Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przepisy Ojca Grande. Żyć w zgodzie z naturą. Nauka zaczyna się w kuchni [ROZMOWA]

Marzena i Tadeusz Woźniakowie
Ojciec Jan Grande: Polacy powinni korzystać z tego, że mamy dostęp do ekologicznej żywności
Ojciec Jan Grande: Polacy powinni korzystać z tego, że mamy dostęp do ekologicznej żywności M. T. Woźniakowie
Ojciec Jan Grande radzi, co i jak jeść, by wspomagać organizm, wzmacniać siły witalne i cieszyć się dobrym zdrowiem. - Powinniśmy szczególnie zwracać uwagę na to, co kładziemy do garnka - mówi. Porady bonifratra to zbiór cennych wskazówek, dotyczących nie tylko przygotowywania potraw, ale i filozofii życia.

Ojcze Janie, proszę nam powiedzieć, czy proces naprawiania świata może zacząć się w kuchni?

Ależ tak, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Wykładnią mądrości danej populacji jest troska o zdrowie, która przecież ma bezpośredni związek z tym, co kładziemy do garnka. Jeśli w polskich kuchniach wysoko przetworzone, bezwartościowe i drogie produkty zostaną wyparte przez bardziej naturalne, zdrowsze, a do tego tańsze - to siłą rzeczy rozpocznie się proces stawiania na nogi tego, co dziś stoi na głowie. W Polsce przeciętna rodzina, która od lat boryka się z niedostatkiem, powinna szczególnie zwracać uwagę na to, co kładzie do garnka. W jednostkowym ludzkim życiu złe odżywianie i poczucie bezradności spowodowane brakiem perspektyw na zmiany, nieuchronnie spowoduje w niedługim czasie uszczerbek na zdrowiu fizycznym i psychicznym.

Polacy powinni korzystać z tego, że mamy jeszcze w kraju jaki taki dostęp do w miarę ekologicznej żywności. W tym naszym zacofanym, choć sadzącym się na nowoczesność kraju, przetrwały miejscami naturalne uprawy, powietrze nie jest tak zanieczyszczone jak w krajach wysoko cywilizowanych; bociany masowo zakładają tu swoje gniazda, odradzają się dzikie gatunki zwierząt prawie już skazanych na wyginięcie. Jest też w Polsce, mimo naśladowania zachodnich trendów i snobistycznych tęsknot, tradycyjny obyczaj, jest - mimo straszliwej durnoty, prezentowanej przez naszych polityków - jakieś narodowe morale, choć coraz słabsze ze względu na biedę i brak perspektyw, o których zaczęliśmy mówić… To ciekawe, że obywatele unijnego raju przyjeżdżali po rady nie gdzie indziej, ale do mnie - do starego mnicha zielarza; w Polsce, a nie gdzieś w Niemczech czy Holandii, nie w Australii czy Kanadzie szukali bonifraterskich leków, których receptury przetrwały przez stulecia w klasztornych zakamarkach…


Nie możemy jednak powiedzieć, ojcze Janie, że Zachód nie ma rozwiniętego ziołolecznictwa.

Nie twierdzę tego. Apteki zawalone są tam preparatami leczniczymi naturalnego pochodzenia. Niektóre z nich włączyliśmy nawet do naszej praktyki medycznej, choćby takie, jak produkowaną z alg Pacyfiku, łatwo wchłanialną spirulinę, vilcacorę z Ameryki Południowej czy relaksującą kava-root z roślinności Oceanii, którą aplikuję studentom przed egzaminami albo staruszkom po wylewie krwi do mózgu. Chodzi jednak o to, że człowiek sam sobie leków nie zaaplikuje. Musi być ktoś, kto potrafi spojrzeć całościowo na jego organizm, doradzić sposób leczenia, zasugerować pewne zmiany w stylu życia. Obawiam się, że takich fachowców na Zachodzie nie ma zbyt wielu.

Na szczęście w Polsce mamy ojca Grande…

W kryzysowych czasach, które ciągle trwają z różnym nasileniem biedy i niedogodności, chronić trzeba najważniejszy narodowy kapitał, który będzie decydował o życiu przyszłych pokoleń, to znaczy - zdrowie i rodzinę. Można się zastanawiać, co na tym polu osiągnęliśmy po dwudziestu latach życia w demokracji, jakim dziś jesteśmy społeczeństwem? Może to zabrzmi drastycznie, ale bardziej przypominamy skłóconą, wycieńczoną zdrowotnie, zdziczałą hałastrę, która przestała rozumieć, o co w życiu chodzi, aniżeli porządne społeczeństwo… Powinniśmy Bogu dziękować za to, że przetrwaliśmy po tych wszystkich wojnach i okupacjach jako naród o jednolitym języku, scementowany obyczajowo, przynależny wartościom chrześcijańskim, które zbudowały Europę. Dziś wszystko to musimy rozwijać, chuchać i dmuchać, by nie przepadło z kretesem. Gdyby Polacy mądrze pracowali nad własnym uszlachetnieniem, mogliby z biegiem czasu zaimponować Zachodowi kulturą obyczajową i duchową. Niestety, Polak rzadko bywa mądry... Jeśli nie goni was czas, to opowiem, na jaką to opinię zapracowali sobie polscy zesłańcy w Kazachstanie u tamtejszych prostych tubylców.

Gdzie to dokładnie było?

Około 200 km za Irtyszem, w kierunku jeziora Bajkał. Czas zatrzymał się tam na wieku XIII, ani śladu cywilizacji, tylko ta pradawna kultura koczowniczych mongolskich plemion. Wędrowali po stepie, mając przy sobie niewielkie stada baranów i wielbłądy, których komunizm nie zdołał wytrzebić, nocowali w jurtach, przemieszkiwali w aułach.

Przeżyłem tam jako dzieciak w czasie wojny sześć lat. Pamiętam, jak wyglądało gotowanie w tamtejszych warunkach.
Chcąc zagotować chociażby wodę, należało rozgarnąć popiół, pod którym schowany był największy stepowy skarb - żar. Wygaszenie go oznaczałoby tragedię. Dmuchało się delikatnie i przykładało kawałek drugiego skarbu - wysuszone, pokruszone, bydlęce łajno, znalezione na stepie, tak zwany kiziak. Obok czekał już stos suchych burzanów (drzewa jako takiego nie było, najwyższe brzozy rosnące w wiecznej stepowej zmarzlinie osiągały wysokość 60 cm). Po takich przygotowaniach można było wreszcie nastawić garnek z wodą, kawałkiem marchewki, kartoflem z łupinami…
Otóż, całą naszą grupą polskich zesłańców odprawialiśmy też i modły na stepach, śpiewaliśmy maryjne pieśni w bardzo malowniczy sposób, znosząc przed obraz Matki Bożej najpiękniejsze kwiaty syberyjskiego lata. Wyznawcy Allaha, wśród których byli Mongołowie, Tadżycy, Uzbecy, Kirgizi, podziwiali naszą pobożność. Do czasu, kiedy nie spostrzegli, że dość często kłóci się ona z polskim życiem. - Jaki ten Polak durny - mówił jeden z Kirgizów - u niego łeb źle pracuje, co innego mówi, a co innego robi. Chyba on się modli nie do tego Boga, co trzeba. U nas jak Ałłah czegoś zabrania, to się tego nie robi.

BŁĘDY NA CAŁE ŻYCIE

Ojcze Janie, które z błędów wychowawczych popełnianych przez współczesnych rodziców należałoby uznać za najgroźniejsze?

Wielkim błędem jest niespójność pomiędzy życiem a wzorcem wychowawczym, jaki usiłujemy dziecku wpajać. Jeśli co innego mówimy, a co innego robimy, jeśli ojciec ostrzega syna przed paleniem papierosów, a sam na jego oczach robi to nagminnie - to z takiego wychowania nic nie będzie. Dziecko musi mieć w rodzinie klarowny wzorzec do naśladowania. Jeśli wzorzec jest zafałszowany - wyrasta skrzywiona osobowość. W dodatku taki ktoś będzie do końca życia krytyczny wobec własnych rodziców, uprzedzony do nich.

Choć zapewne powtórzy ich błędy.

Niestety, nasza podświadomość przechowuje jak taśma magnetofonu wszystko to czym nasiąkała w dzieciństwie i potem podsuwa wzory zachowań, od których radzi bylibyśmy uciec.

Kolejna sprawa to obarczanie dziecka nadmiernymi zajęciami z powodu ambicji mamy czy taty. Taki dzieciak - przymuszany, przemęczony, zdezorientowany - nigdy nie nawiąże serdecznej więzi z rodzicami, nie będzie im przyjacielem, a samotność z obu stron będzie narastać.

Przychodzi do mnie pewna pacjentka, bardzo nieszczęśliwa kobieta. Można powiedzieć, że choruje na samotność, choć ma trzech synów i dwie córki. A wszyscy wykształceni i na stanowiskach. Dlaczego jej nie odwiedzają? Ano, za dużo tam było ambicji, a zbyt mało „zwykłej” miłości. Skądinąd wiem, że znaleźć ją można w rodzinach naznaczonych niedostatkiem, tam, gdzie nie ma przesady kształceniowej, a dzieci już od wczesnej młodości troszczyć się muszą o to, by wspierać bardzo ciężko pracujących rodziców. Obserwowałem takie rodziny, właściwie społeczności rodzinne, jeszcze zanim wstąpiłem do klasztoru, w trakcie mojej pracy opiekuńczej, i zdumiewały mnie wytworzone tam więzi między rodzicami a dziećmi, rodzeństwem między sobą, wnukami a dziadkami, dalszą rodziną.

Co zaproponować rodzinom, którym brakuje takich więzi?

Uniwersytet domowy zaczyna się w kuchni. Niechże matka nie pozwala, by nastoletnia córka uwaliła się po szkole w fotelu przed telewizorem, podczas kiedy ona nie wie, w co najpierw ręce włożyć. Kiedy matka kroi chleb, już staje przy niej córka i podstawia talerz, myje jajka pod bieżącą wodą, żeby nie było salmonelli, podaje starszej siostrze do rozbicia na patelni. Niech te dziewczynki obserwują przy kuchennych czynnościach własną matkę, a nie jakąś obcą panią, która w telewizji uprawia „gotowanie na ekranie”…

Żeby jednak nie tylko teoretyzować, moi drodzy, przekażcie tym wszystkim, dla których piszecie, aby zadbali o najprostsze, najbardziej podstawowe sprawy zdrowotne. Choćby takie jak osłanianie własnej persony fizycznej w chłodniejszych porach roku, o noszenie czapek, chustek, szalików (przez nieokrytą głowę ucieka z organizmu 60 procent ciepła). Nie wolno dopuszczać do przeziębień czy gryp, które wyczerpują organizm i grożą ciężkimi powikłaniami.

ŚNIADANIE TO NAJWAŻNIEJSZY POSIŁEK

Jednym z karygodnych nowoczesnych nawyków, zwłaszcza w wielkich miastach, jest rozpoczynanie dnia bez śniadania. W naszej strefie klimatycznej śniadanie to najważniejszy posiłek, który bezpośrednio wpływa na wydajność w pracy. Życzyłbym sobie, żeby każdy pracodawca - stawiający wymóg niepalenia papierosów - z równą konsekwencją wymagał od pracownika porządnego najedzenia się przed wyjściem z domu.

Na to zwykle jest mało czasu, ojcze Janie.

Śniadanie można podszykować z wieczora, na przykład ugotować jajka na miękko, które bardzo dobrze smakują rano zjadane na zimno. Do tego garnek kakao…

Z nienawistnym kożuchem…

Nic podobnego. Nie będzie kożuchów, jeśli kakao ugotujemy we właściwy sposób, czyli na wodzie, a nie na mleku, które kipi już w temperaturze 85 stopni. To za mało, żeby wydobyć z kakao jego wartościowe składniki. Kakao wrze w temperaturze powyżej stu stopni, jest bardziej gorące od rosołu i dłużej od niego stygnie. Gotujemy je dłuższą chwilę, żeby wydobyć kofeinę i teobrominę, które świetnie wpływają na pamięć; witaminy z grupy B, witaminy PP i magnez, o których wiemy, że usposabiają optymistycznie do świata i ludzi. No i do południa załatwiamy mnóstwo spraw, ręce nam się nie pocą, jeden na drugiego wilkiem nie patrzy. Prawidłowo przyrządzone kakao przypomina płynną czekoladę, w szklance widać charakterystyczną, nieopadającą na dno zawiesinę. Ugotowane wieczorem, następnego dnia podgrzewamy na śniadanie dolewając pół na pół pełnotłustego mleka wprost z kartonika…

Czy zaleca ojciec ciepłe śniadanie w postaci - dajmy na to - naleśników z poprzedniego dnia?

Nie. Żadnej smażeniny z rana, nasze wątroby źle to znoszą. Pamiętajmy też o tym, by nie łączyć potraw nabiałowych z mięsem, najkorzystniej jest spożywać jeden rodzaj białka. Jeśli na śniadanie mamy wędlinę czy krojone zimne mięso, to dodajemy do tego pomidor z cebulką czy ogórek, ale już nie sery, nie jajka. Jeśli spożywamy produkty nabiałowe, to nie mieszamy ich z mięsem. Naturalnie, wędlin nie popijamy kakao, a bardzo mocną herbatą, do której - wzorem kuchni francuskiej i angielskiej - też można dodać pełnotłuste mleko. Jeśli ktoś ma kłopoty z przyswajaniem mleka, może przygotowywać mleku w proszku.

Proszę jeszcze powiedzieć, ojcze Janie, czy we współczesnej kuchni jest miejsce na mleko kozie?

Osobiście traktuję je jako ciekawostkę kulinarną, która raczej nie zadomowi się w naszych jadłospisach powszechnie. Mleko kozie - nieprzetworzone i nierozcieńczone - jest zbyt ciężkie dla ludzkiego organizmu. Fakt, że w czasie wojny i tuż po niej kozy niejednej rodzinie i niejednemu dziecku zapewniły możliwość przetrwania. Jednak ludziom z naszej strefy klimatycznej nigdy to mleko nie smakowało i nie pachniało. Pamiętam z własnego dzieciństwa, ileż to moja matka musiała się natrudzić i nacudować mieszając je na przykład z kawą zbożową czy cynamonem, żeby zneutralizować specyficzny zapach…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki