kościół Jana Pawła II był rzeczywiście konserwatywny. Ale przecież nie tylko seksem, rozwodami, aborcją i wszystkim co się z tym wiąże świat żyje. Świat cierpi przede wszystkim na rozmaite nieszczęścia, o których Jan Paweł II, dobitnie mówił. To nie znaczy, że Franciszek jest na nie nieczuły. Dowodzi tego jego wyprawa na Lampedusę, miejsce, ogniskowania się dramatu dzisiejszego świata, gdzie morze przynosi uchodźców albo ich trupy. Gdzie na własne oczy doświadczamy tego, co Giorgio Agamben nazywa homo sacer, czyli człowieka wykluczonego, wyłączonego, który zostaje poświęcony, który zapełnia obozy uchodźców, który nie dysponuje niczym poza nagim życiem.

Coraz częściej zwraca się uwagę, że pontyfikat Jana Pawła II miał dwie fazy: pierwszą - dynamiczną, przełomową i drugą, która była właściwie tylko trwaniem.

Trwaniem i debatowaniem czy nie powinienem przypadkiem odejść. Owszem, część pierwsza była dynamiczna, ale były też strzały na placu Świętego Piotra, o których nie należy zapominać, bo one załamały Jana Pawła II.

Na pewno załamały jego zdrowie, ale czy także ducha?
Myślę, że w jakiejś mierze tak. Ten duch musiał się koncentrować na zmaganiu z niewydolnym ciałem. Stał się bardziej zakładnikiem innych, stracił na fizycznej samodzielności, a więc na wszelkich innych samodzielnościach. W siłę urósł kardynał Ratzinger, Panzerkardinal, człowiek bardzo restrykcyjnie strzegący doktryny Kościoła. Poza tym, chociaż Jan Paweł II osobiście był człowiekiem skromnym i ubogim, w podróżach korzystał z całej tej maszynerii feudalnego teatralnego widowiska kościelnego.

Czy te spektakle, tak efektowne medialnie dobrze służyły Kościołowi?
Jan Paweł II dobrze potrafił nawiązywać rozmowę z milionowymi tłumami. Ale rozmowa z tłumami niczego jednak w istotnych sporach Kościoła nie rozstrzyga, nie jest ważną opowieścią o kształcie Kościoła. Jest podtrzymywaniem pewnego obrazu, że Kościół jest wielki, potężny, tłumny, wielokształtny.

Także otwarty na inność, w spotkaniach z przedstawicielami innych wyznań.
Owszem, nikt w dziejach Kościoła nie poszedł w ekumenizmie tak daleko jak on. Proszę zwrócić uwagę, że wspólne dni modlitwy o pokój w Asyżu zostały następnie skrócone przez Benedykta XVI, który od początku był bardzo temu przeciwny. Świadczy o tym także dokument "Dominus Jezus", trochę narzucony czy "podrzucony" Janowi Pawłowi II, autorstwa Ratzingera właśnie. Ten surowy intelektualista, przywiązany mocno do takiej doktrynalnej wizji Kościoła, był skupiony przede wszystkim na Kościele Zachodu. Słabo wyczuwał Kościół trzeciego i czwartego świata. Ustąpienie Benedykta, to przyznanie się do klęski tego tradycyjnego Kościoła, którego on był podmiotem. Konserwatywnego, europocentrycznego, dalekiego od wierzącego człowieka z ulicy, nie mówiąc o dialogu z innościami.

Pontyfikat Jana Pawła II można też podzielić według innego klucza: przed i po upadku komunizmu. W latach 80. widzieliśmy w nim jedną z czołowych postaci krucjaty antykomunistycznej. Potem ostrze swojej krytyki skierował przeciw zwycięskiemu Zachodowi, o którym mówił "cywilizacja śmierci".

To termin wymyślony przez Ratzingera, ale Jan Paweł II, nieładnie mówiąc, "kupił" go od niego, zaakceptował go. Rzeczywiście pamiętam, że jego pierwsza wizyta w Polsce po 1989 roku przyjęta została przez Polaków z pewnym rozczarowaniem. Polacy rzucili się w konsumpcjonizm, w ekstazę użycia. Oczekiwali przyzwolenia na swoisty materializm, po tych latach uciemiężenia. Na - używając języka biblijnego - "egipskie garnce z mięsem", których wcześniej nie było. A tu pojawia się Jan Paweł II, który surowo grozi palcem, mówi o cywilizacji śmierci, zgubie konsumpcjonizmu i tak dalej. Nie jest to już mesjańska postać przywódcy walki z komunizmem, tylko ktoś, kto przechodzi na inne pole zmagań. Wtedy wystąpił też z tą, skądinąd słuszną, teorią, że większym zagrożeniem jest ateizm praktyczny, rodzący się z materializmu i konsumpcjonizmu, niż ten ateizm intelektualny, ideowy, starego chowu.

Określenie "cywilizacja śmierci" wydaje się dość niesprawiedliwe, zważywszy, że nigdy wcześniej w dziejach ludziom nie żyło się tak bezpiecznie i dostatnio, jak we współczesnej Europie. Nawet jeśli tę cywilizację cechuje wstrzemięźliwość wobec wielkich ideałów, niewątpliwie jest on bardzo humanitarna.

Jest humanitarna tam, gdzie chce być - odpowiem bardzo cynicznie. Natomiast faktycznie ta kategoria jest zbyt gruba, trywialna i w znacznej mierze jednak nieprawdziwa. Bardziej subtelny był Jan Paweł II kiedy w swoich ostatnich książkach oceniał skutki idei oświeceniowej, która wychowała tę cywilizację, gdy pisał o złych i dobrych stronach ducha oświeceniowego. Oczywiście on nigdy nie zaakceptowałby aborcji czy in vitro, to wiąże się bowiem z koncepcją życia ludzkiego w doktrynie kościelnej. Inna sprawa, że tę doktrynę można wymieniać i wielokrotnie było to robione. W średniowieczu aborcja była możliwa, a celibat pojawił się stopniowo, choć brutalnie wprowadzony dopiero w XI wieku. Jak widać nie ma prawd etycznych, które w Kościele obowiązują w sposób niezmienny. Ale Jan Paweł II był niezdolny do podjęcia tego typu decyzji z różnych powodów, także wewnętrznych.

Jan Paweł II był w Polsce przez szereg lat właściwie jedynym powszechnym autorytetem. Choć mawiano też, że Polacy go kochali, ale nie słuchali.
Poza wszystkim innym niestety go nie czytali...

Jak z perspektywy ponad ośmiu lat nieobecność tego autorytetu wpłynęła na sytuację w Polsce?

Jego odejście odsłoniło słabości polskiego Kościoła hierarchicznego. Wcześniej chronił się on za wielkością Jan Pawła II, a tu nagle okazało się, że nie ma autorytetów, nie ma sposobu na istnienie. Doświadczamy tego choćby dzisiaj w debatach, które łączą się z obecnością Franciszka, czy ze sporami o pedofilię.

Przed nami kanonizacja papieża-Polaka. Wydaje się, że niektórzy hierarchowie liczą, że może to wywołać dawną euforię wiernych i odbudować upadający autorytet polskiego Kościoła.
Myślę, że te nadzieje są próżne. Odbędzie się wielkie świętowanie zewnętrzne, ale ono już polskich hierarchów nie uchroni przez zmierzeniem się twarzą w twarz z tymi problemami, o których mówiliśmy wcześniej. Tym bardziej, że jak powiadam, młodsze roczniki, które teraz są na scenie społecznej, nie są tak przywiązane do Jana Pawła II, jak roczniki starsze, które pamiętają nie tylko schyłkowy okres tamtego pontyfikatu. Nawet dzisiejsi czterdziestolatkowie nie są skłonni do przyjmowania autorytetu Jana Pawła II na wiarę i akceptacji całego tego rytualizmu, który się pojawia wokół jego postaci. Wokół tego polski Kościół już nie odbuduje swojego znaczenia. Mogłoby je odbudować tylko pójście w kierunku Franciszka - nie chrześcijaństwa ideologicznego, feudalnego, ale otwartego, ludzkiego. Niestety, to co widzimy na co dzień, to coraz większa szczelina między postawą papieża, a postawą przywódców polskiego episkopatu. Nie wszystkich, bo ci sensowni przynajmniej milczą.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki