Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Stocznia. Szlaga". Album gdańskiego fotografika

Jarosław Zalesiński
Wnętrze budynku Formierni, pierwotnie dwukondygnacyjne, co zachowano w części północnej budynku, gdzie na parterze znajdowały się szatnie, a na piętrze biura, kuchnia, stołówka i pomieszczenie z okienkiem kasowym
Wnętrze budynku Formierni, pierwotnie dwukondygnacyjne, co zachowano w części północnej budynku, gdzie na parterze znajdowały się szatnie, a na piętrze biura, kuchnia, stołówka i pomieszczenie z okienkiem kasowym Michał Szlaga
Album "Stocznia. Szlaga" gdańskiego fotografika Michała Szlagi, ściśle biorąc, nie jest albumem. Bliżej mu do gatunku "księgi pamiątkowej", tyle że dedykowanej nie jakiejś osobie, tylko jednemu miejscu - terenom postoczniowym w Gdańsku. W jednym z tekstów, zamieszczonych w książce i uzupełniających jej przesłanie, pada muzyczne określenie "requiem". Tak, książka Szlagi ma w sobie coś z mszy żałobnej. Ale najbardziej zadziwia w niej to, że w tym samym stopniu jest rodzajem pieśni o życiu.

Chodzi się po tej książce dokładnie tak samo, jak po cmentarzu na Wszystkich Świętych. Jest cisza, w powietrzu wisi wilgotna mgła, a my, zamyśleni, spacerujemy między rzędami grobów i odczytujemy umieszczone na nagrobkach napisy - imię i nazwisko, daty życia i śmierci oraz garść informacji o życiowej drodze zmarłego.

Szlaga podzielił książkę na kilka rozdziałów. Pierwszy jest rodzajem introdukcji, zbioru niepodpisanych zdjęć, luźnych impresji. Nie ma dat ani lokalizacji, pieczołowicie odtwarzanych w kolejnych rozdziałach pod każdym zdjęciem. Detal funkcjonuje obok szerokiego planu, a puste przestrzenie sąsiadują z kadrami zapełnionymi tłumem stoczniowców. Robi wrażenie słynna Brama nr 2, ogołocona z jakichkolwiek napisów i kwiatów. Przewracamy kartkę i widzimy pręty tej samej bramy z naciągniętym na nie płótnem i znajomym napisem Solidarność. Awers i rewers, jedno i to samo miejsce sfotografowane na dwa sposoby... W innym miejscu owinięty folią jak mumia słynny gipsowy Lenin z sali BHP, a na odwrocie znów przeciwieństwo - malarski, jakby według socrealistycznych kanonów, portret żywego człowieka, stoczniowca.

Drugi rozdział pokazuje "to, czego nie ma". Znów awers i rewers, życie i jego zaprzeczenie. Oglądamy hale, budynki dawnej kolonii robotniczej, żelbetowe pochylnie, stoczniowy pirs z żurawiem, a na sąsiednich zdjęciach - puste przestrzenie po tym, co zostało zburzone albo zezłomowane. Żadnego przy tym komentarza, tylko suchy opis, o wszystkim mówią, a właściwie - krzyczą o tym, same zdjęcia.

Idźmy jednak dalej. Rozdział kolejny pokazuje "to, co jest". W tym rozdziale najwyraźniej dochodzi do głosu niesamowita pieczołowitość, z jaką Szlaga, wspólnie z osobami, które mu w tym dziele pomogły, odtwarza historię, funkcje, znaczenie, jakie dla funkcjonowania stoczni miał dany element. Kopie także w głąb, jak archeolog, przypominając historię funkcjonujących tu od XIX wieku zakładów.

Oglądamy to i stopniowo ogarnia nas zdumienie. Dociera do nas, że cały ten teren był jakby jednym, przemyślanym organizmem, nie tylko z halami produkcyjnymi, ale też z drogami, mieszkaniami robotników i administracji, ba - nawet założeniami parkowymi i domkiem ogrodnika. Widzimy też, jak w tę całość wpisał się PRL ze szpetnymi, ale jednak nieniszczącymi przeszłości wstawianymi obiektami. I widzimy na koniec, jak wielka część tej spuścizny została wyrżnięta dzisiaj. Pewnie nie powinienem tego na głos mówić, ale w pewnym momencie przeglądania albumu najzwyczajniej zebrało mi się na płacz. Z poczucia bezsilności.

Książka Szlagi stawia tak naprawdę jedno pytanie: dlaczego tak się stało? Dlaczego za naszych czasów została w tym stopniu zaburzona pewna kulturowa ciągłość i całość? Odpowiedź na to pytanie nie jest chyba trudna. Nie tylko w 2003 roku, kiedy przyjmowano plan zagospodarowania tej części miasta, ale już wcześniej, gdy zdecydowano o prywatyzacji tych terenów, nie było zrozumienia dla tej ciągłości i całości. Liczyła się jedynie solidarnościowa tradycja, której pamiątki objęto konserwatorskimi zapisami. Reszta mogła pójść pod nóż.

A nie widziano tej całości i ciągłości, bo nikt nie wykonał tej gigantycznej pracy, jaką zrobił Michał Szlaga, kondotier stoczniowej sprawy, razem z zaprzyjaźnionymi stoczniowcami i paroma znawcami.

"Stocznia. Szlaga" jest przedsięwzięciem, które zawstydza, ba kompromituje, gdańskie władze i gdańską elitę. Ta praca powinna zostać wykonana wspólnie przez nie.

Tereny postoczniowe były miejscem, na którym równolegle rozgrywały się dwa procesy: w dużym stopniu ignorującej przeszłość urbanizacji oraz rosnącej świadomości, jaka jest kulturowa wartość tej przestrzeni. Książka Michała Szlagi pokazuje te dwa procesy, właśnie jak awers i rewers.

Co z tej książki wyniknie? Myślę, że nic. Że Gdańsk się nią nie przejmie. I dopiero to, jak zostanie odebrana poza Gdańskiem, być może coś zmieni.

Na zamykającym książkę zdjęciu widnieje samotny, dumnie stojący stoczniowy żuraw. Jeszcze Stocznia nie zginęła.
[email protected]

Michał Szlaga, "Stocznia. Szlaga", Wydawnictwo Fundacja Karrenwall, Gdańsk 2013.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki