18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Taranek i jego gdańskie rysunki

Marek Adamkowicz
Porwanie Europy I, 1998, akwaforta
Porwanie Europy I, 1998, akwaforta Andrzej Taranek
Andrzej Taranek ma opinię outsidera i to takiego, który dla sztuki potrafi zrobić wiele. Zapuścić się nocą w ruiny Wyspy Spichrzów albo zaułki Dolnego Miasta. Nie zniechęca go zła sława tych miejsc ani ludzie, na których widok, lepiej byłoby przejść na drugą stronę ulicy

Zobacz także:Wodzirej powinien być jak dobra wódka

Wszyscy, którzy mieli przyjemność oglądać prace Andrzeja Taranka podkreślają ich szczerość. Nikt tak jak on nie potrafi oddać prawdy o Gdańsku. I nie chodzi tu tylko o wierność pokazywanego świata. Taranek ma umiejętność wydobywania tego, co stanowi o niepowtarzalności miasta. Jego genius loci. Po części wynika to z tego, że na przełomie lat 50. i 60., kiedy dorastał, Gdańsk rodził się na nowo. Widać było jego wnętrzności - zrujnowane domy, kościoły, fabryki. Nosiły one znamię niedawnej wojny, ale jednocześnie były fascynujące.

- W gruzach można było wtedy znaleźć dosłownie wszystko - wspomina artysta. - Koledzy zbierali militaria, jakieś hełmy i łuski, mnie interesowały inne rzeczy, chociażby sygnatury na porcelanie. Miałem ich pokaźną kolekcję.

Pokruszone resztki gdańskich budowli rozbudzały dziecięcą wyobraźnię. Były niczym drogocenne skarby, tyle że skarbów strzeże się jak oka w głowie, a gruzy wywożono za miasto. Cegłę odzyskiwano na odbudowę Warszawy, reszta trafiała do ziemi, gdzie do tej pory czeka na swojego Schliemanna.

Człowiek z Centrali

- Jako dziecko nie rozumiałem otaczającego mnie świata - przyznaje Taranek. - Niby wszędzie byli Polacy, ale napisy, które widziałem na murach, były po niemiecku. Żyli też ludzie mówiący dziwną, łamaną polszczyzną. Danzigerzy, jak sami się określali. Trudno było się w tym wszystkim połapać.
W miarę dorastania do Taranka dotarło, że jego rodzina nie jest tutejsza. Rodzice sprowadzili się nad Motławę w 1945 r. Ojciec z Warszawy, matka z Częstochowy. Z racji, że to środek Polski, artysta żartobliwie nazywa te miasta "Centralą". Podróżując do nich uświadomił sobie wyjątkowość Gdańska.

- Kiedy opowiadałem rówieśnikom o morzu, porcie i statkach, słuchali z otwartymi ustami - wspomina grafik. - Czasem mówili, że zmyślam. Ale dzięki takim spotkaniom zacząłem doceniać to, co mamy tutaj.

Lepsze zrozumienie gdańskiej specyfiki przyszło nieco później, w latach 70. czy nawet 80., kiedy do Polski dotarła proza Güntera Grassa.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Przeczytaj także:Zbigniew Cybulski o sobie: Jestem z Gdańska!

- Grass jest doświadczeniem pokoleniowym - uważa Taranek. - Dla ludzi, którzy tak jak ja urodzili się krótko po wojnie, znaczy bardzo wiele. To właśnie on sfabularyzował świat, którego doświadczaliśmy, a który dla nas był całkiem obcy. Wytłumaczył, na czym polegał fenomen przedwojennego Gdańska.

Szczególna więź łączy Taranka z noblistą jeszcze z innego powodu: obaj są grafikami.
W plenerze

Decyzja o studiach plastycznych przyszła naturalnie. Łatwość rysowania Taranek miał od najmłodszych lat. Nawet dzisiaj, gdy wraca do swoich pierwszych prób, tych z czasów szkolnych, jest z nich zadowolony.

- Niezłe były - ocenia, ale od razu zastrzega: - Oczywiście, jak na drugą czy trzecią klasę podstawówki.

Studiował na Wydziale Malarstwa i Grafiki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Dyplom zrobił w 1982 r. w pracowni prof. Witolda Janowskiego. Pracował w Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni Orłowie, przebywał na Karaibach, które staroświecko nazywa Indiami Zachodnimi, teraz zajmuje się głównie projektowaniem książek. Wśród kolegów po fachu ma opinię człowieka, który chodzi własnymi ścieżkami. Nie szczędzą mu jednak słów uznania.

- Taranek jest dobry - stwierdzają krótko. - Znakomicie operuje kreską.

Ryszard Kul, szef Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki, zwraca uwagę, że Taranek jest jednym z nielicznych, którzy tworzą jak dawni artyści - w plenerze. Nie interesuje go odtwarzanie w atelier widoków uchwyconych za pomocą aparatu fotograficznego.

Potrafi zapuścić się nocą w ruiny Wyspy Spichrzów albo wędrować zaułkami Dolnego Miasta. Kiedy zjawia się tam ze szkicownikiem w ręku, budzi zaciekawienie, niekiedy wręcz podziw. Bywa, że starzy ziomale oferują mu pomoc i ochronę. Za to na dresiarzy trzeba lepiej uważać. Nie zawsze wiedzą, co to jest artyzm…

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Do kogo to podobne?

- W moim odczuciu pan Andrzej wpisuje się w tradycję dawnych gdańskich mistrzów - przyznaje Ewa Szymańska, kierownik Domu Uphagena, w którym niedawno odbyła się retrospektywna wystawa prac Taranka. - W sposobie pracy przypomina Daniela Chodo- wieckiego albo Johanna Carla Schulza.

Porównanie z tym ostatnim jest o tyle trafne, że Taranek chętnie przyznaje się do duchowego z nim pokrewieństwa. Schulz, o czym trzeba przypomnieć, zapisał się w historii XIX-wiecznego Gdańska jako człowiek, który z wielką pasją walczył o zachowanie pamiątek z czasów przedrozbiorowych. Pozostawił po sobie serię znakomitych sztychów, które po ostatniej wojnie pomogły w odbudowie Gdańska.

Pawłowi Huellemu twórczość Taranka kojarzy się raczej z Giovannim Piranesim. Ten wybitny, XVIII-wieczny artysta łączył wielką wyobraźnię z biegłością techniczną. Żeby pokazać przeszłość, podróżował do Neapolu, Herkulanum, Pompei, oglądał tam wykopaliska archeologiczne. Wszystko musiał mieć na wyciągnięcie ręki. Tak jak Taranek, tyle że w jego twórczości akcenty są rozłożone nieco inaczej.

- Staram się dokumentować zmieniające się miasto - tłumaczy. - Żyjemy w czasach, gdy w Gdańsku jedne budynki znikają, a w ich miejscu pojawiają się inne. Chciałbym, żeby następne pokolenia zobaczyły, jak to się działo.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Meandry wyobraźni

Andrzej Taranek nie tylko pokazuje otaczającą go rzeczywistość, ale też tworzy światy równoległe. Zdaniem niektórych, to właśnie one są jego znakiem rozpoznawczym, świadcząc zarazem o bogatej osobowości. Ta alternatywna rzeczywistość jest budowana z rozmaitych okruchów - zdjęć, fragmentów kafli, glinianych fajek. Artysta dopowiada do nich własną historię i, co istotne, jest w tym przekonujący.

Tak było chociażby ze starym porcelanowym szyldzikiem, na którym napisano: Gute Louise von Avranches Sept. - Okt. "Von" to przydomek szlachecki, "Dobra Luiza" pasuje do tego jak ulał. No i jeszcze ten wrzesień-październik. Taranek wyobraził sobie damę, która przyjeżdża nad morze zawsze o tej samej porze roku. Ma rezerwację w jakimś pensjonacie, a właściciele czekają na nią z kąpielą. Nawet jeśli prawda okazała się bardziej prozaiczna, jest w tej narracji coś ujmującego.
- Ze starej książki dowiedziałem się przypadkiem, że Gute Louise von Avranches to odmiana gruszy. Owocuje jesienią - przyznaje gdańszczanin. - Oczywiście, byłem zaskoczony, ale przynajmniej pozostała po tym grafika z anegdotą.

Prac, do których można dołączyć podobne opowieści, jest znacznie więcej. Taranek wymyślił m.in. sterowiec porywający kościół Mariacki, deszcz meteorytów na Żuławach i listonosza Poczty Rowerowej. Ten ostatni przykład przywodzi na myśl opowiadanie Pawła Huellego pod tym samym tytułem. Jednak Poczta Rowerowa Taranka powstała wcześniej, jeszcze przed ukazaniem się "Weisera Dawidka", co nie zmienia faktu, że Paweł Huelle otwarcie mówi o fascynacji twórczością gdańskiego grafika.

- Efekty jego artystycznej pracy, talentu, wreszcie niebywałej wytrwałości mogą być mierzone jedynie najwyższymi wartościami - uważa literat.

Żeby naprawdę zrozumieć dzieła Taranka, trzeba obejrzeć ich wiele. Pojedyncze, wyrwane z kolekcji, tracą na sile przekazu. Na szczęście artysta nie rozpuścił swoich prac po świecie. Trzyma je przy sobie niczym ukochane dziecko.

- Dobrze by było, żeby powstała teka czy album z pracami pana Andrzeja - uważa Ewa Szymańska. - To jedna z tych rzeczy, które przynoszą chlubę naszemu miastu.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki